Nasz top 10: Najlepsze seriale listopada 2020 roku
Redakcja
13 grudnia 2020, 16:03
"The Crown" (Fot. Netflix)
Zanim przejdziemy do podsumowań rocznych, czas podsumować listopad. Miesiąc, w którym w serialach rządziły koronowane głowy z "The Crown", a także m.in. "The Mandalorian" i "Mroczne materie".
Zanim przejdziemy do podsumowań rocznych, czas podsumować listopad. Miesiąc, w którym w serialach rządziły koronowane głowy z "The Crown", a także m.in. "The Mandalorian" i "Mroczne materie".
10. Stewardesa (nowość na liście)
Najfajniejsza kobieca wariacja na temat thrillera od czasów 1. sezonu "Obsesji Eve", która na dodatek pojawiła się w idealnym momencie, kiedy potrzebowaliśmy czegoś lekkiego, łatwego i przyjemnego, ale niekoniecznie głupiego. "Stewardesa" przez większość czasu te warunki spełnia, oferując czystą rozrywkę w niezłym wydaniu. Jest zagadka kryminalna, szybka akcja, po kilka twistów na odcinek i całe mnóstwo czarnego humoru. No i to fantastyczne mieszkanie przyjaciółki Cassie!
Przede wszystkim jednak to serial, który udowadnia, że Kaley Cuoco to nie tylko Penny. Aktorka, która spędziła 12 lat na planie "Teorii wielkiego podrywu", pokazuje w "Stewardesie", że potrafi zagrać może jeszcze nie wszystko, ale bardzo, bardzo dużo, i przede wszystkim łączyć dramat z komedią, błyskawicznie przeskakując pomiędzy różnymi twarzami swojej bohaterki i pomiędzy tym, co jest w "Stewardesie" totalną bzdurką, a tym, co jest na serio.
Nie spodziewaliśmy się, że ten serial sprawi nam tyle frajdy. Nie spodziewaliśmy się też tak skomplikowanej głównej bohaterki (serial ma rację: stewardesy są niedoceniane!), tak fajnej kobiecej przyjaźni i takiej chemii na linii Kaley Cuoco — Zosia Mamet, które są jednym z najlepszych duetów tego roku. [Marta Wawrzyn]
9. Mroczne materie (powrót na listę)
Fantasy na podstawie powieści Philipa Pullmana spodobało nam się przed rokiem, szybko udowadniając, że mamy do czynienia z ekranizacją znacznie lepszą niż filmowa, a teraz, gdy twórcy weszli na terytorium przez filmowców nieodkryte, nasz entuzjazm jeszcze trochę wzrósł. I choć trudno powiedzieć, by trzy listopadowe odcinki "Mrocznych materii" czymś szczególnie zaskoczyły, to w zupełności wystarczyło, by załapać się do zestawienia.
Co zatem dostaliśmy? Przede wszystkim nowy świat w postaci miasta Cittàgazze – scenerii tak zachwycającej, że do tej pory powątpiewamy w słowa twórców, twierdzących, że wybudowali to wszystko w walijskim studiu. Nie, to musi być jakieś włoskie miasteczko, nie ma innej opcji! Wąskie kamienne uliczki spodobały nam się tak bardzo, że wręcz żałowaliśmy, gdy trzeba było je opuścić, ale na szczęście innych atrakcji też nie brakowało.
Tych dostarczała nam tym razem już nie sama Lyra, ale również jej nowy towarzysz Will (Amir Wilson), którego historia coraz wyraźniej łączy nam się z głównym wątkiem. Podobnie, jak coraz bliżej siebie znajdują się dwa główne serialowe światy, między którymi swobodnie przeskakiwaliśmy, a to przyglądając się wojnie wiedźm z Magisterium i knowaniom pani Coulter, a to zgłębiając naturę Pyłu z naukowej strony w "naszym" Oxfordzie. Spory rozstrzał!
"Mroczne materie" całkiem nieźle poradziły sobie jednak z połączeniem tych kawałków w całość, zagęszczając atmosferę, dodając nowe tajemnice do już istniejących i doprawiając to wszystko solidną porcją akcji oraz szczyptą emocji. Czy jest w tej opowieści coś odkrywczego? Raczej nie, ale bawimy się przy niej coraz lepiej, a najlepsze jeszcze przed nami. [Mateusz Piesowicz]
8. Miłość i anarchia (nowość na liście)
Kolejny serial, który łatwo przegapić albo zlekceważyć, bo wygląda na totalną rozrywkę. I trochę tak jest. "Miłość i anarchia" w jakimś stopniu opiera się na schematach z komedii romantycznych, choć momentami postawionych na głowie, i chemii pomiędzy serialową parą: trzydziestokilkuletnią, zamężną Sofie (Ida Engvoll), która zaczyna nową pracę w wydawnictwie, i młodszym od niej o jakąś dekadę Maksem (Björn Mosten), specem od IT i jej nowym kolegą z pracy.
