Pytanie na weekend: Jaki jest najlepszy i najgorszy serial Ryana Murphy'ego?
Redakcja
26 września 2020, 13:03
"Feud"/"American Crime Story"/"Pose" (Fot. FX)
Bohaterem naszego dzisiejszego pytania na weekend jest Ryan Murphy, twórca "Ratched" i kilku kultowych seriali, jak "Glee" i "American Horror Story". Za co go lubicie, a za co niekoniecznie?
Bohaterem naszego dzisiejszego pytania na weekend jest Ryan Murphy, twórca "Ratched" i kilku kultowych seriali, jak "Glee" i "American Horror Story". Za co go lubicie, a za co niekoniecznie?
Nie ma chyba drugiej tak polaryzującej postaci w świecie serialowych showrunnerów, jak Ryan Murphy, twórca "Glee", "American Horror Story", "American Crime Story" i jeszcze kilkunastu tytułów. Ostatni z nich to "Ratched", dla jednych serial świetny, dla innych niestrawny koszmarek, który nie ma nic wspólnego z "Lotem nad kukułczym gniazdem". A znaleźliby się pewnie i tacy, którzy zgodziliby się z obiema ocenami naraz. Dlatego nasze dzisiejsze pytanie na weekend brzmi: jaki jest waszym zdaniem najlepszy i najgorszy serial Murphy'ego?
Marta Wawrzyn: American Crime Story i Hollywood
Z charakterystycznym stylem Ryana Murphy'ego po raz pierwszy zetknęłam się, oglądając jeszcze w tradycyjnej telewizji "Popular" (aka "Asy z klasy") i choć wtedy chyba nie do końca wiedziałam, z czym to się je, byłam zachwycona tym przerysowanym szkolnym światkiem. Od tej pory nie opuszczam niczego, co ten twórca wypuszcza, choć niektóre produkcje zaczynam i ich nie kończę. Tak było z większością sezonów "American Horror Story", "The New Normal", "Scream Queens", "9-1-1" i jego spin-offem, ale też niestety "Glee", które pewnie byłoby najlepszym serialem Murphy'ego, gdyby zakończyło się po trzech sezonach.
"Ratched" nie porzucę, choć zbyt łaskawa dla tego serialu nie byłam, bo uważam, że jest warte oglądania choćby ze względu na zdjęcia, kostiumy i fenomenalne występy aktorskie. Uważam natomiast, że Ryan Murphy przeżywa kryzys twórczy i niestety zbiegło się to z jego gigantycznym kontraktem na Netfliksie. Najlepszy dowód to puste, banalne, pozbawione choćby odrobiny życia "Hollywood", które moim zdaniem jest absolutnie najgorszą rzeczą, jaką ten twórca zaprezentował.
A najlepsza rzecz? Ostrożnie mówię, że "American Crime Story", czekając z lekkim niepokojem na 3. sezon opowiadający o seksaferze z Billem Clintonem i Monicą Lewinsky. Dwa poprzednie sezony, choć różniły się od siebie bardzo, uważam za jednakowo wyśmienite, a drugi pewnie nawet jest moim ulubionym, bo tego, co wyprawiał Darren Criss jako morderca Gianniego Versacego, po prostu nie da się zapomnieć. Drugi mój typ to "Pose", które kocham za przepych, wrażliwość i za to, że zabiera mnie do jednego z najbardziej niezwykłych telewizyjnych światów.
Mateusz Piesowicz: Pose i Hollywood
Jak się teraz nad tym zastanawiam, to wychodzi mi, że nie ma drugiej postaci w telewizji, do której miałbym tak ambiwalentny stosunek, jak do Ryana Murphy'ego. Raz mam ochotę okrzyknąć go geniuszem, chwilę potem stwierdzam, że jednak więcej w nim grafomana. I tak na przemian, czasem nawet zaliczając obydwa stany w obrębie jednego seansu, bo czemu nie?
Jasne, ostatnimi czasy tych gorszych momentów jest więcej, ale to nie do końca tak, że Murphy "zepsuł się" po przejściu do Netfliksa. "Hollywood", o którego okropności pisałem, uznając je za największe tegoroczne rozczarowanie, przebiło wprawdzie wszystko, ale zbyt dobrze pamiętam, jak męczyłem się z "Glee" po 3. sezonie i bezskutecznie próbowałem z siebie wykrzesać choć cień sympatii do "Scream Queens", by uznać, że wcześniej zawsze było pięknie.
Nie było, ale tych świetnych chwil uzbierało się jednak znacznie więcej. Od wspaniałych początków "Glee", przez zachwyt obydwoma odsłonami "American Crime Story" (choć większy pierwszą) i "Feud", po absolutne zauroczenie emocjonalną i wizualną jazdą bez trzymanki w "Pose", stanowiącym chyba najdoskonalszą egzemplifikację stylu Murphy'ego. Szalonego wizjonera, który jak przestrzeli to mocno, ale jak trafia to w samą dziesiątkę.
Kamila Czaja: Feud i… trudno wybrać
Trochę bywam w Serialowej opozycją wobec Marty i Mateusza, co do zasady ceniących Ryana Murphy'ego i rozczarowujących się nim rzadko (chociaż ostatnio, netfliksowo, jakby częściej). Nawet "American Crime Story", mimo że widziałam obie serie, jakoś mnie nie wzięło. A "Pose" wciąż czeka, aż znajdę czas.
Moje sceptyczne nastawienie do Murphy'ego jest jednak wybiórcze. Nadal mam sentyment do oglądanego dawno temu na Polsacie "Popular" (długo nie wiedziałam, że tak brzmi oryginalny tytuł "Asów z klasy"), a jak już się zachwycę, to maksymalnie. Tak było w przypadku "Feud", z fenomenalną obsadą, stonowanym jak na seriale Murphy'ego scenariuszem i genialnie odtworzonym Hollywood czasów, gdy Złota Era już minęła. Trochę żałuję, że nie powstał obiecany 2. sezon, chociaż może dlatego właśnie ten (mini)serial wybieram jako najlepszy?
Drugim wyborem byłoby bowiem "Glee", które uwielbiałam przez trzy sezony, a potem oglądałam do końca z uporem godnym lepszej sprawy (przy czym akurat ostatnią, 6. serię całkiem polubiłam). Rewelacyjne piosenki i zróżnicowane postacie nie wystarczyły, żeby "Glee" utrzymało formę po ukończeniu szkoły średniej przez główną ekipę. Scenariusz się rozjechał, a Murphy zdawał się coraz mniej zainteresowany swoim wielkim hitem i stawiał na nowe projekty.
Nie jestem natomiast w stanie wskazać najgorszego serialu – paradoksalnie właśnie dlatego, że trudno uznać mnie za fankę Murphy'ego. Skoro nawet jego chwalone produkcje nie zawsze mi pasują, to tym bardziej nie sięgam już po ostro krytykowane ("Hollywood", "Ratched"), a lata temu od "American Horror Story", "Scream Queens" i "The New Normal" odpadłam tak szybko, że trudno mi je po pojedynczych odcinkach oceniać jako całość.