10 najlepszych seriali roku wg Mateusza Piesowicza
Mateusz Piesowicz
27 grudnia 2020, 14:03
"Better Call Saul" (Fot. AMC)
Trudny rok, ale dobre seriale? Według mnie niestety nie do końca. Bo choć kandydatów do dziesiątki nie brakowało, niewiele wśród nich tytułów, o których wiem, że zostaną mi w pamięci na długo.
Trudny rok, ale dobre seriale? Według mnie niestety nie do końca. Bo choć kandydatów do dziesiątki nie brakowało, niewiele wśród nich tytułów, o których wiem, że zostaną mi w pamięci na długo.
Wiadomo, jak wyglądało ostatnie 12 miesięcy. Kasowane seriale, przerywane sezony, odkładane premiery, zapychanie ramówek i bibliotek serwisów streamingowych czymkolwiek, byle coś było – nie są to sprzyjające okoliczności dla rozwoju jakościowej telewizji. A ta przecież i bez tego wszystkiego miała ciężko, coraz wyraźniej przegrywając starcie ze stawiającą na ilość rzeczywistością i oferując mniej wyróżniających się na tle reszty produkcji.
Sprawiło to, że próba zamknięcia roku w dziesiątce tytułów była więc tym razem nie tyle wyławianiem pojedynczych perełek w oceanie przeciętności, co raczej zestawianiem ze sobą seriali, które uważam za ogólnie rzecz biorąc dobre. A takich zebrało się naprawdę sporo. Nie brzmi najgorzej, prawda?
Z jednej strony tak, bo pomijając trzy pierwsze miejsca, mógłbym ułożyć swój ranking z zupełnie innych rzeczy i nie miałbym problemów z uzasadnieniem tych wyborów. Z drugiej mam wrażenie, że uśrednienie poziomu pociągnęło go mimo wszystko w dół. Nie bardzo mocno, bo to nie tak, że najchętniej od razu wyrzuciłbym cały serialowy 2020 rok do kosza. Porównując go do poprzednich lat, nie mogę się jednak pozbyć myśli, że większość seriali z tej listy nie załapałaby się na wcześniejsze, a to bez wątpienia jest pewien problem.
Chociaż… może przesadzam? Spójrzmy przecież tylko na produkcje, które ostatecznie nie załapały się do zestawienia. Wciągający "Gambit królowej". Odświeżające "Mogę cię zniszczyć" i "Tacy właśnie jesteśmy". Dająca do myślenia "Mrs. America". Przerażający "Spisek przeciwko Ameryce". Zachwycająca "Genialna przyjaciółka" i urzekający "Nowy papież". Bawiące do łez "Co robimy w ukryciu". Inna od wszystkiego "Wielka". Wreszcie wzruszające "Dobre Miejsce", którego nie ma tu tylko dlatego, że traktuję sezon jako całość i mimo finiszu w styczniu kojarzy mi się on z zeszłym rokiem.
Nie wygląda to bynajmniej na wyliczankę rozczarowań, zatem przestaję już narzekać na to, że mogło być lepiej. Mogło, ale zostawmy sobie coś na kolejny rok, póki co skupiając się na dziesiątce wybrańców.
10. The Mandalorian
Serial, który został u mnie chyba największym beneficjentem pandemicznych czasów, wypełniając pustkę po filmowych blockbusterach. Dostrzegając jego wszystkie wady, na czele z prostą jak konstrukcja cepa fabułą, nie mogę ukryć faktu, że przygody Mando i Baby Yody (kto to jest Grogu?) skutecznie zaspokajały moje popkulturowe potrzeby w idealnej wręcz dawce. Tę pewnie już wkrótce zaburzy serialowa ofensywa Disney+, więc tym bardziej doceniam "The Mandalorian", póki jest na to miejsce i czas.
9. Betty
Rzecz z gatunku "nigdy bym nie powiedział, że coś takiego mnie zainteresuje, a jednak". Serialowa wersja filmu o nastoletnich skejterkach z Nowego Jorku (równie niszowa co oryginał) porwała mnie bijącą od siebie energią i bezpretensjonalnością, jednocześnie zaskakując tym, jak wiele miała przy okazji do powiedzenia i pokazania. To drugie może nawet bardziej, bo ukazana w "Betty" perspektywa wielkiego miasta widzianego z deski okazała się nadspodziewanie piękna. A przypominając sobie, że teraz te same ulice wyglądają zupełnie inaczej, docenia się ją jeszcze bardziej.