A jednak serial Netfliksa co chwila znajduje sposoby, żeby widza zaskoczyć, i to nie tylko tym, jak rozwija się relacja naszej pary, oparta na rzucaniu sobie coraz śmielszych wyzwań i przyglądaniu się ich skutkom. Jest tu wiele ciekawych rzeczy, od szwedzkiej obyczajowości, tak różnej od tego, co oglądamy na co dzień w serialach, przez konstrukcję obu głównych postaci — innych, niż wyglądają na pierwszy rzut oka — aż po sposób pokazania szeroko pojętych kwestii społecznych.
Koniec końców, można odnieść wrażenie, że z duetu "Miłość i anarchia" bardziej liczy się ten drugi człon. Postacie, zarówno te główne, jak i drugoplanowe, buntują się — przeciwko wszystkiemu, od norm i zasad poczynając, na życiowej nudzie kończąc. Wszyscy, od nastoletniej córki Sofie, przez znajomych z wydawnictwa, po jej wiecznie protestującego i okazjonalnie lądującego w szpitalach psychiatrycznych ojca, walczą o prawo do bycia sobą. I ta rebelia napędza serial przynajmniej w tym samym stopniu, co seksowne gierki Sofie i Maksa. [Marta Wawrzyn]
7. Mały topór (nowość na liście)
Czy antologią "Mały topór" zrealizowaną dla BBC Steve McQueen przeszedł do świata seriali? Raczej przeniósł kino na mały ekran, proponując serię połączonych nadrzędnym tematem filmów. Zresztą pierwsze trzy "odcinki", zamieszczone w Polsce w listopadzie na HBO GO, miały premierę właśnie na festiwalu filmowym. Cała antologia powiada o społeczności karaibskiej w Londynie od końca lat 60., ale poza tym kolejne odsłony mocno się różnią.
"Mały topór" nie jest pozbawiony wad, przesłania czasem okazują się, nomen omen, toporne, a przy finezji reżyserskiej McQueen nie zawsze wystarczająco wciąga pod względem scenariuszy (pisanych z Alastairem Siddonsem i Courttią Newlandem). Nie zmienia to jednak faktu, że zaproponował antologię ważną, o czym świadczy już inicjujący serię filmów "Mangrove". Ten dramat sądowy przypomina o ważnym wątku w historii Notting Hill i o przełomowym punkcie walki o sprawiedliwość rasową w Anglii.
Chciałoby się, żeby ten sądowy moment był jeszcze bardziej przełomowy i przekładał się na życie poza paragrafami, bo jak widzieliśmy w dwóch kolejnych listopadowych odsłonach antologii, codzienny rasizm wobec ludności pochodzenia karaibskiego nie zniknął. Imponuje fakt, że McQueen pokazuje życie tej wspólnoty w tak różnych formach. O ile "Red White and Blue" to dość typowa w formie, poruszająca biograficzna opowieść o czarnoskórym policjancie, ze względu na kolor skóry i wybór zawodu obcym w obu światach, o tyle "Lovers Rock" trudno z czymś porównywać.
Właśnie ta imprezowa odsłona serii, film prawie w całości rozgrywający się podczas żywiołowej "domówki", pod względem fabuły prosty, ale pokazujący zmysłowość, muzyczność, radość życia, najmocniej wyróżniała "Mały topór" na tle innych produkcji, nie tylko w listopadowej ramówce. Bywa antologia McQueena łopatologiczna, ale opowiada ważne historie (oparte na faktach lub mocniej fikcyjne), pomysłowo wykorzystując do tego różne gatunki. A kiedy już wciąga, czy może wręcz hipnotyzuje, to na całego. [Kamila Czaja]
6. Patria (utrzymana pozycja)
Miniony miesiąc to dwa odcinki wieńczące hiszpańską miniserię HBO opartą na książce Fernanda Aramburu (w minionym miesiącu ukazała się Polsce także komiksowa adaptacja tej powieści). Produkcja utrzymała równy poziom, a co za tym idzie – pozycję w naszym rankingu. Słodko-gorzkie finałowe godziny rozgrywającej się w Kraju Basków historii trzymały w napięciu i skłaniały do, nieraz ponurych, refleksji.
