"Grand Army" to mądry serial o tej dzisiejszej młodzieży — recenzja nowości Netfliksa o szkole na Brooklynie
Marta Wawrzyn
18 października 2020, 14:58
"Grand Army" (Fot. Netflix)
Przemoc seksualna, rasizm, problemy finansowe, poszukiwania tożsamości, a wszystko to w wielokulturowej oprawie. "Grand Army" to jedna z lepszych rzeczy ostatnio na Netfliksie.
Przemoc seksualna, rasizm, problemy finansowe, poszukiwania tożsamości, a wszystko to w wielokulturowej oprawie. "Grand Army" to jedna z lepszych rzeczy ostatnio na Netfliksie.
Zaczyna się ostro, zwłaszcza jak na standardy w amerykańskich serialach młodzieżowych. Jesteśmy w szkole średniej Grand Army na Brooklynie, gdzie panuje większa różnorodność niż w jakimkolwiek serialu o nowojorskich liceach. A dokładniej w dziewczęcej szatni. Podczas gdy grupka czarnoskórych dziewczyn spontanicznie rapuje, Joey Del Marco (Odessa A'zion, córka Pameli Adlon), uczennica przedostatniej klasy, pomaga koleżance, niby za zamkniętymi drzwiami, ale i tak przy świadkach, wyciągnąć zużytą prezerwatywę, która w niej utknęła.
Niedługo potem dowiadujemy się, że Joey jest wyzwolona, ciałopozytywna i świadoma nierówności damsko-męskich oraz tego, jak społeczeństwo patrzy na kobiety, które nie boją się być sobą (i jakim problemem potrafią być kobiece sutki). To taka bardziej stąpająca po ziemi wersji Alaski Young z "Szukając Alaski": nie wstydzi się tego, że jest feministką, potrafi głośno perorować o patriarchacie, a kiedy trzeba, bywa też rebeliantką i przechodzi od słów do czynów. To dziewczyna z charakterem i osoba, którą albo z miejsca się polubi, albo wręcz przeciwnie.
Grand Army i mocny wątek przemocy seksualnej
I tak jest właściwie ze wszystkimi dalekimi od ideału, skomplikowanymi bohaterami "Grand Army", serialu Netfliksa stworzonego przez Katie Cappiello i luźno opartego na jej sztuce "Slut: The Play". Jako że Cappiello również nieobca jest walka o prawa kobiet, w serialu wyróżnia się właśnie postać Joey i zapadający w pamięć wątek przemocy seksualnej. Podobnie jak np. "Mogę cię zniszczyć", "Grand Army" roztrząsa zdarzenie, które różni ludzie różnie interpretują i zadaje pytanie o to, gdzie leży granica pomiędzy wyzwoleniem seksualnym a byciem wykorzystywanym.
"Slut: The Play" było chwalone m.in. przez Glorę Steinem za to, że pokazuje gwałt i jego skutki w prawdziwy, surowy i bardzo aktualny sposób. Dokładnie to samo można powiedzieć o wątku napaści seksualnej w "Grand Army", w dużym stopniu zaczerpniętym ze sztuki Cappiello. Widzom Netfliksa pewnie szybko nasuną się też skojarzenia z pierwszym sezonem "Trzynastu powodów", przynajmniej w tych momentach, kiedy serial nie gonił za sensacją. To naprawdę mocna historia, poprowadzona z wyczuciem, empatią i uwzględnieniem tego, jak w ostatnich latach zmienił się i jednocześnie nie zmienił się sposób patrzenia na przemoc seksualną.
Grand Army to serial o wielokulturowej szkole
Ale ten wątek to nie jedyny powód, dla którego warto obejrzeć "Grand Army". W chaotycznym, pełnym energii, różnorodności i kreatywności świecie serialu można znaleźć kilka ciekawych postaci i dobrze opowiedzianych historii, które powodują, że dostajemy szansę zobaczyć świat w trochę szerszym kontekście. Dzieciaki są dobrane tak, żeby było jak najwięcej reprezentacji i wrażenie wielokulturowości, ale w żadnym momencie nie wydaje się to nienaturalne. Nietrudno sobie wyobrazić, że gdzieś w Nowym Jorku jest szkoła, która właśnie tak wygląda i która tak bardzo nie ma nic wspólnego z popularnymi dekadę temu klimatami z "Plotkary".
