"Mroczne materie", czyli bolesne przygotowania do wielkiej wojny – recenzja finału 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
22 grudnia 2020, 21:10
"Mroczne materie" (Fot. BBC/HBO)
Smutne rozstania, niespodziewane powroty i zapowiedź czegoś jeszcze większego. Dużo i szybko działo się w finale 2. sezonu "Mrocznych materii", a co z tego wszystkiego wynika? Spoilery.
Smutne rozstania, niespodziewane powroty i zapowiedź czegoś jeszcze większego. Dużo i szybko działo się w finale 2. sezonu "Mrocznych materii", a co z tego wszystkiego wynika? Spoilery.
Jeśli miałbym wymienić jedną rzecz, z którą kojarzy mi się 2. sezon "Mrocznych materii", to nie byłyby to wcale podróże do nowych światów, zachwycające Cittàgazze czy pewien piekielnie ostry nóż, a towarzyszący wszystkiemu pośpiech. Siedem wypełnionych po brzegi atrakcjami odcinków drugiej odsłony serialowego fantasy minęło w mgnieniu oka, często nie pozwalając ochłonąć po jednym ważnym wydarzeniu i już pędząc do następnego. Finał nie był pod tym względem wyjątkiem.
Mroczne materie – emocjonujący finał 2. sezonu
Nie powinno to jednak stanowić szczególnego zaskoczenia dla tych, którzy pamiętali zakończenie sezonu sprzed roku. Tam też nie brakowało akcji i emocji, a dramaty, jakie zafundowali Lyrze (Dafne Keen) twórcy, wydawały się aż zbyt duże na tak młode barki. Tak przynajmniej myślałem, gdy nasza bohaterka musiała przełknąć śmierć najbliższego przyjaciela z ręki własnego ojca, nie wiedząc jeszcze, że jako nowe wcielenie Ewy zależy od niej los wszystkich światów. Sporo, a wciąż jeszcze nie doszedłem do naprawdę bolesnych spraw.
Te zbliżały się nieuchronnie już od jakiegoś czasu, gdy stało się jasnym, że drogi wszystkich postaci skrzyżują się w świecie na rozstajach. Dotąd zamieszkała głównie przez złowieszcze widma i garstkę dzieci rzeczywistość stała się więc nagle mocno zatłoczona, gdy oprócz Lyry i Willa (Amir Wilson) znaleźli się tam również inni bohaterowie, każdy żywo zainteresowany losem dwójki dzieciaków, choć pozbawiony kluczowych informacji.
Na przykład Lee Scoresby (Lin-Manuel Miranda) nie mógł wiedzieć, że Lyra, którą chciał za wszelką cenę chronić, była wręcz na wyciagnięcie ręki. Jopari (Andrew Scott), znany również jako zaginiony przed laty ojciec Willa, nie miał z kolei bladego pojęcia, że poszukiwany przez niego Strażnik Noża, to jego własny syn. Najlepiej poinformowana była pani Coluter (Rith Wilson), no ale tak się składa, że akurat jej wszyscy woleliby uniknąć. A skoro tak, to wiadomo było, czym musi się skończyć.
Smutne pożegnania w Mrocznych materiach
Zanim jednak doszliśmy do finałowych cliffhangerów (i sceny po napisach – nie przegapcie!), czekało nas trochę poszukiwań, trochę ucieczek i trochę strzelania, a nade wszystko dwa smutne rozstania. Zacznijmy od pierwszego, które zabolało szczególnie, nie tylko dlatego, że pozbawiło nas przyjemności z oglądania ponownego spotkania Lyry z Lee. Śmierć tego bohatera to prawdziwy wyciskacz łez, ale zrealizowany i zagrany tak, że trudno mu nie ulec.
Na pocieszenie dostaliśmy fakt, że teksański aeronauta koniec miał iście bohaterski, walcząc do ostatniego naboju i zabierając ze sobą mnóstwo żołnierzy Magisterium, by ostatecznie skonać wraz z Hester, zanim dotarła do nich Serafina Pekkala (Ruta Gedmintas). Wielka szkoda, bo Scoresby to jeden z tych bohaterów, których nie sposób nie lubić, i których obecność dodawała historii sporo potrzebnego luzu. Można tylko żałować, że on i jego balon nie dostali jeszcze więcej czasu ekranowego.