8. Unorthodox
Do dziś pamiętam doskonale, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie ta inspirowana prawdziwymi wydarzeniami opowieść o ucieczce młodej kobiety z zamkniętego społeczeństwa brooklyńskich chasydów. Miniserial, na który w innych okolicznościach mógłbym pewnie w ogóle nie zwrócić uwagi, zapewnił mi masę przeżyć, trzymając w napięciu jak najlepszy thriller, pozwalając zajrzeć do w teorii nie tak odległego, a jednak zupełnie innego świata, a wreszcie angażując emocjonalnie losami bohaterki, zagranej fenomenalnie przez niesamowitą Shirę Haas. "Unorthodox" nie uniknęło wad, ale było seansem tak intensywnym, że trudno mu się oprzeć.
7. Sprawa idealna
Obecność "Sprawy idealnej" na liście może zaskakiwać przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że 4. sezon został przerwany przez pandemię, nie zamykając kilku zaczętych spraw. Po drugie i ważniejsze, dlatego że odloty zafundowane widzom przez twórców w poprzedniej serii aż tak mnie nie zachwyciły, więc jeszcze większy obłęd teoretycznie również nie powinien. Tymczasem okazało się, że państwo Kingowie bynajmniej nie stracili formy, porywając mnie już kapitalną "alternatywną" premierą, by potem celnie uderzać w kolejne absurdy współczesnej Ameryki, aż do przedwczesnego finału z niezapomnianym ostatnim ujęciem. Cóż za piękne szaleństwo!
6. The Crown
Królowa wraca na tron! Tylko że nie na tron, lecz trochę niżej i nie tyle królowa, co raczej jej synowa i niezbyt przez nią lubiana polityczka. Ale abstrahując od szczegółów, obecność "The Crown" na liście dziwić absolutnie nie może. Najnowsza odsłona netfliksowego hitu to bowiem najlepsze, co przydarzyło się temu serialowi od… w sumie to chyba od początku. Peter Morgan perfekcyjnie wykorzystał fakt, że akcja doszła do czasów bliższych współczesności i wydarzeń, które znamy już nie tylko z podręczników do historii, dodając do jak zawsze pięknego opakowania nieco więcej życia, a nawet trochę pazura. Efekt? Oburzenie w brytyjskich kręgach rządowych, ale przede wszystkim sezon, który ogląda się jednym tchem. Takiego Netfliksa chcemy!
5. Dobre rady Johna Wilsona
Serial dokumentalny, którego twórca przemierza z kamerą Nowy Jork, podglądając jego dziwnych i dziwniejszych mieszkańców, przy okazji rozprawiając m.in. o ulicznych rusztowaniach. Nie brzmi to jak materiał na pierwszą piątkę seriali roku. Nie pasuje też za bardzo do dziesiątki, dwudziestki, a pewnie i pięćdziesiątki. Co więc robią tu "Dobre rady Johna Wilsona"? Przede wszystkim dowodzą, że w telewizji wciąż można być oryginalnym i w absolutnie cudowny sposób wyjaśniać rzeczywistość, choćby serią absurdalnych dygresji, które niespodziewanie dokądś prowadzą. A przy okazji pokazują, że droga od przepisu na idealne risotto do najlepszego pandemicznego odcinka jakiegokolwiek serialu, jest zaskakująco krótka.
4. Devs
Alex Garland, czyli twórca ambitnego science fiction w rodzaju "Ex Machniy", za kamerą miniserialu? Wyglądało obiecująco, lecz efekt końcowy przerósł moje i tak dość duże oczekiwania. "Devs" to rzecz niezwykła – prosta, fabularnie przybierająca niekiedy wręcz schematyczny kształt, a jednocześnie wyszukana. Zachwycająca wizualnie (i muzycznie!), ale trafiająca również emocjonalnie w punkt i zmuszająca przy tym do refleksji. Poruszająca kwestie człowieczeństwa czy determinizmu, a zarazem pojmowana wręcz intuicyjnie, zanurzona w melancholii i zadająca pytania, zamiast udzielać odpowiedzi. Jedna z tych fantastycznych opowieści, które długo nie dają o sobie zapomnieć, choć niekoniecznie z powodu szalonych twistów i widowiskowych efektów specjalnych.
