"True Blood" (5×01): Nareszcie wrócili!
Marta Wawrzyn
11 czerwca 2012, 22:22
Fantastyczny wytwór chorej wyobraźni, jakim jest "True Blood", wreszcie wrócił. I jest w całkiem przyzwoitej formie, na pewno lepszej niż przez większość 4. sezonu. Uwaga na spoilery!
Fantastyczny wytwór chorej wyobraźni, jakim jest "True Blood", wreszcie wrócił. I jest w całkiem przyzwoitej formie, na pewno lepszej niż przez większość 4. sezonu. Uwaga na spoilery!
Oddajcie Południe wampirom! – apelowałam, kiedy rok temu zaczynał się 4. sezon "True Blood". Nie posłuchali. Przeciwnie, wprowadzili mnóstwo kuriozalnych istot magicznych i oczywiście serial "dżampnął szarka". Jak będzie w tym roku?
Odcinek "Turn! Turn! Turn!" zaczyna się bardzo sympatycznie: uroczą sceną komediową w wykonaniu Billa i Erica, sprzątających razem bałagan, jak się okazuje, w tym samym czasie kiedy rozgrywały się dramatyczne wydarzenia w domu Sookie. Komedia kończy się jednak tak szybko jak się zaczęła, bo oczywiście po obu panów przychodzą przedstawiciele Władzy Wampirów.
Do domu Sookie, który wciąż jest domem Erica, zagląda tymczasem Pam, która zgadza się spełnić dobry uczynek i – spodziewaliście się tego? – przemienić Tarę w wampira. "Córeczka" Erica zachowuje się równie słodko co zwykle: jej głos ocieka jadem, a nie żadnym team spirit, zaś nienawiść do żółtego dresu z Wal-Martu jest niemalże namacalna. Oby jej historia faktycznie była ważnym elementem 5. sezonu, bo jej postać wciąż nie przejadła mi się ani trochę.
Jasona z kolei odwiedza pastor Steve Newlin, któremu wyrosły dorodne kły. Steve właściwie się nie zmienił: kłamie, mataczy, czaruje, miesza Boga w swoje już nie ludzkie, a wampirze sprawy. Powody tego powrotu były niestety przewidywalne – w końcu co to by był za sezon, gdyby nikt nie chciał zbałamucić biednego Jasona? – co nie znaczy, że nie podobały mi się sceny z pastorem w roli głównej. Dobrze, że chłopak już nie wstydzi się swojej tożsamości ("I'm a gay vampire American") i jednocześnie nie stracił pewności siebie ("I'm Steve fucking Newlin!"). To świetnie wróży na przyszłość, choć wolałabym, żeby były już chyba duchowny dokonał czegoś poza zgwałceniem serialowej blondynki. A poza tym poproszę jeszcze w 5. sezonie dawną panią Newlin!
Wątek porządnego jak zwykle Sama jak zwykle omal mnie nie uśpił. Wygląda na to, że po przemienieniu Tary to on zostanie najbardziej nieznośną postacią w serialu. Szkoda by było, bo mimo że od jakichś trzech lat boski Sam Merlotte dostaje same fatalne historie, to jednak wciąż go lubię. I nie chciałabym zostać zmuszona do zmiany tego stanu rzeczy.
Tara wampirem? Świetny pomysł! Moim zdaniem jedyny sensowny, jeśli twórcy "True Blood" chcą, żeby coś jeszcze z tej postaci było. Chyba nie ja jedna nie mogłam już znieść jej lamentów, narastających z sezonu na sezon. Oby jej wampirze "ja" było zupełnie inne od ludzkiego.
Mocne wejście miała niewątpliwie wampirza siostra Erica, Nora (Lucy Griffiths), która wyraźnie stęskniła się za bratem. Wyznanie skandynawskiego przystojniaka, że on i jego śliczna siostrzyczka kłócą się jak rodzeństwo, ale pieprzą się jak mistrzowie, totalnie mnie rozbroiło. Cóż, niby to logiczne, że mogą, w końcu nie są prawdziwym rodzeństwem, ale i tak ten związek wydaje mi się cudownie chory, w stylu dawnego "True Blood", sprzed najazdu wróżek i innych mar.
Oczywiście, wiadomo było, że Eric nie stanie się Ike'iem Applebaumem i w końcu obaj z Bilem wylądują w izbie tortur Władzy Wampirów. Polityka do tej pory średnio wychodziła w "True Blood", ale kto wie, może w tym sezonie dadzą radę? Wysoko postawiony wampir dzieciak, Chris Meloni, Nora i inne seksowne panie u władzy – to wszystko wydaje się być warte czekania. Zwłaszcza że zasygnalizowano nam polityczne podziały we Władzy Wampirów.
"Luźny związek" Jessiki i Jasona, kolejny, jeszcze większy dołek Lafayette'a czy rewelacje kumpla Terry'ego z Iraku wyglądają mi na razie na mało obiecujące wątki. Zainteresowało mnie wyznanie Sookie, że zabiła Debbie nie w samoobronie, ale dlatego, że chciała. Czyżby panna Stackhouse właśnie przestawała być chodzącą słodyczą? Nie miałabym nic przeciwko.
Choć premierowy odcinek 5. sezonu "True Blood" w miarę mi się podobał (w miarę, tj. nie tak jak pierwsze dwa sezony, ale bardziej niż 90% sezonu 4.), to jednak odnoszę wrażenie, że ten serial już się zwija zamiast rozwijać. Dlaczego? A pamiętacie, kiedy ostatnio coś w nim Was naprawdę zaszokowało? Kiedy byliście faktycznie zaskoczeni? Kiedy poczuliście prawdziwy niesmak, cudownie zmieszany z pragnieniem, by nie przestawali?
Mną już dawno "True Blood" nie wstrząsnęło. I choć wciąż uważam, że jest to fajny, klimatyczny, sprawnie zrealizowany serial, w którym występuje mnóstwo świetnych i na dodatek dobrze wyglądających bez ubrania aktorów, to wydaje mi się, że najlepsze czasy może już mieć za sobą. Mam wrażenie, że to wszystko już widziałam i to nie raz, nie dwa, a dziesiątki razy.
Ale mimo wszystko cieszę się na nowy sezon. Twórcy "Czystej krwi" może nie umieją zbudować sensownej, równej fabuły, ale za to są mistrzami w podrzucaniu widzom rozmaitych pomysłowych smaczków. A ponieważ kilka wątków z odcinka "Turn! Turn! Turn!" zapowiada się nieźle i na dodatek król Russell powraca, jestem dobrej myśli. Zwłaszcza że zapowiedź kolejnych odcinków też daje radę.
http://youtu.be/2S-hZesu_vk
Czekanie się skończyło! Czyż już samo to nie jest wspaniałą wiadomością?