"Dickinson" i cena sławy – recenzja premiery 2. sezonu
Kamila Czaja
10 stycznia 2021, 12:41
"Dickinson" (Fot. Apple TV+)
"Dickinson" wraca i nadal rozbraja łamaniem konwencji, a do tego dorzuca pytanie o sławę. Może nie każdy nowy wątek zapowiada się równie obiecująco, ale to wciąż serial inny niż wszystkie.
"Dickinson" wraca i nadal rozbraja łamaniem konwencji, a do tego dorzuca pytanie o sławę. Może nie każdy nowy wątek zapowiada się równie obiecująco, ale to wciąż serial inny niż wszystkie.
Napisałabym, że się stęskniłam, ale akurat w przypadku "Dickinson" nie miałam kiedy. 1. sezon serialu Aleny Smith nadrobiłam dopiero w ostatnich dniach. O ile bowiem świat oszalał na punkcie "Bridgertonów", mnie jakoś romans Daphne i księcia (a Netfliksa z Shondalandem) nie wciągnął. W którymś momencie uznałam, że potrzebna mi odskocznia w stronę nieco innej, ale też "odjechanej" wersji XIX wieku.
Dzięki temu mam na świeżo w pamięci absurdalne imprezy z 1. serii, wciąż grają mi w głowie Damien Rice i Billie Eilish, a tu już nadszedł 2. sezon, na razie jego trzy odcinki. Nie zdążyłam odżałować Bena (Matt Lauria), a tymczasem "Dickinson" wrzuciło mnie w całą serię nowych wątków i dylematów bohaterów, których bardzo szybko zdążyłam polubić.
Dickinson to nadal serial XXI-, a nie XIX-wieczny
Nowa seria zaczęła się nieźle, chociaż nie perfekcyjnie. Co piszę z pozycji osoby, która godzi się na te wszystkie szalone odstępstwa od konwencji, nie obraża się na współczesny młodzieżowy slang o ustach młodych ludzi z Amherst lat 50. XIX wieku, nie krzywi na to, że serial porusza problemy zdecydowanie nowoczesne i nie robi tego subtelnie. Jeśli ktoś nie jest w stanie przyjąć autorskiej, nieliczącej się z historią wizji Smith, pewnie nawet nie zaczął 1. serii lub szybko się z "Dickinson" pożegnał.
Mam wrażenie, że początkowe odcinku 2. sezonu są nawet mniej subtelne. XXI-wieczne feministyczne deklaracja padają tu wprost, a jedna z nowych postaci, Henry Shipley (Pico Alexander), w swoim konserwatyzmie jest na razie raczej pretekstem, żeby Lavinia (Anna Baryshnikov) mogła się umocnić w emancypacyjnych zapędach, niż pełnowymiarowym bohaterem. Równocześnie jednak zostało wiele z uroku poprzedniej serii.
2. sezon Dickinson zadaje pytanie o sławę
Najciekawszy wydaje się wątek samej Emily (Hailee Steinfeld), która mniej skupia się na romansach, a bardziej na ważnym wyborze twórczym: czy chce być nadal wierna swojemu pisaniu "do szuflady" (czy raczej: "do kuferka")? A może jednak Sue (Ella Hunt) słusznie twierdzi, że bycie poetką ma sens dopiero wtedy, gdy inni o tym wiedzą? Na horyzoncie pojawia się nowoczesny, będący w ciągłym biegu wydawca, Samuel Bowles (Finn Jones, za co można mu wybaczyć "Iron Fist"), i nie można dłużej odwlekać przełomowej odpowiedzi.
Ta kwestia jest interesująca nie tylko dlatego, że racja nie leży ewidentnie po jednej ze stron. Ten wątek to też szansa, żeby usłyszeć więcej poezji Dickinson, zobaczyć więcej jej warsztatu twórczego. Wprawdzie w pierwszych trzech odcinkach nie ma niestety spotkań ze Śmiercią (Wiz Khalifa), ale zjawia się tajemniczy Nikt (Will Pullen), który służy bohaterce jako projekcja wątpliwości dotyczących sławy.
Dickinson sezon 2 – poważnie i niepoważnie
Problemów nie brakuje też w domu brata i bratowej Emily. Pytanie o posiadanie dzieci powraca, a przed małżeństwem Austina (Adrian Enscoe) i uciekającej w kolejne zakupy i w towarzyskie układy Sue chyba niełatwy etap. Gdzieś w tle już widać też trudności finansowe w obu pokoleniach. Dołożono również wyraźniej wątek Henry'ego (Chinaza Uche) i walki o prawa czarnoskórych Amerykanów.
Brzmi to wszystko poważnie, ale nadal mamy do czynienia z serialem mocno komediowym. Wraca cudowne towarzystwo znane z poprzednich "prywatek", a kolejne odcinki przynoszą a to przyjęcie w domu Austina i Sue, a to miejski festyn, a to seans spirytystyczny. Rozbrajające są nadal Lavinia czy Jane (Gus Birney) na drugim planie, a spory potencjał tkwi chyba w przygarniętych przez Dickinsonach dzieciakach jak z horroru.
Żarty są lepsze i gorsze, a aluzje do współczesności liczne i często celne (mamy choćby nawiązania do influencerów i kultury unieważnienia). Chyba trochę nie wiadomo, co zrobić z postacią matki rodu, więc Jane Krakowski coraz bardziej przypomina absurdalne bohaterki, które grała w "30 Rock" i "Unbreakable Kimmy Schmidt". Na Edwarda (Toby Huss) też nieszczególnie jest pomysł.
Jeśli miałabym na coś jeszcze ponarzekać, to może na dość toporne streszczenia, co działo się pomiędzy sezonami, na przykład z Jane – chociaż jej wątek w tej serii na razie mnie przekonuje, tylko trzeba lubić czarny humor z gatunku "czy wdowy piją?". Wątków jest sporo i mam nadzieję, że twórcy mają pomysł, jak je wszystkie dobrze pociągnąć.
Czy warto oglądać 2. sezon Dickinson
Ja będę czekała przede wszystkim na dalsze poetyckie dokonania i dylematy Emily, która teraz musi podejmować decyzje już jako osoba dorosła. Cieszę się, że Apple TV+ od 4. odcinka zamierza emitować kolejne odsłony "Dickinson" co tydzień.
Starczy na dłużej i będzie można trochę spokojniej pomyśleć nad ukrytymi pod dowcipem i szaleńczymi grami z konwencją kwestiami. Ale dobra zabawa i oryginalny pomysł na serial to też już dużo, a nowy sezon chyba nie powinien tu szczególnie obniżyć lotów w porównaniu z poprzednim.