Choć w takim miejscu jak "Grand Army", gdzie białe dzieciaki stanowią mniejszość i wszyscy są "świadomi", rasizmu teoretycznie być nie powinno, rzeczywistość okazuje się bardziej złożona. Począwszy od nierówności ekonomicznych, przez rasizm systemowy, aż po nieprzyjemne komentarze — nierówności zdecydowanie są tutaj obecne. Podobnie jak wiele innych problemów współczesnego świata i współczesnej Ameryki, gdzie egalitaryzm często jest tylko ładnie brzmiącym hasłem.
Dominique Pierre (Odley Jean), koszykarka, która rapuje w pierwszej scenie, to druga moja ulubiona postać obok Joey. Dziewczyna z domu, gdzie zawsze brakuje na czynsz, ma świetne stopnie i marzy o karierze psycholożki. Ale w jej przypadku droga do spełnienia marzeń jest rzeczywiście kręta. Na przestrzeni dziewięciu odcinków Dom przechodzi bardzo wiele, łącząc szkołę z różnymi pracami, zakochując się i sięgając po rzeczy, które nie są łatwo dostępne dla takich jak ona.
Obok fenomenalnego duetu dziewczyn w ekipie "Grand Army" znajduje się także miejsce dla dwóch utalentowanych czarnoskórych muzyków, Jaya (Maliq Johnson) i Owena (Jaden Jordan), którzy po tym, jak robią coś głupiego w pilocie, przechodzą diametralnie różne drogi; Sida Pakama (Amir Bageria), potomka hinduskich imigrantów wstydzącego się swojej orientacji seksualnej; czy wreszcie Leili Kwan Zimmer (Amalia Yoo), dziewczyny z pierwszej klasy, z pochodzenia Chinki.
Jej wątek, zawierający szalone komiksowe wstawki, budzi wiele emocji i kontrowersji, otwierając oczy na problemy "szczęśliwych" dzieciaków z biednych krajów adoptowanych przez bogatych ludzi z Zachodu. "Zostałam wybrana z koszyka jak kotek" — mówi w pewnym momencie Leila i w tym jednym zdaniu zawiera się wszystko na jej temat. Jej problemy z tożsamością, mocno pokręcone poszukiwania samej siebie czy też pewien rodzaj niedostosowania społecznego.
Czy warto obejrzeć serial Grand Army?
Krótko mówiąc, dziewięć godzin z "Grand Army" nie będzie czasem straconym, nawet jeśli serial Katie Cappiello, określany przez nią samą mianem dzieła życia, nie jest tak oryginalny, jak chciałby być. Pięć lat temu, przed premierą "Skamu", "Trzynastu powodów", "On My Block" czy "Euforii", dzieciaki z Brooklynu i ich poplątane historie wypadałyby naprawdę świeżo. Dziś możemy powiedzieć, że owszem, to dobra, mądra rzecz, ale też już to widzieliśmy w tej czy innej formie.
Katie Capiello spóźniła się o kilka lat ze swoją historią, w której dzieciaki przeżywają traumy, stają przed trudnymi dylematami, poszukują samych siebie i spalone trawką dyskutują zawzięcie o gwałcie, feminizmie, znaczeniu religii. "Grand Army", mające potencjał, by być serialem wielkim, ważnym, otwierającym oczy na świat, jest więc serialem "zaledwie" bardzo dobrym, oferując podobne odpowiedzi — bądź w podobny sposób sugerując ich brak — jak inne seriale przed nim.
Warto go obejrzeć dla świetnie napisanej i jeszcze lepiej zagranej (wyróżnia się zwłaszcza trójka dziewcząt, czyli Odessa A'zion, Odley Jean i Amalia Yoo) ekipy nastolatków, a także dlatego, że ma energię, rytm i wiele do powiedzenia, nawet jeśli nie mówi tego jako pierwszy. Trzymam kciuki, żeby udało mu się przetrwać w dzisiejszym fastfoodowym Netfliksie, bo 1. sezon pozostawia wiele możliwości kontynuacji wątków i opowiadania kolejnych historii o tej niezwykłej szkole.