Po 1. sezonie "Scandal": Skandal bez skandalu
Nikodem Pankowiak
24 maja 2012, 18:28
Shonda Rhimes ma chyba patent na robienie hitów. Po "Grey's Anatomy" i "Private Practice" stworzyła serial, który okazał się jednym z największych hitów midseason. Czy "Scandal" rzeczywiście jest godny uwagi?
Shonda Rhimes ma chyba patent na robienie hitów. Po "Grey's Anatomy" i "Private Practice" stworzyła serial, który okazał się jednym z największych hitów midseason. Czy "Scandal" rzeczywiście jest godny uwagi?
Cliffhanger na koniec sezonu jest tym, co czasem wkurza ("Co? Teraz mam czekać cztery miesiące?!"), a czasem zachwyca ("Wow, to było coś!"). Zawsze byłem zwolennikiem mocnego zakończenia, tak abym wiedział, że warto czekać na kolejne odcinki. Finał 1. sezonu "Scandal" znajduje się gdzieś w połowie drogi do moich oczekiwań. Intryguje, choć nie sprawia, bym natychmiast pragnął zobaczyć następny odcinek. Zwłaszcza, że pierwszych siedem epizodów nie jest wolnych od błędów.
Przede wszystkim, serial jest patetyczny aż do bólu. Bohaterowie są gloryfikowani przez samych siebie na każdym kroku, co chwilę mówią o byciu "gladiatorem w garniturze" i "naprawianiu". Naprawianiu czego? Sytuacji życiowej swoich klientów. Gdy ci tracą grunt pod nogami, przychodzą do Olivii Pope i jej świty – ostatniej deski ratunku w Waszyngtonie, z której korzystają nawet środkowoamerykańscy dyktatorzy. Usługi bohaterów serialu wykraczają daleko poza wachlarz spraw, jakimi zajmują się zwykli prawnicy, i chyba właśnie dlatego tak bardzo lubią oni o sobie mówić, że są najlepszymi z najlepszych.
Kolejne szybkie ujęcia, migawki zdjęć, mają zapewnić nas, że "Scandal" jest serialem niezwykle dynamicznym. Niestety, ale pod tą przykrywką często nic się nie kryje. Ziewałem z nudów, gdy kolejny raz widziałem amerykańskiego prezydenta zapewniającego swoją niespełnioną miłość o uczuciu, jakim ją darzy. Szybko wypowiadane dialogi (będące notabene często jedynym środkiem aktorskim większości obsady) nie sprawią, że serial nabierze lepszego tempa. Ciekawy wątek główny, ciągnący się przez cały sezon, jest często bezczelnie marnowany na rzecz kolejnej ekspresowej gadki, jak wspaniałą polityczną fixerką jest Olivia, jaki to zaszczyt dla niej pracować i jak hańbą byłoby zawalić powierzone zadanie.
A Olivia nie lubi, gdy ktoś nie wykonuje swojej pracy odpowiednio. W końcu nie po to zrezygnowała z pracy w Białym Domu, aby w jej firmie pracowali nieudacznicy. Główna bohaterka emanuje urodą i siłą psychiczną, czasem zastępowaną przez płaczliwy wyraz twarzy, który naprawdę ciężko u niej znieść. Kerry Washington nie jest zbyt przekonująca w swojej roli, ale, choć wolałbym na jej miejscu kogoś w typie Glenn Close z "Damages", szczególnie nie przeszkadza w oglądaniu serialu. Właściwie to w otoczeniu tak bezbarwnych osób, jak jej asystenci, wydaje się być najmocniejszą stroną całej produkcji. O postaciach drugoplanowych nie ma sensu za dużo wspominać. Każdemu z nich dorobiono jakąś przeszłość, jednak siedem odcinków to trochę za mało, by ją poznać, więc póki co snują się oni jedynie w cieniu swojej szefowej.
Rzecz najważniejsza, wątek romansu Olivii z prezydentem, w czasach, gdy dopiero ubiegał się o to stanowisko, oraz jednorazowy skok w bok prezydenta z podrzędną pracownicą Białego Domu. Wątek ciekawy, niestety, trochę zmarnowany. Zdecydowanie bardziej wolałbym zobaczyć prezydenta w tarapatach, z których wyciągnąć musi go główna bohaterka i jej zespół. Zamiast tego wystarczyło kilka rozmów, aby łeb całej aferze został ukręcony. Mimo zaskoczenia, jakie serwuje końcówka ostatniego odcinka, wydaje się, że sprawa Amandy Tanner została definitywnie pogrzebana i nie zobaczymy już żadnych jej konsekwencji dla przywódcy Stanów Zjednoczonych.
Na koniec mały paradoks. Mimo całego mojego narzekania, dla jednych pewnie bardziej uzasadnionego, dla drugich mniej, "Scandal" ogląda się bardzo przyjemnie. Siedem odcinków 1. sezonu pokazuje, że jest to produkcja ze sporym potencjałem, a producenci i scenarzyści mogą rozwinąć skrzydła w drugiej, dłuższej serii. Bo choć całej produkcji nie brakuje wad, wydaje się ona jedną z ciekawszych nowości z stacjach ogólnodostępnych w tym sezonie. Choć żałuję, że finał obył się bez większego skandalu, z pewnością jesienią sprawdzę, w jaką stronę "Scandal" poszedł dalej.