3. Normalni ludzie
Zabierałem się do tego serialu bardzo opornie (jak zresztą do każdej produkcji, która zawiera chociaż śladowe ilości nastoletnich romansów), co z dzisiejszej perspektywy wygląda wręcz niedorzecznie głupio. "Normalni ludzie" tylko pozornie przypominają bowiem inne historie o dorastaniu.
To przepiękna, bardzo intymna opowieść o dwójce wciąż na nowo się odnajdujących i uczących się siebie nawzajem młodych ludzi. Serial nie tyle o miłości, co raczej po prostu o uczuciach i tym, jak skomplikowane potrafią być i jak trudno o nich (nie) rozmawiać. Bogate studium dwóch złożonych charakterów, a jednocześnie na swój błyskotliwy sposób banalna fabuła. Wszystko to wprawione w ruch za sprawą genialnych kreacji Daisy Edgar-Jones i Paula Mescala oraz reżyserskich umiejętności Lenny'ego Abrahamsona i Hettie Macdonald, składa się na produkcję, do której na pewno będę wracał i jestem pewien, że za każdym razem znajdę w niej coś nowego.
2. Kraina Lovecrafta
Czyste szaleństwo. Serial pokręcony, chaotyczny, nieprzewidywalny, przeplatający momenty absolutnego geniuszu z najzwyklejszym kiczem, a niekiedy sprawiający, że jednego nie dało się odróżnić od drugiego. Dodajcie do tego zwariowaną mieszankę gatunków i grubymi nićmi szytą fabułę, która co rusz rozłaziła się w szwach, a otrzymacie… jedną z najlepszych telewizyjnych produkcji ostatnich lat.
"Kraina Lovecrafta" nie daje się zamknąć w prostych ramach, nie chce być po prostu horrorem, fantastyką czy odbijającą się we współczesności opowieścią o mrocznych czasach Ameryki. Chce i jest tym wszystkim po trochę, zabierając widzów w podróż, podczas której nie sposób przewidzieć, co kryje się za rogiem. Może to "zwykli" rasiści, może potwory, może podróże w czasie i przestrzeni, może egzotyczne demony, a może coś jeszcze innego. Cokolwiek się trafiło, było to bardzo dalekie od zwykłej telewizyjnej wtórności – dla mnie trudno o większą zaletę.
1. Better Call Saul
"Tak trzymać, a powtórka 1. miejsca przy następnej okazji nie będzie zaskoczeniem" – napisałem w top 10 dokładnie przed dwoma laty, umieszczając na szczycie swojego rankingu 4. sezon "Better Call Saul". Jak widać, zarówno ja jestem dość stały w serialowych uczuciach, jak też twórcy produkcji AMC nie spuścili z tonu, bo ponownie spoglądaj na całą konkurencję z góry. W stu procentach zasłużenie, ponieważ w najnowszej, 5. odsłonie historii Jimmy'ego McGilla, znów uczynili krok naprzód.
A właściwie to kilka kroków, uwzględniając np. pustynną eskapadę w genialnym odcinku "Bagman", ale przede wszystkim te wykonane przez Kim Wexler, która wyrosła na najważniejszą bohaterkę kosztem swojego ekranowego partnera. Grana przez fenomenalną (i koszmarnie niedocenioną) Rheę Seehorn prawniczka długo pozostawała w cieniu Jimmy'ego, ale gdy już z niego wyszła, zrobiła to absolutnie spektakularnie. Fundując nam jedną z najbardziej pamiętnych scen roku w konfrontacji z Lalo, zapewniła atrakcje, jakich niekoniecznie spodziewalibyśmy się po serialu, w którym wszystko powinno już być jasne. Nie jest, a ja już nie mogę się doczekać zakończenia, choć jednocześnie przerażają mnie emocje, które będą towarzyszyć jego poznawaniu. Bo na ten moment najbardziej pewne w związku z "Better Call Saul" wydaje się kolejne zwycięstwo w moim rankingu.