"The Liberator" to konwencjonalna historia wojenna w nietypowej oprawie — recenzja miniserialu Netfliksa
Michał Kolanko
13 listopada 2020, 19:42
"The Liberator" (Fot. Netflix)
Jak opowiedzieć na nowo historię, której elementy wszyscy znamy? Heroizm, poświęcenie, trauma żołnierzy, sceny batalistyczne — to wszystko jest w "The Liberator". Czy to wystarczy?
Jak opowiedzieć na nowo historię, której elementy wszyscy znamy? Heroizm, poświęcenie, trauma żołnierzy, sceny batalistyczne — to wszystko jest w "The Liberator". Czy to wystarczy?
"The Liberator" to historia oparta na faktach. Główny bohater, oficer armii USA Felix Sparks (w tej roli Bradley James) istniał naprawdę, a jego heroiczne czyny na wojennym szlaku, od Anzio po wyzwolenie obozu koncentracyjnego w Dachau, zostały opisane w książce pod tym samym tytułem. Jej autorem jest znany brytyjski pisarz Alex Kershaw, który w swoich publikacjach opisywał wiele różnych frontów II wojny światowej. Serial Netfliksa dołącza więc do pokaźnej listy tego typu projektów, które mają swój książkowy pierwowzór. Jeśli ktoś już teraz ma skojarzenia z "Kompanią braci", to są to skojarzenia jak najbardziej trafne.
The Liberator, czyli nowa forma i znajoma treść
Trioscope Enhanced Hybrid Animation — tak oficjalnie nazywa się technika, w której wykonano "The Liberator". W praktyce serial przypomina produkcje wykonane rotoskopią (jak film "Przez ciemne zwierciadło" z 2006 roku), ale wciąż wygląda w unikalny sposób. Zarówno w trakcie "zwykłych" scen, jak i wtedy kiedy na ekranie toczą się bitwy na dużą skalę, "The Liberator" natychmiast przyciąga uwagę. Trzeba jednak się z tym, co widzimy na ekranie, nieco oswoić, bo nie zawsze efekty są tak dobre jak w licznych scenach batalistycznych.
Na pewno jednak nie było serialu czy filmu o II wojnie światowej, który pokazywałby ją w ten właśnie sposób. "The Liberator" łączy różne środki wyrazu, przez co zostaje w pamięci na długo po tym, jak kończy się oglądać ostatni odcinek. Niestety są też skutki uboczne, np. w niektórych scenach trudno odróżnić od siebie żołnierzy.
Cechą charakterystyczną tego, jak pokazywana jest wojna w "The Liberator", są sceny, w których pola bitew widzimy z lotu ptaka. W takich chwilach serial zaczyna przypominać gry wojenne, w których z takiej właśnie perspektywy widać miniaturowe postacie ludzi oraz sylwetki pojazdów czy budynków. To coś nowego.
Wojna pokazana w serialu jest bardzo brutalna, naturalistyczna wręcz, co znów przypomina znane produkcje, jak wspominania wcześniej "Kompania braci" czy "Szeregowiec Ryan". Pod tym względem nie ma zbyt wielu zaskoczeń, a technika opowiadania sprawia, że przemoc kojarzy się też z tym, jak jest pokazywana w grach wideo. Całość ma jednak dość niezwykły klimat i swój niepowtarzalny styl.
The Liberator nie zaskakuje jako serial wojenny
Jednostka, której przewodzi Felix Sparks, istniała naprawdę i jest złożona — co tworzy interesujący potencjał do opowiadania historii — z białych, Amerykanów meksykańskiego pochodzenia i rdzennych Amerykanów. To daje ciekawe możliwości, ale temat niestety został potraktowany powierzchownie. Jeśli ktoś spodziewa się, że w głębszy sposób zostanie przedstawiona historia i znaczenie podziałów rasowych w Stanach Zjednoczonych na tle wojennych zmagań grupy żołnierzy, to może się mocno rozczarować.
Historia w "The Liberator" nie jest tak wielowątkowa jak w podobnych produkcjach wojennych, a z drugiej strony dotyka bardzo znanych tematów. I rzeczywiście w bardzo przekonywujący sposób w kilku momentach pokazuje piekło wojny czy stres, z którym zmagają się żołnierze. Nie jest jednak to niczym nowym czy też odkrywczym. Owszem, to solidne wojenne kino, ale takie, które już wielokrotnie gdzieś widzieliśmy. Żadna z postaci poza głównym narratorem i bohaterem nie jest zanadto rozwinięta, niewiele dowiadujemy się o życiu większości z żołnierzy. Dla widza ciekawe może być za to osadzenie początku historii w trakcie lądowania we Włoszech, które nie jest zbyt często pokazywane w produkcjach wojennych.
Spore wrażenie robi pokazana w drugim odcinku, "One Word: Anzio", obrona jednego z kluczowych fragmentów frontu pod Anzio. "Thunderbirds" (pod taka nazwa funkcjonowała 45 Dywizja, której częścią był pokazany w serialu 157 Pułk) muszą zmierzyć się z przeważającymi siłami wroga. To, jak topnieją ich siły i jak bardzo wyczerpująca jest to operacja, robi wrażenie. "The Liberator" w tych momentach najbardziej przypomina właśnie "Kompanię braci". Ale być może przez to, że serial to tylko cztery odcinki, nigdy nie rozwija w pełni skrzydeł jak bardziej utytułowane produkcje z przeszłości.
Czy warto obejrzeć serial Netfliksa The Liberator?
"The Liberator" to mimo wszystkich wad solidna wojenna produkcja, która staje się unikalna dzięki formie, a nie dzięki treści. Pod tym względem jest ciekawym eksperymentem. Ale sukcesu filmów czy seriali, o których najczęściej mówi się w kontekście tej produkcji — jak wspomniana wcześniej "Kompania braci" czy "Pacyfik" — raczej nie powtórzy. Nadal jest jednak dobra produkcja na zapełnienie długich listopadowych wieczorów, zwłaszcza jeśli ktoś jest fanem gatunku lub interesują go tego typu eksperymenty z forma. To cieszy, że Netflix decyduje się na takie kierunki.