To był całkiem niezły sezon! Moje podsumowanie
Marta Wawrzyn
31 maja 2012, 21:14
Sezon 2011/2012 już na dobrą sprawę się zakończył, czas na podsumowania. Na pierwszy ogień moje krótkie, subiektywne, rzecz jasna, podsumowanie tego sezonu. Zapraszam!
Sezon 2011/2012 już na dobrą sprawę się zakończył, czas na podsumowania. Na pierwszy ogień moje krótkie, subiektywne, rzecz jasna, podsumowanie tego sezonu. Zapraszam!
Zarówno dla Serialowej, jak i dla mnie to był pierwszy taki sezon. Owszem, oglądałam wcześniej sporo seriali, ale nie trzymając się specjalnie jakiegokolwiek grafiku, nie zwracając uwagi na nowości ani seriale, które już z opisu mnie nie przekonywały. Tym razem spróbowałam niemal wszystkiego. Obejrzałam prawie wszystkie piloty – jedyne seriale, których kompletnie nie ruszyłam, to "Terra Nova" i "The Client List". Ciekawy dobór, nie?
Nowości, nowości!
Większość nowości była oczywiście totalnym rozczarowaniem. Recenzowania takich dzieł, jak "The Playboy Club", "How To Be a Gentleman", "I Hate My Teenage Daughter" czy "A Gifted Man" nie życzę nikomu. Nie zachwycił mnie też pilot "New Girl", podobnie jak cały serial. Jakoś przebrnęłam przez sezon, ale śmiesznych sytuacji jest tam jak na lekarstwo, dziwaczne zachowania bohaterów wydają mi się wymuszone, a ilość Zooey w Zooey zdrowo przesadzona. Obejrzałam też całkiem sporo odcinków dwóch komedii NBC – "Whitney" i "Up All Night". Uważam, że ten, kto dał obu tym serialom 2. sezon, powinien zostać zmuszony do ich regularnego oglądania. Inaczej nigdy się nie nauczy.
Na porządnego średniaka na samym początku zapowiadał się "Ringer", ale w zasadzie już w drugim odcinku te nadzieje zostały pogrzebane. Podobnie było z "Pan Am" – pilot zapowiadał śliczną bajeczkę, a potem okazało się, że zabrakło na scenarzystów. Za to i mnie, i moim kolegom przypadł do gustu sympatyczny serialik "Hart of Dixie", któremu też co prawda brakuje scenariusza, ale na szczęście posiada inne walory. Większość redaktorów Serialowej szybko też została fanami komedii "Suburgatory" i "2 Broke Girls" – chyba po prostu lubimy wygadane dziewczyny.
Ciepłymi uczuciami Serialowa darzy też "Smash" (mocny start, a potem niestety duży spadek formy), który mimo fatalnego scenariusza urzeka klimatem Broadwayu i doskonale napisanymi numerami musicalowymi. Oczywiście dołączyłam też szybko do fanów "Awake". To naprawdę przykre, że NBC nie potrafiło wypromować tego serialu. A jeszcze bardziej przykre, że kablówki myślały o kupowaniu "The River", "Unforgettable" czy "Terra Novy", a o "Awake" najwyraźniej nie pomyślał nikt.
Rozczarowało mnie strasznie "Once Upon a Time" – podobnie drewnianego aktorstwa i fatalnej głównej bohaterki dawno nie widziałam. Baśniowy procedural "Grimm" też lepszy wydawał się przed premierą niż po niej. Wielkim rozczarowaniem były dla mnie pierwsze odcinki "Person of Interest". Liczyłam na coś więcej niż zwykły procedural i się przeliczyłam. Serial podobno zmienia się na lepsze ok. 10. odcinka, chętnie więc przez wakacje zrewiduję moją opinię na jego temat.
Bardzo, ale to bardzo liczyłam na "Bossa" – i niestety, wielkich emocji nie było. Zaprezentowano nam przeciętną historię i postać tak przerysowaną, że aż śmieszną, a na dodatek przyprawiono to wszystko zbyt dużą ilością łopatologii, patosu i cycków. Po trzech odcinkach pożegnałam "Bossa", choć może jeszcze do niego wrócę. Mimo wszystko lubię seriale polityczne (choć "Scandal" oczywiście nie przejdzie – to jakiś koszmarek pt. "Jak kura domowa wyobraża sobie ekscytujące życie waszyngtońskie"). Sporym rozczarowaniem okazał się też ładny, świetnie zrealizowany, ale niewiele wnoszący western "Hell on Wheels". Podobne zdanie mam o "Magic City", który to serial właśnie nadrabiam, bez wielkiego zachwytu, ale też bez bólu. Olga Kurylenko jest w stanie wynagrodzić naprawdę dużo.
