"Ferajna z Baker Street" rozbudowuje uniwersum Sherlocka Holmesa — recenzja nowego serialu Netfliksa
Małgorzata Major
26 marca 2021, 09:01
"Ferajna z Baker Street" (Fot. Netflix)
Po sukcesie "Enoli Holmes" Netflix idzie za ciosem, proponując kolejny tytuł spod znaku Baker Street 221B. Sprawdziliśmy, czy warto poświęcić dla niego osiem godzin z życia.
Po sukcesie "Enoli Holmes" Netflix idzie za ciosem, proponując kolejny tytuł spod znaku Baker Street 221B. Sprawdziliśmy, czy warto poświęcić dla niego osiem godzin z życia.
Aż trudno uwierzyć, jak dobrze radzą sobie kolejne wariacje na temat twórczości Sir Arthura Conana Doyle'a. Kolejne filmy i seriale zagospodarowują uwagę coraz młodszych pokoleń widzów i wielbicieli postaci Sherlocka Holmesa. Po wybuchu szaleństwa związanego z popularnością serialu BBC pt. "Sherlock", uniwersum Sherlocka Holmesa ulega systematycznej rozbudowie. Efektem tejże jest nowy serial Netfliksa, zatytułowany "Ferajna z Baker Street".
Ferajna z Baker Street — kolejne oblicze Holmesa
Trafiamy do wiktoriańskiego Londynu, gdzie spotykamy czwórkę bezdomnych nastolatków pomieszkujących w piwnicy, za którą płacą wysoki czynsz. W tej nietuzinkowej ekipie znajdują się: Jessie, Bea, Billy i Spike. Bea, czyli Beatrice (w tej roli Thaddea Graham) jest najbardziej odważną i charakterną członkinią ferajny. Inteligentna, wygadana, bezkompromisowa. Sprawia, że ludzie czują przed nią respekt, nawet jeśli reprezentują wyższą klasę społeczną i posiadają bardziej zasobny portfel. Jessie (Darci Shaw) jest tą wycofaną, eteryczną, słabego zdrowia siostrą, której reszta grupy stara się oszczędzać stresujących bodźców, co jednak w XIX-wiecznym Londynie jest niemożliwe, gdy codziennie musisz walczyć o przetrwanie.
Billy (Jojo Macari) działa spontanicznie, a Spike (McKell David) to gawędziarz skłaniający ludzi do realizacji jego próśb dzięki anegdotom i opowieściom zmyślonym na potrzeby chwili. Czwórka nastolatków wspiera się nawzajem w trudnych chwilach, a gdy trzeba — decydują się na mniejsze i większe przestępstwa, byle tylko móc zapłacić czynsz i nie wrócić do przytułku. Całe dnie spędzają na ulicach, szukając okazji na szybki zarobek.
Pewnego dnia Bea spotyka na swojej drodze niewzbudzającego sympatii ciemnoskórego mężczyznę odzianego w doskonałej jakości garnitur i portfel wypchany dużą ilością gotówki. Mężczyzna informuje dziewczynę o swojej pracy w agencji detektywistycznej i związkach z policją. Opowiada o aktualnie prowadzonej sprawie i oferuje jej zadanie do wykonania, za które ona i jej przyjaciele zostaną wynagrodzeni. Bea przyjmuje zlecenie i tak zaczyna się jej znajomość z Johnem Watsonem. Sherlock Holmes nie pojawia się w pierwszym odcinku. A właściwie pojawiają się tylko jego nogi widoczne na oparciu fotela.
Zadaniem grupy jest odnalezienie siostry jednego z zaginionych niemowląt. Ferajna szybko wywiązuje się z tego zadania, ale wkrótce okazuje się, że to dopiero początek znacznie bardziej skomplikowanej sprawy, z której nie da się tak łatwo wyplątać. W śledztwie pomaga im przypadkowo poznany panicz, postać z zupełnie innego świata. Młodzieniec chory na hemofilię — z powodu choroby — nie może wychodzić z pałacu, więc każde jego nielegalne opuszczenie domu i spacer po ulicach Londynu, to praktycznie ucieczka ze złotej klatki. Mimo różnic dzielących nastolatków, współpracują ze sobą przy kolejnych zleceniach od doktora Watsona.