Śledzenie losów członków rodzin Bittori i Miren nadal było emocjonalnym wyzwaniem. Fakt, że Joxe Mari zaangażował się po stronie ETA, nie tylko doprowadził do rozłamu pomiędzy wcześniej zaprzyjaźnionymi klanami. Śmierć Txato na zawsze już naznaczyła życie zarówno Bittori i jej dzieci, jak i Mirren, Joxiana oraz kolejnego pokolenia tej rodziny. Próby ucieczki z miasteczka, dystansowanie się, obwinianie drugiej strony nie dawały szans na przepracowanie krzywdy oraz wypartego poczucia winy. Przedstawiono też kolejne zamachy ETA, ale również sceny brutalności policji, co jedynie zaogniało konflikt.
Równocześnie jednak finał "Patrii" ma elementy budzące nadzieję. Upór w dążeniu do prawdy miał sens, a przeprosiny, na które u schyłku życia doczekała się Bittori, to symboliczna szansa na nowe otwarcie, nawet jeśli wielu spraw wymazać się nie da. Można wręcz odnieść chwilami wrażenie, że twórcy miniserialu pod koniec chcieli wynagrodzić widzowi bardzo smutne godziny spędzone przy ekranie, bo w finale nawet stan zdrowia Arantxy ulega poprawie. Ale nie cały ostatni odcinek stawia na cudowne zwroty akcji.
Opowiadając równocześnie lokalnie i uniwersalnie ważny, niesłusznie zapomniany kawałek hiszpańskiej historii ostatnich dekad, "Patria" przypomina, że polityka i przekonania wpływają na zwykłych ludzi, tworzą podziały i często prowadzą do przemocy. Pewne mechanizmy uruchamia się bardzo łatwo, natomiast zasypanie przepaści między ludźmi trwać może lata. A nawet kiedy uda się coś osiągnąć, nie wraca się do tego, co było. Krótka, lecz niezwykle intensywna scena pogodzenia się Bittori i Miren świadczy o tym aż nazbyt dobitnie. [Kamila Czaja]
5. Star Trek: Discovery (powrót na listę)
Mimo całkiem niezłego otwarcia 3. sezonu, "Star Trek: Discovery" nie załapał się do naszego październikowego zestawienia. W listopadzie poszło już o wiele lepiej – po części z powodu słabszej konkurencji, ale nie tylko. Kosmiczny serial, który przed momentem wykonał 930-letni przeskok w czasie, pokazał bowiem, że twórcy potrafią nie tylko stworzyć imponujące rozmachem widowisko, ale i niezłych pomysłów scenariuszowych im nie brakuje.
Począwszy przede wszystkim od tych związanych z powrotem załogi USS Discovery na łono Federacji, czy raczej tego, co z niej zostało po tajemniczym wybuchu. Oczywiście przyjęcie gości sprzed blisko tysiąca lat nie mogło pójść całkiem gładko, ale to, co dla bohaterów oznaczało kłopoty, dla nas był prawdziwą gratką. Problemy z adaptacją w "domu" okazały się świetnym dodatkiem do standardowego "włóczenia się" po galaktyce.
To zresztą też wypadło w listopadowych odcinkach lepiej niż zwykle (może poza ratowaniem Booka), zgrabnie łącząc tematy poszczególnych odcinków z przewodnim motywem lub indywidualnymi historiami. Szczególnie dobrze prezentowało się pod tym względem "Unification III", nie tylko wiążąc fabułę z "Następnym pokoleniem", ale też udanie wykorzystując T'Kal-in-ket do zrozumienia motywacji kierujących Michael.
Dodając do tego zmierzającą w intrygującym kierunku i znacznie mniej chaotyczną niż w poprzednim sezonie historię, oraz kolejne warte podkreślenia decyzje twórców (przedstawienie postaci transpłciowej i niebinarnej), "Discovery" wydaje się naprawdę nieźle czuć w XXXII wieku. Czyżby serial odnalazł wreszcie swoje miejsce i czas? [Mateusz Piesowicz]
4. The Mandalorian (awans z 10. miejsca)
Po świetnej premierze 2. sezonu, którą doceniliśmy w październikowym rankingu, można było się zastanawiać, co stanie się dalej. Czy Favreau i spółka pójdą za ciosem, stawiając na bardziej spójną historię niż w poprzednim sezonie, czy może raczej czeka nas powtórka z rozrywki i cotygodniowe pojedyncze przygody Mando z drobnymi przejawami większej fabuły? Dziś można już powiedzieć, że twórcy "The Mandalorian" wybrali opcję numer jeden.
