"Bridgertonowie" to urokliwe guilty pleasure, które umili wam święta — recenzja kostiumowego serialu Netfliksa
Marta Wawrzyn
25 grudnia 2020, 09:00
"Bridgertonowie" (Fot. Netflix)
Skandale, romanse, piękni ludzie i blog jak z "Plotkary", tylko w wersji analogowej. "Bridgertonowie" to przyjemna bajka i zarazem bardzo udany debiut Shondalandu na Netfliksie.
Skandale, romanse, piękni ludzie i blog jak z "Plotkary", tylko w wersji analogowej. "Bridgertonowie" to przyjemna bajka i zarazem bardzo udany debiut Shondalandu na Netfliksie.
Netflix przejął w ostatnich latach dwójkę najbardziej pracowitych amerykańskich showrunnerów, którzy wcześniej współpracowali z tradycyjną telewizją: Ryana Murphy'ego i Shondę Rhimes. O ile netfliksowe produkcje tego pierwszego do tej pory raczej rozczarowywały, twórczyni "Chirurgów" i należące do niej studio zalicza w te święta bardzo obiecujący debiut. Oczywiście w swojej kategorii: "Bridgertonowie" nie są jednym z tych seriali, które dostaną Emmy, to raczej telewizyjny ekwiwalent ciepłego kocyka i zapachu pierników w świąteczny wieczór.
Bridgertonowie, czyli Shondaland na Netfliksie
Adaptacja serii romansów Julii Quinn, której twórcą jest Chris Van Dusen, wcześniej scenarzysta "Chirurgów" i "Skandalu", w udany sposób łączy uroki dramatu kostiumowego ze współczesnym podejściem. Akcja dzieje się w Londynie w 1813 roku, czyli w czasach regencji, które poznajemy z perspektywy przedstawicieli wyższych sfer. Bardziej nawet przedstawicielek, bo to serial stawiający w centrum kobiety — nawet król stanowi tutaj mało atrakcyjny dodatek do swojej żony.
W składającym się z ośmiu odcinków 1. sezonie (widziałam przedpremierowo całość) "Bridgertonowie" skupiają się przede wszystkim na skomplikowanych próbach wydania za mąż Daphne (Phoebe Dynevor), najstarszej córki dużej rodziny, której głową jest zaradna wdowa, Lady Violet (Ruth Gemmell). Dziewczynę czekają liczne wyzwania na pełnej konkurencji, konwenansów i pułapek małżeńskiej scenie Londynu, a sprawy nie ułatwia jej brat, Anthony (Jonathan Bailey), odrzucający z różnych powodów kolejnych kawalerów starających się o rękę siostry.
Nie pomagają też plotki, jakie pojawiają się w popularnej gazetce tajemniczej Lady Whistledown (Julie Andrews, ale tylko w wersji głosowej). Daphne zaczyna palić się grunt pod nogami, czego efektem staje się układ zawarty z enigmatycznym księciem Hastings, Simonem (Regé-Jean Page): ona go nie chce, on ucieka od małżeństwa, więc zaczynają udawać, że się spotykają, po to aby ona stała się atrakcyjniejszą partią, a jemu wszyscy dali spokój. Para pokazuje się razem na kolejnych balach, wymienia się słodkimi uszczypliwościami i wmawia sobie, że wcale między nimi nie iskrzy. Ciąg dalszy raczej was nie zaskoczy, ale trudno odmówić uroku tej parze i temu romansowi: ona jest świeża, inteligentna i w potrzebie, on zbuntowany problematyczny i zdeterminowany, żeby nie dać się zaciągnąć przed ołtarz.
Bridgertonowie — skandale, romanse i feminizm
Różnego rodzaju plotki, skandale, gry i podchody stanowią lwią część fabuły pełnego przepychu kostiumowego dramatu Netfliksa. Realia historyczne są tutaj kwestią dość umowną, choć muszę przyznać, że bardzo mi się podoba, jak serial wykorzystuje krążące od dawna wśród historyków pytanie, czy żona "szalonego króla" Jerzego III, Charlotte Mecklenburg-Strelitz (Golda Rosheuvel), miała w sobie afrykańską krew. To nie są tylko wymysły współpracowników Shondy Rhimes, próbującym oddać czarnoskórym osobom zabrane miejsce w historii. To coś więcej.
I w taki sposób "Bridgertonowie" podchodzą do wielu tematów, z jednej strony czyniąc panujące na początku XIX wieku konwenanse i towarzyskie przeszkody ważną częścią intrygi, a z drugiej, zaskakująco często każąc swoim bohaterom myśleć jak ludziom współczesnym. Serialowe kobiety, w tym faktycznie zainteresowana zamążpójściem i niemająca wielu innych ambicji Daphne, są więc świadome swojej pozycji i tego, jak bardzo zależne są od mężów. Targowisko córek na balach, gdzie rodzice pełnią rolę sprzedawców, potrafi przerażać, a spętanie gorsetem przybiera różne formy, których bohaterki są świadome. O Eloise (Claudia Jessie), młodszej siostrze Daphne, powiedzielibyśmy dziś, że to feministka.
Jeszcze bardziej tę społeczną nierówność widać w wątku panien z rodziny Featheringtonów, w tym Penelope (Nicola Coughlan), bliskiej przyjaciółki Eloise, i Mariny (Ruby Barker), kuzynki przeznaczonej do szybkiego zamążpójścia. Perypetie starszych i młodszych członkiń familii przypominającej Kiepskich momentami pokazują dość drastycznie, że kobiety w tym świecie nie są równe mężczyznom.
Bridgertonowie to idealne guilty pleasure na święta
To, co jest w "Bridgertonach" współczesne, to także obecność seksu i rozmów o seksie na ekranie. Nie w takiej formie jak w "Outlander", bo serial swoich bohaterek i bohaterów nie rozbiera, ale w formie wystarczająco działającej na wyobraźnię. Są tu emocje, jest namiętność, są całkiem poważne rozmowy na trudne tematy i komentarz do stanu edukacji seksualnej wydawanych za mąż panien.
Można narzekać, że "Bridgertonowie" to koniec końców pusta rozrywka, bo nawet jeśli zahaczają o poważne sprawy, czynią to na marginesie, bez zagłębiania się. Trochę tak jest. Kwestia ubezwłasnowolnienia kobiet powraca i przewija się w różnych odsłonach, ale to feminizm w wersji light. Taki, gdzie szczytem marzeń dziewczyn jak Eloise jest bycie drugą Lady Whistledown, aka zawodową Plotkarą: kobietą niezależną, mającą własne pieniądze i stanowiącą o własnym losie.
Może i chciałoby się pociągnąć takie tematy dalej, tak jak czyni to choćby właśnie "Outlander". A może, tak jak w przypadku "Emily w Paryżu", o pewnych rzeczach lepiej podczas oglądania za bardzo nie myśleć, ciesząc się tym, co w serialu wyszło. Bo wyszło bardzo wiele, od świetnego castingu i chemii w duecie głównych bohaterów, przez kostiumowy przepych, aż po lekkość, pełne humoru dialogi, twisty jak z opery mydlanej i to cudowne wrażenie, że odzyskaliśmy przynajmniej część tego, co telewizja straciła wraz z końcem "Downton Abbey". Cieszmy się tym.