Ferajna z Baker Street — życie na londyńskiej ulicy
Niewątpliwą zaletę produkcji (widzieliśmy przedpremierowo cały sezon) stanowią bohaterowie. Napisani w sposób, który może przypaść do gustu oglądającej serial młodzieży. Posługują się żywym, zróżnicowanym językiem, mają zalety, ale i wady, wyglądają różnie, mają różne zwyczaje i poglądy. Co ciekawe, dialogi nie są zbyt wygładzone. Bohaterowie przeklinają, opowiadają niestosowne żarty i trudno wrzucić członków ekipy do szuflady z napisem "ubogie, ale dobre sieroty". Przy okazji, warto wspomnieć, że Netflix oferuje nam zarówno napisy, jak i wsparcie lektora. Napisy przygotowane są w sposób bardziej stonowany, wulgaryzmy zostały mocno zmiękczone, ale gdy posłuchać lektorki, to sytuacja wygląda odwrotnie. Język postaci staje się bardzo dosadny i nieocenzurowany. Warto porównać obydwie wersje dialogowe.
"Ferajna z Baker Street" opowiada o zagadkach detektywistycznych wykraczających poza granice racjonalizmu i realizmu. Bohaterowie zajmują się sprawami paranormalnymi. W serialu pojawia się tarot, ciało astralne, medium, złowrogie ptaki, a nawet problemy z wróżką zębuszką. Serial porusza sprawy niedające się wyjaśnić za pomocą logicznych argumentów.
Jesse ma niezwykłą moc, którą wykorzystują Watson i Holmes podczas rozwiązywania swoich zagadek kryminalnych. W pewnym momencie dziewczyna się buntuje i wraz z Beatrice stara się zrozumieć, dlaczego Watson zwrócił się właśnie do nich ze zleceniami, co wie o nich i ich rodzinach, jaki miał wpływ na ich życie. Watson w wykonaniu Royce'a Pierresona nie jawi się jako miły pan skłonny do rozmów i negocjacji. Jest to raczej człowiek wzbudzający lęk i niepokój wśród nastoletnich współpracowników.
Ferajna z Baker Street — ile Sherlocka w Sherlocku?
Z okazji kolejnej premiery serialu inspirowanego twórczością Arthura Conana Doyle'a, nasuwa się pytanie, ile jeszcze czeka nas nowych ekranizacji i adaptacji jego literatury. Czy każde pokolenie potrzebuje swojego Sherlocka Holmesa i Johna Watsona? Po głośnym serialu z Benedictem Cumberbatchem wydawało się, że nowa reinterpretacja postaci Sherlocka na długo nasyci jego fanów. Teraz jednak pojawił się kolejny serial, starający się odpowiadać na potrzeby nastoletnich widzów. Stanowi przyzwoite źródło rozrywki, ale nie jest to tytuł pokroju "Stranger Things", do którego widzowie będą wracać wielokrotnie.
Co do samej realizacji, można mieć uwagi do — osiągniętego niezamierzenie — efektu teatralnej inscenizacji. Zdjęcia kręcono w studiu nagraniowym udającym plener i niestety widać to nader wyraźnie. Wszystko inne, z kostiumami i grą aktorską na czele, doskonale spełnia swoje zadanie. Podobnie jak unikanie jednorodności etnicznej i kulturowej w scenariuszu, co pokazuje, że twórcy odrobili równościową lekcję i śmiało prezentują londyński tygiel kulturowy. Warto obejrzeć zwłaszcza gdy jesteś widzem docelowym poniżej 17. roku życia.