"The Falcon and the Winter Soldier" to solidny produkt spod marki MCU – recenzja premiery serialu Disney+
Mateusz Piesowicz
19 marca 2021, 18:46
"The Falcon and The Winter Soldier" (Fot. Disney+)
O ile "WandaVision" było swego rodzaju eksperymentem w marvelowskim uniwersum, o tyle "The Falcon and the Winter Soldier" podąża znaną ścieżką. Z jakim skutkiem? Spoilery.
O ile "WandaVision" było swego rodzaju eksperymentem w marvelowskim uniwersum, o tyle "The Falcon and the Winter Soldier" podąża znaną ścieżką. Z jakim skutkiem? Spoilery.
Zapomnijcie o dziwactwach w stylu naśladowania starych sitcomów i cotygodniowych zabawach z formą. "The Falcon and the Winter Soldier", czyli drugi należący do MCU serial od Disney+ (który byłby pierwszy, gdyby nie pandemiczne problemy z produkcją), od początku daje do zrozumienia, że w tym przypadku żadnych wygibasów nie będzie. Wręcz przeciwnie, premierowy odcinek zawiera wszystko, czego można się po nim spodziewać.
The Falcon and the Winter Soldier – serial Marvela
Zaczynamy zatem klika miesięcy po wydarzeniach przedstawionych w ostatnich "Avengersach", gdy cały świat jest jeszcze na etapie przyzwyczajania się do nagłego powrotu połowy ludzkości po pięcioletniej nieobecności. Kontekst to o tyle istotny, że wcześniej traktowany w MCU raczej po macoszemu, a już na pewno nie w stopniu, w jakim powinien być z uwagi na skalę wydarzenia. Serial może się więc okazać swoistym wytrychem do tego tematu, ale oczywiście nie skupia na nim całej swojej uwagi.
Ta należy do tytułowych bohaterów – kolejnych po Wandzie i Visionie drugoplanowych postaciach z filmów, którym mały ekran ma posłużyć za miejsce na rozwinięcie ich historii. A jaka to będzie historia? Po pierwszej godzinie w towarzystwie Sama (Anthony Mackie) i Bucky'ego (Sebastian Stan) na pewno można zakładać, że o wiele mocniej osadzona w znajomej marvelowskiej rzeczywistości, mimo że również skupiona na osobistych problemach tytułowych herosów.
Ci bowiem, oprócz przystosowania się do nowych realiów, jakie zastały ich po powrocie (przypominam, że obydwaj padli ofiarami Thanosa), mają też na głowie własne kłopoty. Sam w postaci pewnej tarczy, którą przekazał mu po przejściu na emeryturę poprzedni właściciel, a Bucky z powodu nadal dręczących go wspomnień z poprzedniego życia, gdy był pozbawioną własnej woli zabawką w rękach Hydry. Ciężar dziedzictwa Kapitana Ameryki i pamięć o własnych czynach to dość, żeby przytłoczyć nawet największych twardzieli, a pamiętajmy też o całkiem przyziemnych sprawach, jak np. problemy z kredytem. Ci superbohaterowie to jednak mają gorzej od innych!
The Falcon and the Winter Soldier – akcja i rozterki
Serial autorstwa Malcolma Spellmana ("Empire") wygląda na taki, który będzie starał się różne aspekty życia swoich bohaterów wypośrodkować, pomiędzy wierszami dorzucając im oczywiście coś roboty. Podejście to znane, nawet nie tyle z filmów, co z wcześniejszych netfliksowych seriali Marvela, w których Daredevil czy Jessica Jones w równym stopniu, co z bandziorami, walczyli z samymi sobą. Jeśli jednak obawiacie się, że "Falcon and the Winter Soldier" pójdą dokładnie tym samym tropem i w konsekwencji utoną w nudnych rozterkach, możecie być spokojni – ani nie ten budżet, ani nie to podejście.
Może właśnie dla utwierdzenia widzów w przekonaniu, że to, co właśnie oglądają, nie będzie się aż tak różnić od innych części MCU, twórcy serialu Disney+ już na początek uraczyli nas bardzo efektowną, choć nieszczególnie istotną fabularnie sceną akcji pokazującą możliwości Falcona. Uspokojeni? No to możemy przejść do mniej widowiskowej części, a za tydzień zrobimy powtórkę.
Jasne, zbytnio upraszczam sprawy, no ale sami powiedzcie, czy nie tak to sobie wyobrażaliście? Bo ja tak i jestem wręcz zadowolony, że otrzymałem dokładnie taki produkt, jakiego oczekiwałem – widowiskowy, ale nie w stu procentach wypchany akcją, a przy tym na tyle złożony, że jest na czym skupić uwagę, gdy chwilowo opada bitewny kurz.
