"Losing Alice", czyli thriller o granicach sztuki – recenzja izraelskiego serialu dostępnego na Apple TV+
Kamila Czaja
26 stycznia 2021, 18:03
"Losing Alice" (Fot. Apple TV+)
"Losing Alice", izraelski zakup Apple TV+, to wielowarstwowy thriller, złożona psychologiczna rozgrywka między bohaterami, ale też wciągająca historia kosztów robienia wyjątkowego filmu.
"Losing Alice", izraelski zakup Apple TV+, to wielowarstwowy thriller, złożona psychologiczna rozgrywka między bohaterami, ale też wciągająca historia kosztów robienia wyjątkowego filmu.
Najkrótsze podsumowanie mojej przygody z pierwszymi trzema odcinkami "Losing Alice" brzmiałoby tak: wreszcie nie będę narzekać na dramatyczny serial Apple TV+. Chwaląc często komedie tej platformy, miałam nie po drodze z przeładowanymi gwiazdami, ale niezbyt według mnie oryginalnymi próbami dramatycznymi. Fakt, "Losing Alice" to nie produkcja Apple'a, a nabytek z Izraela, emitowany tam latem zeszłego roku. Ale za to jaki nabytek!
Stworzony przez Sigal Avin serial, określany jako thriller psychologiczny, mógł się okazać tandetny i przewidywalny. W uporządkowane życie Alice (Ayelet Zurer, "Daredevil", Shtisel"), która w dużej mierze poświęciła reżyserską karierę na rzecz rodziny, i jej męża, znanego aktora, Davida (Gal Toren), wkracza znacznie młodsza Sophie (Lihi Kornowski) – scenarzystka kusząca małżeństwo obiecującym filmowym projektem. I… samą sobą. Brzmi to jak produkcja klasy B, ale, przynajmniej na razie, to wysokiej klasy serial gatunkowy, nieograniczający się do romansowej fabuły.
Losing Alice stawia na psychologiczne napięcie
Główna warstwa też zresztą wypada bardzo dobrze. Sieć ukrytych motywacji, mniejszych i większych kłamstw, jakie funduje sobie trójka głównych postaci, wymaga od widza czujności i nadążania, mimo że pozornie wszystko toczy się dość powoli. Od początku wydaje się, że Sophie nie ma czystych intencji. I chociaż to ona dobrze się zapowiada, a sława Alice przyblakła, trudno nie pomyśleć nie tylko o Hitchcocku – tu choćby przypadkowe (?) spotkanie w pociągu – czy przywoływanym w recenzjach "Fatalnym zauroczeniu", ale też o nieśmiertelnym filmie "Wszystko o Ewie".
To jednak byłoby chyba za proste, bo w "Losing Alice" małżeństwo, którego kryzys tylko wydobywa na wierzch pojawienie się Sophie, nie jest niewinną ofiarą. Alice i David niezwykle chętnie poddają się urokowi młodej dziewczyny, by ukoić własne frustracje, prywatne i życiowe niepewności. Nieraz trudno się nawet specjalnie dziwić, że przytłoczona domową rolą reżyserka widzi w tym szansę na wyzwolenie, ignorując liczne sygnały ostrzegawcze.
Gdyby "Losing Alice" było tylko przekonującą psychologicznie opowieścią o ludziach, którzy szukają ucieczki od monotonni albo chcą potwierdzenia swojego ego, o kobiecie uwięzionej w roli albo studium małżeństwa (może nie tyle bergmanowskim, co przywodzącym na myśl "Turystę" Rubena Östlunda), to już byłoby nieźle. Tu natomiast dochodzi jeszcze specyficzny klimat, miejscami niemal jak z dzieł Davida Lyncha. Szkoda zdradzać te punkty, ale są momenty, kiedy surrealizm przenika z rozmów i zawodowych poczynań bohaterów do ich życia.
Losing Alice o braku granic między sztuką i życiem
Duży urok izraelskiego serialu tkwi bowiem w tym, że faktycznie widzimy, jak reżyserka, aktor i scenarzystka zabierają się do projektu, jak walczą każde o swoją wizję, jak ich ambicje filmowe idą w parze z rywalizacją o uwagę w życiu. Scenariusz proponowany przez Sophie to zresztą katalizator różnych pragnień i pretekst, by mówić o zahamowaniach i ich braku, o krzywdzie innych. A życie i sztuka szybko zaczynają się mieszać.
Zurer jest fantastyczna jako Alice, stopniowo od dystansu przechodząca w ryzykowanie wszystkiego dla realizacji pragnień. A to przecież dopiero początek. Z kolei Sophie to postać prowokująca, ale łatwo uwierzyć, że ma też inne oblicze i dopiero zobaczymy jej złożoność, co zresztą obiecująco zwiastują sceny z przyszłości. Chociaż na tym etapie nie zawsze wiadomo, co jest przyszłością, co filmem, a co wyjaśnieniem genezy napisanego przez Sophie scenariusza.
Trzymają przed ekranem złożone postaci i powoli budowany suspens, a do tego wszystko zostało przepięknie nakręcone. Gdyby ktoś miał wątpliwości, że chodzi o produkcję wysokiej klasy i niedającą się gatunkowo zaszufladkować, niech tylko zobaczy te ujęcia, oryginalną pracę kamery, gry światłem. Nie zawsze jest subtelnie – dom Alice i Davida to prawie same okna, a w jednej ze scen bohaterka dosłownie siedzi między plakatem swojego dawnego filmu a zdjęciem rodziny. Ale i to się broni jako celowy symbol uchwycony w przemyślanym kadrze.
Czy warto oglądać izraelski serial Losing Alice
Mogłabym żyć bez wątku sąsiada Alice, ale podejrzewam, że i te sceny mogą mieć w przyszłości większe znaczenie. Podobnie jak wzmianki o jakiejś winie Davida sprzed lat, dziwne spotkania na parkingu oraz niepokojące informacje, które bohaterowie powoli, bez oglądania się na cudzą prywatność, o sobie wzajemnie zdobywają. "Losing Alice" to – mam nadzieję – serial, w którym nic nie jest przypadkowe i wszystko kiedyś zaprocentuje.
A póki co po trzech odcinkach jestem zafascynowana grami między bohaterami (głównie między Alice i Sophie, ale też między każdą z nich i Davidem), ale może nawet bardziej igraniem serialu z widzem. Nie brakuje dystansu do opowiadanej historii, odcinki mają nawet przewrotne motta – choćby "Art is a guaranty of sanity" (Louise Bourgeois) w pilocie. Ujęta w elegancką formę opowieść, nawet jeśli przywodzi na myśl inne produkcje, jest wystarczająco oryginalna w swojej wersji przeskakiwania między zazdrością i fascynacją, zagrożeniem i wyzwoleniem, rzeczywistością i fikcją. Oby dalej wyglądało to równie imponująco.