"Równonoc" to kolejna młodzieżowa interpretacja ksiąg wiedzy magicznej — recenzja duńskiego serialu Netfliksa
Małgorzata Major
2 stycznia 2021, 13:32
"Równonoc" (Fot. Netflix)
"Równonoc" opiera się na modnych ostatnio zabawach serialowej młodzieży z grymuarami, czyli księgami wiedzy magicznej. Po "Riverdale" i Sabrinie przyszedł czas na licealistów z Kopenhagi.
"Równonoc" opiera się na modnych ostatnio zabawach serialowej młodzieży z grymuarami, czyli księgami wiedzy magicznej. Po "Riverdale" i Sabrinie przyszedł czas na licealistów z Kopenhagi.
Przed nami kolejna dobrze znana melodia. Można odnieść wrażenie, że najlepszy patent Netfliksa na serial młodzieżowy to obecnie grupa znajomych, która w 1999 roku robi coś głupiego, znika albo zostaje zamordowana, a po 20 latach ktoś z rodziny lub grona bliskich przyjaciół próbuje poznać powody i skutki tego wydarzenia. Nie zaszkodzi dorzucić trochę frotek do włosów, skórzanych kurtek, grunge'owych klimatów i ognisk palonych w lesie, żeby dopełnić wyobrażenia o najntisowym życiu bohaterów.
Mimo że polski serial Netfliksa pt. "W głębi lasu" skupiał się na historii stricte kryminalnej, to przesiadywanie bohaterów w lesie i przy ognisku sprawia, że te seriale wydaje się łączyć coś więcej niż tylko docelowy odbiorca. Podobnie jak eksperymenty z wiedzą tajemną, która stawia wobec bohaterów "Równonocy" wyzwania równie karkołomne jak mieszkańcom Riverdale podczas gry w "Gryfony i Gargulce".
Równonoc jak teledysk do najntisowej piosenki
Twórczynią serialu jest Tea Lindeburg ("Kødkataloget" i "Normalerweize"). Trudno cokolwiek powiedzieć o postaciach, gdyż przez pierwsze trzy odcinki (czyli połowę serialu) wciąż niewiele się o nich dowiadujemy. Astrid (w tej roli Danica Curcic) to dziennikarka radiowa, która podczas jednej z prowadzonych audycji otrzymuje telefon od szkolnego kolegi jej siostry Idy. Jacob jako jeden z trójki znajomych Idy wrócił ze szkolnego wyjazdu. Reszta klasy, aż 21 osób, zaginęła i od ponad 20 lat nikt nie wie, co się z nimi stało. Astrid, na co dzień mieszkająca na wyspie Bornholm, postanawia wrócić do rodzinnej Kopenhagi, żeby dowiedzieć się, jaki los spotkał Idę i resztę jej klasy.
W serialu pojawiają się dwie osi czasu. Współczesna, w której toczy się śledztwo Astrid i ta z 1999 roku, podczas której doszło do zaginięcia. Dosyć płynnie przechodzimy z jednej w drugą, nie trzeba specjalnie wytężać wzroku jak to bywało w pierwszym sezonie "Dark", kiedy można było pogubić się w planach czasowych. Podobnie zresztą jak we "W głębi lasu" gdzie rozgraniczenie przeszłości i teraźniejszości nie zawsze odbywało się odpowiednio grubą kreską.
W 1999 roku poznajemy rodzinę Astrid. Jej siostrę Idę (Karoline Hamm), pełnoletnią licealistkę, którą matka dziewczyn obsesyjnie kontroluje, a ojciec jedynie czasem nieśmiało próbuje się sprzeciwiać. Gołym okiem widać problemy rodzinne wynikające z trudnego charakteru matki. Siostry, mimo że dzieli je blisko dekada, trzymają się razem i wspierają.
Równonoc w Kopenhadze i na wyspie Bornholm
Astrid (w młodszej wersji Viola Martinsen) jest tą tajemniczą, mroczną dziewczynką, która urodziła się smutna, zgorzkniała i taka pozostała. Wypomina jej to nawet matka, gdy spotykają się po latach. "Nadal jesteś taka ponura?" — nie brzmi jak najlepszy sposób na przywitanie dawno niewidzianej córki. Z kolei Ida była tą sympatyczną, lubianą i imprezującą nastolatką, a jej jedynym wykroczeniem były zbyt późne powroty do domu.
Główna bohaterka mimo że uciekła od matki, to w jakimś sensie żyje jej życiem. Mieszka ascetycznie w otoczeniu ciągle nierozpakowanych kartonów. Rozwala wszystkie wartościowe relacje w swoim życiu bo wciąż poszukuje odpowiedzi na jedno pytanie.