Czy całość wypali, zależy jednak w dużej mierze od bohaterów, których póki co nie mieliśmy okazji oglądać w akcji razem. Z jednej strony byliśmy zajęci superbohaterskimi rozterkami i rodzinnymi problemami Sama, z drugiej oglądaniem przygnębionego Bucky'ego, co wypadło i tak nieźle, ale na dłuższą metę oczywiście się nie sprawdzi. Premierę traktuję więc jako wstęp do właściwej historii, mając nadzieję, że za tydzień zobaczymy już dokładnie taki serial, jaki powinniśmy. Czyli wykorzystujący w pełni tak potencjał postaci, jak i znaną z filmów kumpelską chemię między Mackie'em i Stanem.
Falcon i Zimowy żołnierz w normalnym wydaniu
A póki co możemy się skupić na wprowadzeniu, mającym na celu przede wszystkim ukazać nam ludzkie oblicze tytułowych bohaterów. To dzięki temu dowiadujemy się, że Sam oprócz trapiących go wątpliwości, co do przejęcia roli pierwszego superherosa Ameryki, ma też siostrę Sarę (Adepero Oduye) i podupadający rodzinny biznes. Bucky z kolei wciąż przepracowuje lata prania mózgu, próbując pozbyć się poczucia winy z pomocą terapeutki i samemu naprawiając dawne winy, jednocześnie starając się, bez większego powodzenia, normalnie żyć.
Wszystko to zostanie oczywiście niedługo zepchnięte na drugi plan, bo potencjalne główne fabularne atrakcje już czają się za rogiem. Na pewno zajmiemy się tajemniczą organizacją terrorystyczną zwaną Flag Smashers, na pewno też swoją rolę odegra postać pojawiająca się w roli premierowego cliffhangera (jeśli nie boicie się potencjalnych spoilerów, możecie sobie poczytać o jej komiksowej wersji). Jedno i drugie powinno sprawić, że nudzić się przez kolejne kilka tygodni (cały sezon to tylko sześć odcinków) nie będziemy – od całej reszty zależy, czy sprawy Sama i Bucky'ego będą równie zajmujące, co Falcona i Zimowego żołnierza.
Na ten moment nie sposób stwierdzić to z całą pewnością, ale też bez większego trudu znajdziemy w pierwszym odcinku kilka momentów świadczących, że twórcy mają parę pomysłów w zanadrzu. Sam zderzający się z rzeczywistością, w której jego superbohaterskie wcielenie na niewiele się zdaje albo Bucky zapominający na chwilę o przeszłości, by zagrać w okręty z sympatyczną barmanką, to miłe przerywniki w dość ponurej opowieści. Oby później też ich nie zabrakło, bo wydaje się, że najgorsze, co mogłoby się temu serialowi przydarzyć, to właśnie zbytnie wychylenie narracji w stronę całkiem poważnych tematów.
Oczywiście nie chodzi o to, żeby ich unikać. Tego rodzaju sceny, jak choćby toczona w otoczeniu kapitańskich eksponatów rozmowa Sama z Jamesem Rhodesem (Don Cheadle) o nowych czasach, zdecydowanie są tu potrzebne. Uderzają wszak w dokładnie takie patetyczne tony, jakich oczekuje się po historii o dziedzictwie Kapitana Ameryki i robią to z całkiem dobrym skutkiem. Sęk w tym, żeby znać umiar zarówno w nich, jak i w wątku samobiczującego się Bucky'ego. Mackie i Stan to na tyle dobrzy wykonawcy, że są w stanie nadać swoim bohaterom więcej niż jedno oblicze, co zresztą już w pewnym stopniu robili – oby twórcy umożliwili im to jeszcze bardziej.
A jeśli tak się stanie, to w gruncie rzeczy nie ma szczególnych powodów, by zakładać, że "The Falcon and the Winter Soldier" nie będzie kolejnym marvelowskim strzałem w dziesiątkę. Wprawdzie niepodchodzącym do tematu w tak oryginalny sposób, jak "WandaVision" i przeznaczonym dla bardziej zaawansowanych fanów superbohaterskiego uniwersum (bez znajomości np. filmowych przygód Kapitana Ameryki fabuła może być niezrozumiała), ale wciąż skutecznie wypełniającym pustkę po braku filmowych premier. Nie tylko z powodu kinowych efektów specjalnych i znajomych twarzy w rolach głównych, ale także zajmującej historii do opowiedzenia.