A to okazało się naprawdę świetną wiadomością dla widzów, którzy zamiast efektownej i (z wiadomych względów) uroczej błyskotki dostali wreszcie pełnokrwisty serial. Jasne, wyjątki wciąż się zdarzają, choćby pod postacią odcinka na lodowej planecie czy tego z Carą Dune i Greefem Kargą w rolach głównych, ale nie da się nie zauważyć wyraźnej zmiany nastawienia. "The Mandalorian" wreszcie dokądś zmierza.
Co więcej, robi to nie tylko w niesamowicie widowiskowym stylu, w pewnym stopniu zastępując pod tym względem kinowe blockbustery, ale też sensownie sięgając do innych zakątków gwiezdnej sagi i umiejętnie angażując widzów emocjonalnie. Zarówno tych, dla których pojawienie się takich postaci jak Bo-Katan (Katee Sackhoff) czy Ahsoka Tano (Rosario Dawson) było oczekiwanym wydarzeniem, jak i ograniczających swoje zainteresowanie do jednego serialu.
Bo co istotne, choć "The Mandalorian" ma coraz więcej związków z resztą "Gwiezdnych wojen", bynajmniej nie staje się przez to produkcją tylko dla fanów. Przeciwnie, twórcy zachowują bezpieczną równowagę, narażając się co najwyżej tym, że każą nam porzucić Baby Yodę dla niejakiego Grogu. No nie wiem, czy to przejdzie. [Mateusz Piesowicz]
3. Dobre rady Johna Wilsona (nowość na liście)
Serial dokumentalny HBO łatwo było przeoczyć w momencie premiery – sami to zrobiliśmy (nadrobiliśmy już braki w Serialowej alternatywie) i żałujemy, bo "Dobre rady Johna Wilsona" to absolutna perełka. Rzecz jedyna w swoim rodzaju, a jednocześnie niczym szczególnym się nie wyróżniająca. Bo cóż specjalnego może być w kolejnej podróży z kamerą po Nowym Jorku i jego mniej lub bardziej dziwacznych mieszkańcach?
W teorii nic, w praktyce wszystko zależy od tego, kto jest naszym przewodnikiem. A John Wilson, dokumentalista, narrator i kamerzysta w jednym to postać o tyle wyjątkowa, że obdarzona zarówno fenomenalnym wyczuciem kadru, jak i umiejętnością przyciągania cudownych oryginałów. Tych w jego sześcioodcinkowym serialu (mającym już zamówienie na 2. sezon) nie brakuje, podobnie jak pytań, na które na pewno chcielibyście poznać odpowiedzi, tylko jeszcze nie zdajecie sobie z tego sprawy.
Każdy odcinek serialu wychodzi właśnie od takiego pytania (np. "Jak przygotować idealne risotto?"), szybko jednak gubiąc główny trop i podążając za kolejnymi, często totalnie odlotowymi dygresjami napotykanymi na nie tylko nowojorskich ulicach. Ot, w jednej chwili szukamy sposobów na prowadzenie small talku, zaraz potem śledzimy łowcę pedofilów w akcji, by w końcu wylądować w Meksyku. Bez sensu? Wcale nie!
Bo choć pozornie ciągi odjechanych scen i montażowych zbitek są tu pozbawione jakiejkolwiek logiki, ostatecznie każdy odcinek i cały serial ma do przekazania naprawdę sporo uniwersalnych prawd na temat życia, współczesnego świata i nas samych. Raz ciepłych i podnoszących na duchu, kiedy indziej znacznie bardziej gorzkich, ale zawsze pozostawiających po sobie jakiś ślad. Tak jak robią to najlepsze seriale o niczym, do których "Dobre rady John Wilsona" można spokojnie zaliczyć. A to przecież dokument! [Mateusz Piesowicz]
2. Tacy właśnie jesteśmy (awans z 3. miejsca)
W listopadzie obejrzeliśmy zaledwie finałowy odcinek serialu Luki Guadagnino. Zaledwie i aż, bo ten jeden odcinek wystarczył na 2. miejsce. Zresztą "Tacy właśnie jesteśmy" to pozycja, która ani razu w ciągu trzech miesięcy nie spadła u nas poza podium. Zdajemy sobie sprawę, że to produkcja polaryzująca i albo ktoś taki styl "kupuje", ale zraża się gdzieś przy początku, ale nas przekonało i nawet kiedy na pewne niedociągnięcia zdarzało nam się narzekać, to całość traktujemy jako jeden z większych hitów nie tylko listopada, ale i roku.
