"Shameless" zmierza do końca, ale Gallagherowie się nie zmieniają – recenzja premiery 11. sezonu
Mateusz Piesowicz
9 grudnia 2020, 20:12
"Shameless" (Fot. Showtime)
Czy pandemia zatrzyma Gallagherów? Ależ skąd! Na początku ostatniego sezonu bohaterowie "Shameless" mają się nieźle, niestety w przeciwieństwie do całego serialu. Spoilery.
Czy pandemia zatrzyma Gallagherów? Ależ skąd! Na początku ostatniego sezonu bohaterowie "Shameless" mają się nieźle, niestety w przeciwieństwie do całego serialu. Spoilery.
"Jeśli do Gallagherów wrócimy, to pewnie tylko po to, by powiedzieć im do widzenia" – pisałem przed rokiem, uzasadniając wówczas decyzję o rozstaniu z "Shameless" i nie wiedząc, że te słowa szybko okażą się prorocze. Niedługo potem stacja Showtime ogłosiła wszak, że 11. sezon serialu będzie ostatnim, a to oznaczało, że jednak wypada do niego wrócić. W końcu głupio tak przerwać długi związek z Gallagherami tuż przed metą, prawda?
Shameless — ostatni sezon, ale te same problemy
Po obejrzeniu premierowego "This Is Chicago!" mam co do tego poważne wątpliwości, zastanawiając się, czy wytrwanie w rozstaniu nie wyszłoby mi jednak na dobre. Pewnie, pozbawiłbym się zakończenia, ale jednocześnie mógłbym zachować w pamięci wyraźniejszy obraz serialu, którego oglądanie nie tak znowu dawno sprawiało mi sporo przyjemności. A tak istnieje całkiem poważna obawa, że najbliższe tygodnie skutecznie wymażą wszelki sentyment, jaki mi do "Shameless" pozostał.
Co więcej, zanosi się na to pomimo faktu, że właśnie granie na widzowskim sentymencie będzie zapewne jedną z głównych kart, jakich zamierzają użyć w finałowej odsłonie John Wells i reszta serialowej ekipy. Ba, rodzinne scenki w domu Lipa i Tami oraz końcowa przemowa Franka, który przełamując czwartą ścianę, osobiście zapowiedział finał w dobrze znanym Gallagherowskim stylu, jasno wskazują, że twórcom na tej emocjonalnej nucie zależy. Tylko czy to wystarczy do godnego pożegnania?
Z jednej strony – tak, to mogłoby wystarczyć. W końcu mowa o serialu i postaciach, z którymi spędziliśmy blisko dekadę. To nie byle co, nawet jeśli nie zawsze był to w pełni udany związek. Problem w tym, że dobrymi wspomnieniami to można wypchać od biedy jeden odcinek, ale na pewno nie cały sezon. Ten potrzebuje atrakcyjnej treści, a patrząc na jego otwarcie, spodziewam się, że będzie jej jak na lekarstwo.
Shameless sezon 11 — Gallagherowie vs pandemia
A to jest dla mnie mimo wszystko sporym rozczarowaniem, ponieważ na premierę 11. sezonu czekałem z pewnymi nadziejami. Wszystko oczywiście ze względu na okoliczności, które kazały twórcom dopasować serial do pandemicznej rzeczywistości. Utrudnienie? Bez wątpienia – Wells sam przyznawał, że w większości gotowe scenariusze wymagały przez to przeróbek – ale też bardzo duża szansa. Serial, który nigdy nie unikał związków z prawdziwym światem, nagle dostał w swoje ręce okoliczność przebijającą wszystkie wcześniejsze. Nic tylko umiejętnie skorzystać z okazji.
Niestety, "Shameless" póki co nie wygląda ani na serial, który potrafi wykorzystać nadarzającą się szansę, ani nawet na taki, który wie, dokąd zmierza. Przeciwnie, znane od kilku sezonów fabularne dryfowanie od jednego odjechanego pomysłu do drugiego trwa nadal w najlepsze, co najwyżej trochę zmieniło się tło. Są zatem wszechobecne maseczki, prowadzące "podziemną" działalność Alibi, podkreślane jeszcze bardziej niż zwykle problemy finansowe, w których Gallagherowie potrafią się całkiem nieźle odnaleźć… i właściwie to tyle. Niby wiele się zmieniło, a jednak wszystko zostało po staremu. Skąd my to znamy?