Midseason to w zasadzie jedno wielkie pasmo porażek. Na pisanie o 90% nowych komedii szkoda czasu. "GCB", "Missing", "The River" – spuśćmy kurtynę milczenia. "Alcatraz" – no jak można to było tak zepsuć? "Touch" miał fajnego pilota, a potem… szkoda gadać. Szczerze mi szkoda "The Finder", bo choć to nie było dzieło wybitne, oglądało się bardzo przyjemnie. Choć nie na tyle, żebym teraz, po zakończeniu serii, miała ochotę sięgnąć po kilka ostatnich odcinków, których jeszcze nie widziałam. Podobnymi uczuciami darzę amerykańską wersję "Prime Suspect". Niby wszystko było OK, ale dokończyć jakoś mi się nie chce.
"Revenge"! Cóż to było za zdziwienie, cóż za zaskoczenie, ten pilot "Revenge". Niby soap opera, ale jakaś lepsza, pomysłowa, fajnie napisana. Momentami niezły thriller nawet. Przyznaję, że po fatalnej kampanii promocyjnej spodziewałam się porażki. Wszystkich nas na Serialowej odrzucała ta nazwa, ten okropny plakat z kolcami, te nudne zwiastuny. Losowaliśmy, kto tę szmirę weźmie i tak się złożyło, że to ja musiałam obejrzeć pilota… Z minuty na minutę patrzyłam w ekran coraz bardziej zachwycona, a potem już oglądaliśmy "Revenge" wszyscy.
Podobnie było z "Homeland". Co ciekawego można powiedzieć w temacie, który został dokładnie przewałkowany w "24 godzinach"? Zwiastuny nie zapowiadały niczego wielkiego, pilot też mnie w stan euforii nie wprawił, ale potem… Potem zrobiło się z tego serialu prawdziwe dzieło, produkcja przemyślana, rewelacyjnie zagrana, sprytnie operująca emocjami i zwrotami akcji (moja recenzja z połowy sezonu). Super!
No i "Girls"! Serial Leny Dunham to dla mnie duże zaskoczenie w jak najbardziej pozytywnym sensie. Niby to nic wielkiego, nic bombastycznego, a jednak ta dziewczyna idealnie pokazuje, czym jest dwudziestokilkuletniość w dużym mieście. Patrzenie na Nowy Jork zupełnie inny niż w "Plotkarze" czy "Sex and the City" to też fajna sprawa. Z kwietniowych premier moje serce podbiła jeszcze B… z "Apartment 23". Krysten Ritter jest w tej roli po prostu cudowna, mocną stroną serialu są też żarty Jamesa Van Der Beeka z samego siebie. Zdarzają się odcinki lepsze, zdarzają się odcinki słabsze, ale serial potencjał ma i wierzę, że się utrzyma przez kilka lat w ramówce.
Po prostu najlepsi
Z powrotów najbardziej ucieszył mnie nowy sezon "Mad Men". Ten serial jest powodem, dla którego założyłam Serialową. Choć zdarzają mu się słabsze odcinki, jeszcze nie było sezonu, który by mnie zawiódł. Bałam się, co będzie po tak długiej przerwie – i proszę, jest świetnie! Matthew Weiner bez kompleksów romansuje z literaturą piękną, tworzy zupełnie nowe nastroje, otwiera nas na nieznane doznania. Mocny kandydat na mój prywatny serial roku 2012, choć oczywiście nie mówię hop, póki nie było 5. sezonu "Breaking Bad". Pewnie jak zwykle nie będę w stanie zdecydować, który z nich wolę, i wybiorę oba. A jeśli mnie pytacie o 4. sezon "Breaking Bad", to oczywiście odpowiadam: re-we-lac-ja!
Bardzo, ale to bardzo podobał mi się 2. sezon "Boardwalk Empire". Żeby jednak oglądać ten serial z przyjemnością i doceniać kunszt, z jakim zbudowana jest fabuła, trzeba lubić ten klimat, trzeba lubić też Steve'a Buscemiego. Jeśli więc dla Was to tylko Bored-walk Empire, nie będę się spierać. To produkcja HBO i ma wszystkie zalety i wady seriali tej stacji: wypełnianie dłużyzn cyckami, bohaterów, którzy nie wywołują większych emocji, bo nie wydają się prawdziwi, zdecydowanie za mało subtelności. Ale jeśli lubi się klimat 20-lecia w Stanach, serial w magiczny sposób przyciąga przed ekran i nie puszcza.
Pozytywnie oceniam 3. sezon "The Good Wife". Przekrój i skomplikowanie bohaterów w tym serialu to coś niesamowitego. Tak wszyscy powinni pisać swoich bohaterów. W 3. sezonie zabrakło mi ciekawszych spraw dla Eli Golda, zabrakło mi polityki, ale i tak było świetnie. I te cliffhangery na koniec… Ach!