Finał koprodukcji Sky i HBO nie rozczarował. Odrzucono wszystko, co mogło się w poprzednich tygodniach wydawać zbędnych balastem, czyli niby rozbudowane, ale nie do końca przekonująco umotywowane wątki związane z rodzicami. W ostatniej godzinie serialu, a równocześnie w ostatnich chwilach przed wyjazdem Caitlin z Włoch główni bohaterowie we dwójkę przeżywają jeszcze jedną wspólną przygodę, tym razem podróż do Bolonii na koncert Blood Orange.
Samego koncertu pokazano może odrobinę za dużo, ale kto zabroni Luce Guadagnino eksperymentowania z tym, co warto, a czego nie warto uwzględniać w tak autorskim projekcie? Poza tym znów pojedyncze uwagi nie zmieniają faktu, że oglądało się tę wyprawę z zapartym tchem, twórca serialu postawił bowiem na intensywność trudnej do zaklasyfikowania relacji Frasera i Caitlin, na dalsze nastoletnie próby odnalezienia samych siebie wobec tożsamościowych wyzwań. I na, mimo wszystko, love story – ale inną niż te, które znamy.
Nawet jeśli natomiast kogoś nie ujmuje ten związek, ta oparta na akceptacji, ale nieraz frustrująca, z braku lepszego słowa, przyjaźń, to trudno nie docenić artystycznego kunsztu twórcy, który obrazem i dźwiękiem sprawia, że coś, co mogłoby być banalne, jest przeciwieństwem banalności. Jeśli migrować z kina do telewizji, to tak, jak reżyser "Tamtych dni, tamtych nocy", czyli na własnych warunkach. Komu się nie spodoba, może włączyć coś innego. A kto się w tym włosko-amerykańskim mikrokosmosie zakochał, ten się zakochał. My na przykład. [Kamila Czaja]
1. The Crown (powrót na listę)
Telenowela w sferach królewskich? Nastawiony na skandalizowanie serial, który według niektórych wymaga dodatkowych ostrzeżeń o elementach fikcyjnych w prezentowanej wersji wydarzeń? Pełen blichtru, ale w gruncie rzeczy konwencjonalny dramat rodzinny, tyle że o rodzinie jedynej w swoim rodzaju? Tak, tak i jeszcze raz tak. I co z tego? I tak nowa seria wzlotów i upadków kolejnych generacji, których prywatne dylematy zawsze ustąpić muszą dobru Korony, bez trudu wygrała nasz listopadowy ranking.
Świadomość, że im bliżej współczesności, tym bardziej Peter Morgan gra na naszych emocjach, nie sprawia, że "The Crown" ogląda się gorzej. Chyba wręcz przeciwnie, bo przy całym uroku historii z poprzednich dekad, 4. seria rozgrywająca się od przełomu lat 70. i 80. i obejmująca wydarzenia z okresu, kiedy premierem była Margaret Thatcher, wciąga niesamowicie.
Duży wpływ na sukces najnowszego sezonu ma świeża krew – o ile członkowie rodziny królewskiej grani są, zresztą fantastycznie, przez ekipę, którą widzowie poznali już w zeszłym roku, o tyle dodanie do tego już i tak pełnego napięć grona Diany Spencer (Emma Corrin) i Żelaznej Damy (Gillian Anderson) ożywiło "The Crown" w stopniu przekraczającym nawet wysokie oczekiwania. Małżeńskie dramaty tej pierwszej przy zaskakująco okrutnym w tej serii Karolu (Josh O'Connor) oraz próby sił między tą drugą a Elżbietą (Olivia Colman) ogląda się z fascynacją.
Przy całej podkręconej otoczce oraz irytacji wywoływanej poczynaniami bohaterów nietrudno tu jednak dostrzec istotne pytania o granicę poświęcenia jednostki dla większej sprawy, o niestałość nawet największej politycznej potęgi, o bycie rodziną, kiedy trzeba być rodziną królewską. A to wszystko w opakowaniu tak pięknym i wysokobudżetowym, że lata 80. mijają błyskawicznie. Za odchodzącą obsadą trudno będzie nie tęsknić, nawet mając świadomość, jak imponująca wygląda ta zapowiadana na dwa ostatnie sezony. [Kamila Czaja]