Fabularnie ciekawsi od zaginionych wydają się uczniowie, którzy –- jako nieliczni –- powrócili z tajemniczej wycieczki na wyspę. Trójka ocalałych, czyli Jacob, Amelia i Falke, podejrzewani są przez szkolną społeczność o ukrywanie tego, co tak naprawdę wydarzyło się na wyspie. Nie potrafią w klarowny sposób przedstawić chronologicznego ciągu wydarzeń, plączą się w zeznaniach. Astrid szuka z nimi kontaktu po powrocie do Kopenhagi, ale ich dalsze losy stały się mocno pogmatwane i na każdym kroku coś uniemożliwia spotkanie albo rozmowę. Przy tej okazji warto wspomnieć, że dosyć frustrujące dla widza okazuje się długotrwałe oczekiwanie na jakikolwiek przełom w śledztwie. Nie następuje on zbyt szybko.
Równonoc jest jak sprawdzony zestaw zabawek
W serialu pojawiają się sprawdzone samograje, czyli m.in. podejrzany nauczyciel, który za bardzo przyjaźnił się z jednym z uczniów. Gdy dołożyć do tego chorobę kierowcy wiozącego feralną wycieczkę szkolną i znikające teczki personalne ze szkoły, to wiadomo, że w niej leży źródło problemów. Ale przecież matka Idy też nie zasłużyła na medal rodzica roku, więc może jednak to jej obsesja kontroli sprowadziła na Idę kłopoty? Matka dziewczynek zasługuje na więcej uwagi, ponieważ z jednej strony obsesyjnie kontroluje swoją ulubioną córkę, a później nie może pogodzić się z jej stratą. Z drugiej strony wykorzystuje młodszą córkę jako narzędzie poznania prawdy (wizje podczas hipnozy przypominają ujęcia z serialu "Chilling Adventures of Sabrina").
Gdy Astrid odwiedza ją po latach, dostrzega w ich dawnym domu ślady zbieractwa, bałaganu i pokój przygotowany na powrót Idy. Matka zatapiająca się w świecie hipnozy i paranormalnych poszukiwań córki kompletnie odkleja się od rzeczywistości. To ojciec po rozstaniu z nią staje się głosem rozsądku. Spotkania matki i córki przebiegają niezręcznie, w końcu dorosła Astrid ma świadomość bycia wykorzystywaną w celu odnalezienia Idy. Matka w dalszym ciągu nie pozostawia złudzeń co do swoich życiowych priorytetów…
Astrid jest tą bohaterką, która musi odbyć podróż do przeszłości, żeby dowiedzieć się czegoś nowego o sobie, albo przypomnieć zakopaną głęboko tożsamość. Jednak żeby jakoś szczególnie przywiązać się do bohaterki, podobnie zresztą jak i do drugiego planu, potrzeba by nadać im więcej cech wyróżniających. Dawno nie widziałam bohaterki tak pozbawionej wyrazistości. W końcu smutne, zagubione, nieuporządkowane 30-latki to chleb powszedni każdego współczesnego serialu, nawet obyczajowego. Problemy we własnym związku wynikają z tych wyniesionych z domu rodzinnego. Porzucenie partnera i córki, żeby rozliczyć się z przeszłością, to też historia stara jak świat. Najgorsze chyba jest to, że jednak mało nas obchodzą losy bohaterów, mimo że nic bardzo złego nie wydarzyło się, jeśli chodzi o błędy scenariuszowe. Chociaż nuda bywa poważną zbrodnią wobec widowni.
Równonoc w symbolach. Czy warto obejrzeć serial?
Rytuały na wyspie mają nam jawić się jako tajemnicze i fascynujące, ale to w gruncie rzeczy dosyć chaotyczny korowód ludzi ubranych w naturalne materiały (ślepa wiara w rytuał przypomina trochę sceny z pierwszego sezonu "Detektywa"). Grupa przyjaciół poszukująca wrażeń i drogi do inicjacji to też zgrany motyw przewodni. Wiele dłużyzn i przestojów można wybaczyć, ale jedna ze scen ukazująca bohaterkę powracającą do erotycznego doświadczenia swojej siostry jest tak kuriozalna, że przypomina sceny z kultowej już "Wilczycy" Marka Piestraka. Właściwie zabrakło jedynie, żeby Astrid zawyła jak słynna polska wilczyca. Mało komu udaje się tak skutecznie nawiązać do kultowego polskiego horroru. Brawo!
Symbolika w serialu jest wciskana na siłę w różnych przypadkowych momentach (ryciny na nagrobkach, rysunek na zdjęciu klasowym, a także zakrwawione ciało zwierzęcia). Podobnie jak paranormalne zdolności bohaterki, a może raczej trzeba by je nazwać wysoką wrażliwością. Jej podatność na hipnozę, wyczuwanie emocji innych osób napędzają historię i wikłają Astrid w zaginięcie starszych od niej nastolatków.
W dobie pandemii nasze serialowe grafiki zaczną wkrótce mieć sporo okienek i wtedy można sięgnąć po zapas w postaci "Równonocy". Jeśli macie jeszcze długą listę mocnych tytułów do obejrzenia, to duński serial Netfliksa może zaczekać na bardziej deficytowe czasy. To jeden z tych tytułów, który nie jest nieudany, ale brakuje mu sporo elementów do wzbudzenia zachwytu i rozpamiętywania go na kilka dni po zakończonym seansie. Taki już los epigonów.