"Gra o tron": (2×07, 2×08): Scenarzyści nie nadążają
Paweł Rybicki
22 maja 2012, 21:49
W 2. sezonie "Gry o tron" zbliżają się finałowe rozstrzygnięcia. Pionki zajmują swoje miejsca na szachownicy – często nawet nie wiedząc, że są tylko pionkami.
W 2. sezonie "Gry o tron" zbliżają się finałowe rozstrzygnięcia. Pionki zajmują swoje miejsca na szachownicy – często nawet nie wiedząc, że są tylko pionkami.
Po czym poznać, że w danym odcinku "Gry o tron" wydarzy się coś ciekawego? Oczywiście – po braku nagich piersi. Twórcy serialu przyzwyczaili już nas do tego, że fabularne mielizny przysłaniają kobiecymi ciałami. W ostatnich epizodach akcji nie brakuje, przez co golizny należy szukać gdzie indziej. Szkoda tylko, że scenarzyści coraz gorzej radzą sobie z ogarnięciem fabuły.
Po bardzo długiej "rozbiegówce" obejmującej praktycznie połowę sezonu, w odcinkach 7. i 8. mogliśmy nareszcie zobaczyć, do czego to wszystko prowadzi. Theon Greyjoy zdobył Winterfell, Jamie Lannister uciekł z niewoli, Robb Stark się zakochał, Arya uciekła z Harrenhall… Nie wiadomo tylko, co z Deanerys, bo jej wątek rozwija się wyjątkowo powoli. Ale to już kwestia oryginału. W "Starciu królów" Matka Smoków prawie nic nie robi. Scenarzyści i tak ubarwiają w serialu jej przygody – ale może po prostu czasem mogliby dać sobie spokój z wpychaniem Daenerys do każdego odcinka?
Niestety, scenarzystom należy zarzucić znacznie więcej. W pewnym momencie fabuła 8. odcinka po prostu rozpadła się w szwach – a to w chwili, gdy Cersei chciała zademonstrować Tyrionowi swoją bezwzględność i uwięziła jego kochankę. A raczej rzekomą kochankę. Kiedy bowiem królowa pokazała bratu dziewczynę, ta okazała się być znaną nam wszystkim Rosie. Ceresei się pomyliła. Jakim cudem?
No właśnie, widzowi serialu trudno zrozumieć, dlaczego nagle ludzie królowej zgarnęli Rosie, a nie zauważyli praktycznie mieszkającej razem z Tyrionem Shae. Na ekranie w żaden sposób tego logicznie nie wyjaśniono. Ba, nawet nie próbowano wytłumaczyć. Całe wydarzenie jest oparte na treści książki, ale akurat w przypadku dziejów romansu Tyriona z Shae scenarzyści mocno już oddalili się od literackiego pierwowzoru.
W "Starciu królów" ostrożny Tyrion – pomny słów swego ojca – ukrywa Shae w tajnym pokoju w burdelu na mieście. Nie trzyma jej w pałacu (przynajmniej do pewnego momentu). Żeby utrzymywać pozory, Tyrion przychodzi do burdelu niby po to, aby spotkać się z inną prostytutką – i to właśnie ją Cersei bierze za kochankę znienawidzonego brata. W książce pomyłka królowej wynika z konkretnych uwarunkowań. W serialu sprawia wrażenie wydarzenia całkowicie idiotycznego. Rzecz jasna, Cersei jest idiotką i możemy być pewni, że Tyrion jej to udowodni – ale to nie znaczy, że każde jej działanie jest bezdennie głupie.
Do tej pory scenarzyści dosyć sprawnie radzili sobie ze skracaniem i upychaniem w telewizji książkowego materiału. Scena z uwięzioną Rosie pokazała, że potrafią także pójść na łatwiznę. I to przykre, ale nie pierwszy raz się zdarza – wystarczy przypomnieć podobny fabularny skrót w przypadku zdobycia Winterfell przez Theona Greyjoya. Scenarzyści uznali, że nie mają czasu na wyjaśnianie, jak Theonowi udało się zdobyć wśród Żelaznych Ludzi posłuch niezbędny do przeprowadzenia takiej akcji – więc po prostu tego nie wyjaśnili. Rodzi to dalsze nielogiczności. Kiedy do Winterfell przybywa Yara, siostra Theona, okazuje się, że młody książę nadal nie ma wśród swoich ludzi żadnego szacunku. Jak więc ten człowiek zdołał poprowadzić za sobą zgraję piratów?
Mam dziwne przeczucie, że podobnych skrótów i nielogiczności autorzy serialu szykują nam jeszcze wiele. Może jednak HBO lepiej by zrobiło, gdyby zaplanowało sezony "Gry o tron" na więcej niż 10 odcinków. Tej opowieści nie da się skracać niczym przydługiego płaszcza.