Pytanie na weekend: Kto z aktorów serialowych zaskoczył was najbardziej w tym roku?
Redakcja
28 listopada 2020, 12:33
Fot. FX/HBO Max/Apple TV+
Nie ukrywamy, to pytanie inspirowane "Stewardesą" i rolą Kaley Cuoco, która udowodniła, jak bardzo jej nie docenialiśmy. Kto z serialowych aktorów najbardziej was w tym roku zaskoczył?
Nie ukrywamy, to pytanie inspirowane "Stewardesą" i rolą Kaley Cuoco, która udowodniła, jak bardzo jej nie docenialiśmy. Kto z serialowych aktorów najbardziej was w tym roku zaskoczył?
Dzisiejsze pytanie na weekend rozpoczyna cykl naszych podsumowań rocznych (poza "Normalnymi ludźmi" nie spodziewamy się już w grudniu niczego, co nas zwali z nóg). Czy są tacy aktorzy, których do tej pory nie docenialiście, a którzy w tym roku waszym zdaniem zagrali w serialach role swojego życia?
Marta Wawrzyn: Kaley Cuoco
To nie był wielki rok w serialach. Ról, które zwaliły mnie z nóg, jest bardzo niewiele, a jeśli już są, trudno mówić o zaskoczeniu. Ot, świetni aktorzy robią świetną robotę. Standard. Na początku roku nie mogłam oderwać wzroku od Cynthii Erivo w "Outsiderze", ale wynika to raczej z tego, że nie widziałam filmów z jej udziałem. Prawdziwą rewelacją okazała się rola Zoë Kravitz w "High Fidelity", to jednak może być kwestia tego, że "Wielkie kłamstewka" nie dały jej wielkiego pola do popisu. Mark Ruffalo przeszedł samego siebie w "To wiem na pewno", ale też trudno mówić o zaskoczeniu, bo to wybitny aktor, który od dawna potrzebował takiej szansy.
Prawdziwy szok i niedowierzanie z nutką wstydu, że aż tak jej nie doceniałam, to rola Kaley Cuoco w "Stewardesie". Wiadomo, ten serial to czysta rozrywka i ma swoje wady, ale jednak nie spodziewałam się takiej skali po Penny z "Teorii z wielkiego podrywu". Cuoco utknęła na 12 lat w sitcomie, który najzwyczajniej w świecie nie dawał jej wielkich możliwości rozwoju, i teraz pokazuje, co można osiągnąć ogromną pracą. Fajnie patrzeć, jak idzie drogą Jennifer Aniston, uczy się i podejmuje nowe wyzwania. Do zobaczenia na wielkim ekranie, miejmy nadzieję.
Kamila Czaja: Jason Sudeikis
Skoro mowa o zaskoczeniach, to pomijam sytuacje, kiedy ktoś wcześniej mi nieznany albo w ogóle dopiero debiutujący zrobił wielkie wrażenie. Najciekawsze wydają mi się faktyczne zdziwienia, gdy moje przekonania co do możliwości danego aktora czy danej aktorki okazywały się mylne. Nie liczę więc też tych artystów, którzy mieli świetny rok i rewelacyjne role, ale od zawsze wiem, że są świetni, jeśli tylko dostają szansę (tu choćby Amanda Peet).
Łatwo wskazać parę przypadków, gdzie nie doceniłam skali talentu. Marka Ruffalo lubię w komediach i pamiętam z kilku ról dramatycznych, ale "podwójność" w "To wiem na pewno" przerosła moje oczekiwania. Kojarząc Michaelę Coel z "Chewing Gum", byłam pod wrażeniem tak innej roli w "Mogę cię zniszczyć". A drugoplanowa kreacja Shiry Haas w serialu "Shtisel", chociaż bardzo dobra, nie przygotowała mnie na cuda, jakie w głównej roli ta młoda aktorka zrobiła w "Unorthodox". Chciałabym też przynajmniej wspomnieć o Adriannie Chlebickiej. Kiedyś, w rolach nastoletnich, nie zapisała się jakoś szczególnie dobrze w mojej pamięci, potem nie śledziłam jej dokonań – i nagle w "Kontroli" okazała się olśniewająca.
Jeśli jednak mam wskazać jedno największe zaskoczenie, to byłby to Jason Sudeikis ("Ted Lasso"). Niby widziałam parę udanych niszowym komedii z jego udziałem, ale raczej na dalszym planie. Poza tym kojarzę jego występy filmowe z nie moim typem humoru. Co więcej, nie przekonywały mnie jakoś szczególnie skecze NBC z Sudeikisem w roli Teda Lasso. Tymczasem wielowymiarowość, urocza naiwność, ale i tłumione lęki tej samej postaci w wersji serialowej to istotne zalety sitcomu Apple TV+, który pokochałam w tym roku absolutnie. Gorzej zagrany Ted mógłby być w swoim optymizmie nieznośny, tymczasem trudno go nie polubić.
Mateusz Piesowicz: Nick Offerman
Bez powodzenia szukałem tegorocznych serialowych ról, które zwaliły mnie z nóg do tego stopnia, żebym zmienił zdanie na temat ich odtwórców. Musiałem więc zmienić trop, zaskoczeń wyglądając u wykonawców, których lubię, ale znam z innego typu występów. Tu pojawili się kandydaci, np. Uzo Aduba, której rola w "Mrs. America" w niczym nie przypomina tej z "Orange Is the New Black", czy Chris Rock, wychodzący z komediowego emploi w "Fargo".
Ten drugi przypadek jest zresztą nieco (ale tylko nieco) podobny do Nicka Offermana, którego z całą pewnością już zawsze będę kojarzyć z wąsami Rona Swansona, ale który w tym roku pokazał się z zupełnie innej strony w roli Foresta w "Devs". Oczywiście to nie pierwsza jego dramatyczna rola (pamiętam np. występ w 2. sezonie "Fargo" czy w filmie "McImperium"), jednak muszę przyznać, że żadna wcześniejsza nie zrobiła na mnie takiego wrażenia.
Szef tajemniczej korporacji Amaya w serialu Alexa Garlanda to w wykonaniu Offermana postać wielowymiarowa, a przy tym wzbudzająca szereg sprzecznych emocji. Raz geniusz próbujący wejść w boskie kompetencje, raz niemal typowy czarny charakter, a kiedy indziej po prostu udręczony ojciec, szukający ucieczki od wyrzutów sumienia. Bardzo trudno go jednoznacznie sklasyfikować – Offermana zresztą po tym występie już też.