"Euforia" udowadnia w odcinku specjalnym, że najlepsza jest wtedy, kiedy odpoczywa od szaleństw — recenzja
Marta Wawrzyn
7 grudnia 2020, 21:04
"Euforia" (Fot. HBO)
Czy z ograniczeń pandemicznych może powstać coś dobrego? "Euforia" udowadnia, że owszem, może, prezentując kameralny odcinek, w którym dwie osoby rozmawiają. Uwaga na spoilery!
Czy z ograniczeń pandemicznych może powstać coś dobrego? "Euforia" udowadnia, że owszem, może, prezentując kameralny odcinek, w którym dwie osoby rozmawiają. Uwaga na spoilery!
Wokół "Euforii" pojawiło się tyle kontrowersji — zaczynających się i bynajmniej nie kończących się na 30 penisach w męskiej przebieralni — że łatwo zapomnieć, jak wiele ma ten serial do powiedzenia. Tak, to jest dorastanie w wersji turbo, często przesadzone, nie zawsze realistyczne (skąd te dzieciaki biorą pieniądze na takie ilości prochów!?), czasem niepotrzebnie szokujące. To też spektakl, gdzie nie trzeba słów, bo światła, muzyka i rytm potrafią być czystym pięknem i czystymi emocjami. To również serial mądry, pokazujący drugie dno młodzieńczych szaleństw.
Euforia HBO łapie oddech w odcinku świątecznym
Ciekawa byłam, jak "Euforia" wypadnie w pandemicznych odcinkach specjalnych, nakręconych siłą rzeczy w bardzo skromny sposób, przy ogromnych obostrzeniach i bardzo małej ekipie zarówno przed kamerą, jak i po jej drugiej stronie. "Trouble Don't Last Always", czyli pierwszy odcinek z planowanej dwójki, skupiający się na Rue (Zendaya, laureatka zasłużonej nagrody Emmy za tę rolę) w święta Bożego Narodzenia, tuż po rozstaniu z Jules (Hunter Schafer), przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i sprawił, że prawdopodobnie zacznę jeszcze bardziej cenić "Euforię".
Na pierwszy rzut oka to nic wielkiego. Ot, główna bohaterka spotyka się ze swoim opiekunem z NA (Colman Domingo) w całodobowej jadłodajni (którą gra Frank's Restaurant w Burbank, znana m.in. z "Mad Men", "Parks and Recreation" i "Zaginionej dziewczyny"). Jedzą naleśniki, piją kawę, gadają, gadają i gadają. W prawie godzinnym odcinku nic więcej się nie dzieje, a jednak trudno oderwać się od ekranu, a po wszystkim ma się ochotę obejrzeć to raz jeszcze. Jak gdyby kameralny teatr dwójki aktorów był dokładnie tym, czego "Euforia" potrzebowała po tych wszystkich szaleństwach, odlotach i filmowych popisach z debiutanckiego sezonu.
Nie żeby serial HBO musiał coś udowadniać. To nie tak, pierwsza ósemka odcinków w zupełności wystarczyła, żeby się zorientować, jak wiele do powiedzenia o młodzieżowych problemach ma Sam Levinson, twórca "Euforii". Tutaj mówi to wprost, wkładając wnioski w usta Alego i popychając Rue w kierunku nadziei, przebaczenia, odkupienia. A najlepsze jest to, że choć w "Trouble Don't Last Always" pada wiele trudnych dla Rue diagnoz, to, co mówi Ali, nie brzmi jak kazanie. To zupełnie naturalna rozmowa, w której ktoś, kto ma większe doświadczenie w ogarnianiu koszmaru, jakim jest uzależnienie, dzieli się nim z młodszą wersją siebie.
Odcinek specjalny Euforii to teatr dwójki aktorów
Rozmowa Alego z Rue — duetu bardzo niedobranego, pochodzącego z zupełnie innych światów, połączonego tylko tym, że oboje mają problemy z narkotykami — jest zaskakująco intymna, prosta, szczera i naturalna, pełna ważnych pytań egzystencjalnych. Jest tu miejsce i na erudycyjne popisy, i na sporą dawkę brutalnej prawdy. Rue słucha o tym, że uzależnienie jest chorobą, słucha o rzeczach większych od siebie, o Bogu (w którego nie wierzy i ma swoje powody), o Malcolmie X i różnego rodzaju rewolucjach, o związkach. I wyrzuca z siebie rzeczy, których nie powiedziałaby nikomu innemu, nawet Jules: że uderzyła matkę, że nie chce żyć bez narkotyków na tym okropnym świecie i że tak właściwie to nie planuje tu zostać.
