"Mały topór": "Mangrove", czyli prawo do protestu – recenzja pierwszego filmu z antologii Steve'a McQueena
Kamila Czaja
18 listopada 2020, 11:43
"Mały topór: Mangrove" (Fot. BBC)
"Mangrove", pierwsza odsłona antologii "Mały topór" Steve'a McQueena, to dość konwencjonalna, ale pięknie nakręcona i niewątpliwie potrzebna opowieść o walce z policyjną przemocą.
"Mangrove", pierwsza odsłona antologii "Mały topór" Steve'a McQueena, to dość konwencjonalna, ale pięknie nakręcona i niewątpliwie potrzebna opowieść o walce z policyjną przemocą.
"Mały topór" Steve'a McQueena uznać można za wydarzenie, chociaż trudno mówić tu o wydarzeniu czysto serialowym. Mamy do czynienia z antologią pięciu filmów różnej długości, a trzy z nich pokazywano na New York Film Festival. Reżyser i scenarzysta, znany z "Głodu", "Wstydu" i "Wdów", a najbardziej pewnie ze "Zniewolonego" (przy czym tu nie pisał scenariusza), opowiada w "Małym toporze" o afrokaraibskiej społeczności Londynu od lat 70.
Nie można odmówić temu tematowi ważności. Już samo uświadomienie sobie, jak rzadko słyszymy w popkulturze taki akcent, jakiego używają bohaterowie tej antologii, powinien dać do myślenia. W 1. "odcinku", zatytułowanym "Mangrove", poznajemy Notting Hill zupełnie inne niż utrwalone w filmowej i serialowej klasyce wizerunki tej dzielnicy. Już za wybicie widza z przyzwyczajeń należy się McQueenowi uznanie.
Mangrove, czyli walka lokalności z systemem
Innym plusem "Mangrove" jest przypomnienie, a dla większości z nas pewnie pierwsze uświadomienie, bardzo konkretnej historii – walki o prawdę prowadzonej w sądzie przez dziewięcioro czarnoskórych londyńczyków oskarżonych o zamieszki, podczas gdy tylko, w pokojowym marszu, bronili tytułowej restauracji, swoistego centrum dla lokalnej ludności pochodzącej głównie z Trynidadu i Indii Zachodnich. Mangrove często jest przestrzenią nalotów rasistowskiej policji, co staje się zarzewiem konfliktu wykraczającego poza tę jedną sprawę.
I jako opowieść o walce Czarnych o szacunek, równe traktowanie, prawo do normalnego życia w Wielkiej Brytanii otwierający antologię "Mały topór" film się sprawdza. Dużo to mocnej argumentacji za wolnością, wiele sporów o odpowiednią strategię oporu, świetnie wyzyskanego kontrastu między sztywnym i uprzedzonym rasowo systemem, a pełną życia, roztańczoną i rozśpiewaną społecznością skupioną wokół ukochanej knajpy.
Nie da się jednak ukryć, że to film mocno konwencjonalny. Słusznie wydobywa sprzed dekad ważną historię, ale robi to tak, jak większość filmów na podobne tematy. Lepiej wypada druga godzina ("Mangrove" trwa ponad dwie), bo ten styl zderzania praw człowieka z bezdusznym systemem dobrze sprawdza się w dramacie sądowym, którym ta produkcja jest przede wszystkim.
Mały topór: Mangrove stawia na zbiorowość
Gorzej styl oparty na przemowach i przekrzykiwaniu się – z policją i ze sobą nawzajem – działa w pierwszej połowie filmu, stanowiącej bardzo długi wstęp do procesu, dość schematyczne przedstawienie kolejnych bohaterów i podkreślenie brutalności policji. Na poziomie "racji" to ma sens, zwłaszcza że istniejący naprawdę oskarżeni zasługują na miejsce w historii i na przypomnienie zasług, a policja jest w tym wypadku naprawdę koszmarna, atakująca i prześladująca wyłącznie dlatego, że nikt nie może jej nic zrobić.
Na takim pokazaniu sytuacji, skupieniu się na walce bohatera zbiorowego, dziewiątki będącej przedstawicielami całej nękanej społeczności, cierpią jednak indywidualne portrety. Mimo dobrego aktorstwa trudno zżyć się z Aletheią Jones-LeCointe (Letitia Wright, "Black Mirror: Black Museum"), Darcusem Howe'em (Malachi Kirby, "Black Mirror: Men Against Fire") czy nawet z eksponowanym w filmie właścicielem Mangrove, Frankiem Crichlowem (Shaun Parkes, "Zagubieni w kosmosie").
Nie wątpię, że to były ciekawe postacie: nieustępliwa aktywistka Czarnych Panter, oczytany niedoszły prawnik, pragnący jedynie spokojnego prowadzenia biznesu lider mimo woli. A jednak po dwóch godzinach, przy całym kibicowaniu, żeby sprawiedliwość nie zawiodła tym razem, mam poczucie, że kibicowałam wartościom i zasadom, a nie konkretnym ludziom. Bardziej ujmował mnie klimat tej historii, pięknie i filmowo nakręconej, niż poszczególne losy, wpisane tu w naczelny cel.
Czy warto oglądać antologię Mały topór
"Mangrove" jest jednak nieznośnie aktualne, nie tylko w kwestiach rasowych (choć na pewno warto wyjść poza bardziej znane wątki amerykańskie), ale i w kwestiach prawa do protestu i przeciwstawienia się władzy, która próbuje protest zdławić. Coś, co do niedawna można by oglądać jako historyczną ciekawostkę z przełomu lat 60. i 70. XX wieku, oglądane teraz nabiera bliższego wymiaru.
Polecam więc "Mangrove" ze względu na temat, a wielbiciele "Zniewolonego" czy, spoza filmografii McQueena, "Jak nas widzą" powinni być zachwyceni. Ja, jako że z dwóch widzianych przeze mnie filmów tego reżysera wolę jednak "Wstyd", mam nadzieję, popartą zapowiedziami kolejnych "odcinków" antologii, że dalsze odsłony "Małego topora" mocniej skupią się na wciągających historiach pojedynczych osób i trochę wyjdą poza znajomą konwencję opowiadania o społecznych tematach.