Miło zaskoczył mnie 5. sezon "The Big Bang Theory", które wciąż jest jedną z moich ukochanych komedii. Po 4. serii, z nieszczęsna Priyą i Leonardem żigolakiem, byłam przekonana, że ten serial zmierza już tylko w jednym kierunku: dna. Tymczasem w tym sezonie udało im się bardzo dobrze wyważyć żarty typowo geekowskie ze sprawami damsko-męskimi. Z dziewczyn utworzono osobną paczkę i trzeba przyznać, że one też dają radę.
Świetny jak zwykle okazał się "Sherlock" (choć przyszło mi recenzować najsłabszy moim zdaniem tegoroczny odcinek, czyli współczesną wersję "Psa Baskerville'ów). Tak jak oni nie robił do tej pory Sherlocka nikt – i nie obchodzi mnie, czy "Elementary" da radę, czy nie, współczesny Holmes to dla mnie Benedict Cumberbatch i kropka.
A "Justified" oglądacie? Jeden z najlepiej obecnie napisanych seriali, zdecydowanie niedoceniany przez publikę (krytycy coraz częściej już go chwalą), klimatyczny, zaskakujący, doskonale zagrany. Po 3. sezonie uwielbiam "Justified" jeszcze bardziej.
Uwielbiam też wciąż "The Killing". Po mocnym starcie 2. sezonu był moment zadyszki, ale przez finałem (chyba już niestety serialu) mogę stwierdzić, że jestem bardzo zadowolona z całości i bardzo, ale to bardzo mnie dziwi niechęć Amerykanów (włącznie z krytykami) do tego serialu. Jeśli go teraz skasują z powodu słabej oglądalności, będzie to głupota porównywalna do zakończenia produkcji "Twin Peaks".
Złoty wiek seriali wciąż trwa
Dwa kończące się w tym roku seriale – tj. "Dr House" i "Desperate Housewives" – bardziej mnie wymęczyły niż zachwyciły. Muszę jednak przyznać, że "House'owi" wyszła świetna końcówka. Kilka ostatnich odcinków oglądałam z zapartym tchem. "Gotowych na wszystko" już dawno nie oglądałam z zapartym tchem, a 8. sezon był chyba najsłabszy (no, może słabszy był ten sezon, który dotknął strajk scenarzystów). Jednak też uważam, że udało się zakończyć całość bardzo przyzwoicie, bez zniechęcenia wiernych fanów.
Tradycyjnie zerkałam na "How I Met Your Mother" (kończcie już!), "Dwóch i pół" (czemu jeszcze nie skończyliście?), "30 Rock" (to był znów dobry sezon, ale też niestety za dużo w tym już powtarzalności), "Shameless" (2. sezon to duże rozczarowanie!), "Happy Endings" (naprawdę się wyrobili!).
Zdarzało mi się też popatrzeć na seriale młodzieżowe. Zadziwia mnie, jak "Plotkara" z fajnego guilty pleasure o rozpuszczonych nastolatkach przemieniła się w "Modę na sukces" ze znudzonymi dorosłymi o osobowościach 15-latków w rolach głównych. Nudzi mnie już trójkącik (i wszystko inne) w "Pamiętnikach wampirów" – ileż można klepać w kółko to samo! Ale wciąż, to nie był taki zły sezon i gdybym była trochę młodsza… ech. "Glee" już dawno przestałam oglądać po kolei, czasem włączam jakiś losowo wybrany odcinek, by przekonać się, że wciąż jest tak samo. Zgadzam się z Martą R., że finał 3. sezonu "Glee" wypadł słabiutko. Ciekawa jestem, co będzie, jak wymienią większość bohaterów, ale nie czekam na nowe odcinki z bijącym sercem. Będą, to będą, nie, to nie.
Ogólnie jednak to był dobry sezon. Seriale, które uważam za najlepsze, umocniły swoją pozycję, pojawiło się kilka fajnych nowości, które zagoszczą na ekranach przez kilka lat. House'a i desperatek brakować mi nie będzie, ale na szczęście oba seriale odeszły z klasą. Niektóre produkcje zbliżają się powoli do końca – i fajnie, czas najwyższy. Jest naprawdę dobrze. Złoty wiek seriali trwa, niemal co roku powstają produkcje, o jakich nam się wcześniej nie śniło. Mały ekran wybierają hollywoodzkie gwiazdy i uznani reżyserowie. Zobaczymy, jak długo wysoki poziom się utrzyma, na razie jednak nie zaprzątajmy sobie tym głowy, tylko cieszmy się i oglądajmy, oglądajmy!
Jeśli o jakimś serialu w tekście nie wspomniałam, to albo dlatego, że ani mnie ziębi, ani grzeje, albo nie oglądam, albo oglądam i podoba mi się, tylko wciąż jestem na wcześniejszych sezonach. Choć jest ono niekompletne, mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, komu powyższe podsumowanie się przyda. Jeżeli bardzo Was interesuje mój gust serialowy, oczywiście możecie mnie pytać w komentarzach o wszystko, czego nie wymieniłam. Postaram się odpowiedzieć.
A tymczasem udanego lata serialowego życzę!