"Opowieść podręcznej" niczym was już nie zaskoczy — recenzja pierwszych odcinków 4. sezonu
Marta Wawrzyn
29 kwietnia 2021, 16:01
"Opowieść podręcznej" (Fot. Hulu)
"Wolność zapuści korzenie" — takim hasłem Hulu promuje 4. sezon "Opowieści podręcznej". Zapomnieli dodać, że droga do tego będzie wyjątkowo męcząca. Spoilery z trzech odcinków.
"Wolność zapuści korzenie" — takim hasłem Hulu promuje 4. sezon "Opowieści podręcznej". Zapomnieli dodać, że droga do tego będzie wyjątkowo męcząca. Spoilery z trzech odcinków.
Gdyby "Opowieść podręcznej" zakończyła się po jednym sezonie, prawdopodobnie zostałaby jednym z najlepszych miniseriali w historii telewizji. Niestety, zamówiono drugi sezon. A potem jeszcze jeden i jeszcze… Prowadzący produkcję Bruce Miller mówił kilka lat temu, że "w przybliżeniu oszacował całość na jakieś 10 sezonów" i że wśród pomysłów są "procesy norymberskie" po upadku Gileadu. Brzmi to strasznie. Brzmi to strasznie, bo już dwa ostatnie sezony sprawiły, że mocny przekaz serialu — w Polsce A.D. 2021 mocniejszy niż kiedykolwiek — zwyczajnie się rozmył pośród sztampowych wątków wyjętych dosłownie z pierwszej lepszej dystopii.
Opowieść podręcznej w 4. sezonie nie zachwyca
Trzyodcinkowa premiera 4. sezonu, którą już możecie oglądać na HBO GO, jasno wskazuje, że nie będzie lepiej. Nieźle wypada pierwszy odcinek, "Pigs", ale to w dużym stopniu zasługa nowej twarzy — młodej pani Keyes, którą gra 14-letnia Mckenna Grace z "Nawiedzonego domu na wzgórzu". Nastoletnia małżonka znacznie starszego komendanta, która przeszła przez prawdziwy koszmar, wnosi do serialu jakże potrzebną nutkę szaleństwa i nieprzewidywalności. Ma tę iskrę, którą "Opowieść podręcznej" straciła już dawno temu. Szkoda, że to bohaterka mająca znaczenie w jednym odcinku — choć nic nie jest wykluczone w przyszłości.
Pobyt zbiegłych podręcznych (June jeszcze raz przeżyła, co za niespodzianka!) na świńskiej farmie i historia pani Keyes to naprawdę przyzwoity początek, przynajmniej dla kogoś, kto przestał po "Opowieści podręcznej" spodziewać się już czegokolwiek nowego. A potem wracamy do starego schematu. Ze zwiastunów — i dlatego, że to nie jest nieprzewidywalny serial — wiemy, że June (Elisabeth Moss) pójdzie na wojnę z Gileadem, wydostanie się i będzie walczyć o sprawiedliwość. W efekcie sceny, w których jest po raz kolejny chwytana, poniżana, bita, torturowana etc., nie są niczym więcej, niż przystankiem na drodze do jasno określonego celu.
"Opowieść podręcznej" już dawno zamieniła się w klasyczne "zabili go i uciekł". W świecie, gdzie można stracić życie ot tak za najmniejsze przewinienie, zarówno June, jak i jej koleżanki, a także Waterfordowie, mają się po trzech sezonach zaskakująco dobrze. I wszyscy w końcu w jakimś sensie wracają do fabularnego punktu A, żeby mogli raz jeszcze mozolnie przejść dokładnie tę samą drogę. Niektóre sceny nawet są do siebie podobne, jak np. starcie June z ciotką Lydią (Ann Dowd), mocno przypominające wydarzenia z premiery 2. sezonu.
Opowieść podręcznej coraz bardziej sztampowa
Skoro historia June niespecjalnie chce iść do przodu, to może gdzie indziej jest ciekawiej? No właśnie nie bardzo. Serena (Yvonne Strahovski) i Fred (Joseph Fiennes) Waterfordowie, którzy już dawno powinni zawisnąć na murze razem z June — gdyby reguły serialowego świata dotyczyły też głównych bohaterów — siedzą w więzieniu w Kanadzie i kombinują, każde po swojemu, jak się wywinąć. Luke (O.T. Fagbenle), Emily (Alexis Bledel) i Moira (Samira Wiley) czynią dobro, również po tamtej stronie granicy. Komendant Lawrence (Bradley Whitford), jeśli nas czymś w tym sezonie zaskoczy, to jeszcze nie teraz. Nick (Max Minghella) ratuje June po raz trzeci, piąty, dziesiąty — i zawsze dokładnie wie, gdzie się pojawić.
Krótko mówiąc, sztampowa fabuła "Opowieści podręcznej" w tym momencie staje się już trudna do zniesienia. Wciąż da się docenić wiele elementów serialu, od fenomenalnej oprawy wizualnej, po pomysłowe momenty muzyczne (jak ten z "Natural Women" na końcu 1. odcinka), aż po grę aktorską. Serial Hulu ma znakomitą obsadę, która jednak coraz rzadziej dostaje okazje, by się rozwijać. Powtarzalność, schematyczność i zwyczajnie złe pomysły (o co chodziło z tym pocałunkiem na moście w stylu tandetnej komedii romantycznej?) zabijają wszystko, co było w "Opowieści podręcznej" wyjątkowe i faktycznie miało moc.
Opowieść podręcznej to wciąż ważny serial, ale…
W tym miejscu mogłabym zacząć się rozwodzić na tym, że mimo wszystko jest to serial ważny, potrzebny, teraz bardziej niż kiedykolwiek. To wszystko prawda. "Opowieść podręcznej" trudno się krytykuje bez pewnego poczucia winy, w końcu mówimy o dziele popkulturowym, które robi wielką robotę, zwracając uwagę na prawa kobiet, a dokładniej na to, w jaki sposób są odbierane i jak łatwo tego nie zauważyć, kiedy żyje się w "bezpiecznym" świecie. Kiedy Polska zamienia się w Gilead, to jest idealny moment, żeby oglądać adaptację powieści Margaret Atwood.
Stała obecność "Opowieści podręcznej" w telewizji ma znaczenie. Ale jednocześnie chciałabym, żeby to był po prostu dobry serial. Chciałabym znów siedzieć na krawędzi fotela i zaciskać pięści z przerażenia, tak jak podczas cotygodniowych seansów 1. sezonu. Niestety, patrząc, jak kolejny raz June przeżywa dokładnie te same "przygody", o których wiem, jak się skończą, nie czuję wiele poza znużeniem.
Wydaje mi się, że Hulu popełniło błąd, ufając wizji Bruce'a Millera, który po prostu pociągnął dalej historię opowiedzianą przez Atwood. Historię, która nie bez powodu kończyła się w takim, a nie innym momencie. Być może kolejne sezony powinny były opowiadać o innych podręcznych, przechodzących inną wersję tego samego koszmaru. Może trzeba było przyspieszyć i przejść do "procesów norymberskich" i spin-offu w postaci "Testamentów". Nie wiem. Wiem, że wybrano najgorszą opcję i po trzech odcinkach 4. sezonu nie mogę powiedzieć, żebym czekała na ciąg dalszy.