A choćby z poprzedniego sezonu. I jeszcze wcześniejszego, i tego przed nim też. Nieważne co by się działo, "Shameless" cały czas idzie tym samym tropem. Nie dziwi zatem, że przewodnikiem krótkiej wycieczki po pandemicznym Chicago został Frank, którego szybko powiązano z kolejnym bezsensownym wątkiem, ani że cała reszta bohaterów dostała swoje, zwykle mniej niż bardziej zajmujące historie. Zbliżający się finał? Koniec dziesięcioletniej opowieści? Jakieś podsumowania czy konkluzje majaczące na horyzoncie? Nie, ale mamy sprzedawanie trawki w Alibi i walkę z gentryfikacją!
Nie wiem, może wymagam za wiele. Może godzina składająca się z szeregu scen przypominających raczej zestaw skeczy niż pełnoprawną, wielowątkową fabułę to właśnie to, czego oczekują widzowie, którzy jeszcze przy "Shameless" zostali. Dla mnie to jednak dość przykra sprawa, patrzeć jak postaci, których losami kiedyś autentycznie się przejmowałem, dziś zajmują się tak fascynującymi zajęciami, jak obmyślanie sposobów na zaoszczędzenie przy kupnie farby lub zostają sprowadzeni do roli wyjątkowo marnego dowcipu o przestępcach seksualnych.
Shameless zmierza chaotycznym krokiem do końca
Sposób, w jaki potraktowano Lipa i Debbie, jego spychając na kompletny margines, a z niej robiąc postać niewiele mniej karykaturalną niż Frank, woła o pomstę do nieba, ale to nie znaczy, że reszta ma się o wiele lepiej. Weźmy Iana i Mickeya. Parę, której pokręcone losy należały do zdecydowanie najbardziej emocjonujących w całym serialu, i której ślub był w gruncie rzeczy jedynym wartym uwagi momentem poprzedniego sezonu tutaj spotkała… proza życia.
Ja rozumiem, że tej w "Shameless" nigdy nie brakowało, ale tak szybkie sprowadzanie na ziemię zwyczajnie boli. Pamiętacie jeszcze ogień pomiędzy tymi dwoma? No pewnie, że pamiętacie. Tak skomplikowanego związku, w którym pasja eksplodowała równie często i intensywnie, co szalone kłótnie, ze świecą szukać gdzie indziej. I teraz, po latach oczekiwań na to, by w końcu się zeszli, na sam koniec ich historii mamy oglądać sprzeczki o wspólnotę majątkową i monogamię? Serio? To już prędzej kilka lat temu uwierzyłbym, że Carl zostanie policjantem.
Swoją drogą, najlepiej o poziomie otwierającego 11. sezon odcinka świadczy to, że właśnie wątek Carla wydaje się tym odosobnionym przypadkiem, który chociaż stara się oddać swojemu bohaterowi, co mu się należy. Jest zatem niedorzeczny i zabawny (scena w sądzie!) w Gallagherowskim stylu, ale też nadspodziewanie satysfakcjonujący. Nie wątpię rzecz jasna, że z przejściem Carla na drugą stronę prawa będą się jeszcze wiązać problemy i bynajmniej nie zapomniałem, że patrząc całościowo, jego ewolucja nie ma większego sensu. Ale na ten moment to po prostu jedyny bohater, o którym można powiedzieć, że jakkolwiek się rozwinął, zamiast zrobić krok w tył lub kręcić się w kółko.
A co z resztą? Tak naprawdę "This Is Chicago!" nie dało absolutnie żadnych przesłanek, by sądzić, że dostaną pożegnanie na jakie zasługują, przynajmniej w kwestii indywidualnych historii. Bo że ostatecznie emocji przy tym nie zabraknie, a raz czy dwa pojawi się nawet wzruszenie, mimo wszystko nie wątpię. Wspomniana wcześniej rodzinna scena na zakończenie odcinka potwierdziła, że Gallagherowie trzymający się razem to wciąż ogromny atut "Shameless". Obawiam się jednak, że w swoich ostatnich odcinkach serial nie będzie miał do zaoferowania niczego więcej.