Ali drąży coraz głębiej i głębiej, wyciągając ze swojej rozmówczyni najbardziej mroczne i skryte myśli i jednocześnie otwierając się przed nią, nie bez wahania i nie bez pewnych obaw. On też mówi nam wiele o sobie, na przestrzeni godziny stając się pełnoprawnym bohaterem "Euforii", a nie tylko tym sympatycznym gościem, który powiedział Rue, że może zwrócić się do niego po pomoc, i miał to na myśli. Dawka empatii, wrażliwości i mocnych, szczerych diagnoz na temat tego, na czym polega bycie narkomanem, jest przeogromna. Jak gdyby pękła tama i wszystkie skumulowane myśli i emocje zostały wypuszczone, wypowiedziane na głos.
Euforia udowadnia, że ma naprawdę mocne strony
Nie mam wątpliwości co do tego, że Sam Levinson długo zastanawiał się nad tym, co powinien — i co mógł — pokazać w specjalnym odcinku "Euforii" i kto ma w nim zagrać. Colman Domingo, aktor z dużym doświadczeniem w teatrze, był i jednocześnie nie był oczywistym wyborem: z jednej strony Ali to postać, która ledwie mignęła w 1. sezonie, z drugiej naturalny kandydat do takiej rozmowy, bo Rue w tym momencie nie ma nikogo innego, kto by tego wszystkiego wysłuchał.
Rola Zendayi tym razem sprowadzała się bardziej do słuchania, ale przecież nie tylko. Rue jest aktywną rozmówczynią, nawet jeśli mówi niewiele. Potrafi słuchać, zadawać celne pytania, nakłaniać Alego do zwierzeń, a nawet zainspirować go do wykonania telefonu do córki na parkingu. A kiedy wyrzuca z siebie to, co naprawdę czuje, to są rzeczywiście bolesne momenty. Rue nie wierzy, że dożyje dorosłości. Nie wierzy, że kiedyś będzie kimś więcej niż tą osobą, która "naprawdę mocno starała się być kimś, kim być nie mogła". Wydaje się być stracona dla tego świata i z tym pogodzona. A potem pojawia się promyk nadziei, pojawia się "Ave Maria" i tysiąc emocji na twarzy Zendayi, kiedy ona i jej towarzysz odjeżdżają autem w deszcz.
Gdyby nie pandemia, raczej nie zobaczylibyśmy takiej "Euforii" — a już na pewno nie zobaczylibyśmy całego takiego odcinka. Ale fakt, że on powstał — nie ma przecież obowiązku tworzenia odcinków pandemicznych, równie dobrze ekipa mogła dalej czekać — oznacza, że cały czas to wszystko było w głowie twórcy serialu. Sam Levinson wykorzystał okazję, żeby zaprezentować swój serial od innej strony — cichej, skromnej, kameralnej. Postawił na minimalizm, bo nie miał innego wyjścia. Rewelacyjnie to napisał, równie świetnie wyreżyserował, bezbłędnie wybrał dwójkę wykonawców. I tak oto powstał kolejny dowód na to, że małe potrafi być wielkie.
Ciekawa jestem drugiego odcinka specjalnego "Euforii", który ma być poświęcony Jules — jej strony tego, co wydarzyło się w finale 1. sezonu i jej fantazji na temat tego, jak mogłoby być, gdyby było pięknie (w wersji Rue nawet jak jest pięknie, to ona wciąż potrzebuje prochów). Ciekawa też jestem, czy serial zmieni się w 2. sezonie. Nie wszystkie wątki z 1. serii były trafione (najgorzej chyba wypadł Nate), ale zawsze kiedy na ekranie pojawiała się Zendaya i jej potłuczona przez życie młoda bohaterka, od serialu nie dało się oderwać oczu. Po "Trouble Don't Last Always" bardzo bym chciała, aby mocne strony "Euforii" były jeszcze mocniejsze.