Jopariego, czy jak wolicie Johna Parry'ego, znaliśmy wprawdzie krócej, ale jego śmierci towarzyszyły na tyle wyjątkowe okoliczności, że i tutaj trudno się było nie wzruszyć. W końcu spotkanie syna po latach tylko po to, by musieć się z nim pożegnać po kilku wspólnych chwilach to wyjątkowo przykra sprawa. Tym bardziej że ojcu Willa rodzicielskich uczuć nie sposób odmówić. Ot, subtelna różnica – podczas gdy on zasłaniał syna przed kulą, w tym samym czasie pewna kochająca matka z miłości porwała swoją córkę i zamknęła ją w kufrze.
Wątpliwe moralnie działania pani Coulter oczywiście na tym się nie kończą. Pozostająca w wyjątkowo dobrych stosunkach z widmami kobieta ma po tym sezonie na sumieniu kilka kolejnych żyć, a o skali jej podłości niech świadczy fakt, że boi się jej nawet własny dajmon, którego zresztą traktuje równie okropnie jak innych. Może dlatego, że ten reprezentuje przyzwoitą cząstkę duszy bohaterki? Ta wbrew pozorom wciąż istnieje, o czym potrafi przypomnieć Ruth Wilson, choćby za sprawą czułości jaką, abstrahując od metod, potrafi okazać Lyrze.
Mroczne materie, czyli szykowanie się do wojny
Oczywiście inną sprawą jest to, że toksyczna matczyna miłość w wykonaniu pani Coulter może mieć poważne konsekwencje dla wszystkich światów. Dotyczy ona wszak osoby, która ma odegrać kluczową rolę w wielkim starciu ze Zwierzchnością, czyli najkrócej mówiąc w tym, o co w "Mrocznych materiach" od samego początku chodziło i do czego w finale 2. sezonu udało nam się dotrzeć.
Nie bez przeszkód rzecz jasna, na czele z tymi spowodowanymi pandemią, która zmusiła twórców do skrócenia sezonu, a występ Lorda Asriela (James McAvoy) ograniczyła z samodzielnego odcinka do sceny niespodzianki. Niestety, bo możliwe, że właśnie tej godziny nam zabrakło, by pouzupełniać kilka luk, które musiały być przez to łatane na inne sposoby, np. za pomocą Ruty Skadi (Jade Anouka) wyjaśniającej, z czym mierzy się Asriel i dlaczego potrzebuje armii. No właśnie, dlaczego?
Aby zabrzmieć dramatycznie, można by napisać, że Asriel chce zabić Boga. Prawda jest jednak mniej efekciarska, bo zasadza się raczej na walce z kłamstwem, nietolerancją, uprzedzeniami i ciemnotą, które tutaj przybrały kształt zorganizowanej religii hołdującej tajemniczej Zwierzchności. Dokładne zrozumienie jej natury dopiero przed nami, póki co wystarczy nam wiedza, że kluczem do zwycięstwa jest Lyra – nowe wcielenie Ewy, której ponowny upadek ma położyć kres przeznaczeniu i dać ludzkości wolną wolę. Will i jego nóż też się przydadzą.
Skomplikowane? Nie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, co wynika również z serialowych ograniczeń. Jack Thorne, adaptując książki Philipa Pullmana, zachował im dość dużą wierność – może nawet zbyt dużą, biorąc pod uwagę liczbę wątków i wydarzeń, które znalazły się w serialu. Wszystkie wydają się istotne, jednak ich kondensacja utrudnia niekiedy orientację, szczególnie widzom nieznającym oryginału. Dodając do tego pędzącą czasem na złamanie karku akcję, "Mroczne materie" mogą wyglądać na serial mniej przystępny niż w rzeczywistości.
Tymczasem choć ambicje tej opowieści wykraczają poza prostą przygodę, w głównej mierze to wciąż nic więcej, niż dobrze przemyślana i znakomicie zrealizowana fantastyka. Z pełnowymiarowymi bohaterami, których można błyskawicznie polubić i między którymi istnieją wiarygodne relacje (zobaczcie, jak niewiele trzeba było, żeby między Lyrą a Willem narodziła się solidna więź), imponującym rozmachem scenograficznym, dopracowanymi efektami komputerowymi, a wreszcie również towarzyszącą temu wszystkiemu szczyptą emocji.
Jeżeli kolejny sezon utrzyma ten poziom, łącząc w całość wszystkie wątki, które teraz wydają się powiązane bardzo cienkimi nićmi (jak historia doktor Mary Malone, która w finale błąkała się bez sensu po Cittàgazze), powinniśmy otrzymać zgrabną i jasną konkluzję. Na razie zostaje nam zgadywać, dokąd prowadzą drogi Lyry i Willa, a także liczyć po cichu na to, że twórcy w przyszłości oszczędzą nam i bohaterom kolejnych trudnych rozstań.