Kultowe seriale: "24 godziny", czyli najbardziej emocjonujące doby w historii telewizji
Mateusz Piesowicz
1 maja 2021, 14:37
"24 godziny" (Fot. FOX)
Ikona kina akcji rodem z małego ekranu? To nie żart – Jack Bauer zdecydowanie na taki status zasługuje, podobnie jak "24 godziny" na miano serialu kultowego, choć niepozbawionego wad.
Ikona kina akcji rodem z małego ekranu? To nie żart – Jack Bauer zdecydowanie na taki status zasługuje, podobnie jak "24 godziny" na miano serialu kultowego, choć niepozbawionego wad.
Wyobraźcie sobie, że dzisiaj do dowolnej stacji telewizyjnej czy serwisu streamingowego zgłasza się para twórców z pomysłem na serialowy thriller, którego akcja, obejmująca pełną jedną dobę, ma się rozgrywać w czasie rzeczywistym. 24 godziny, 24-godzinne sezony. Absurd, prawda? Nie ma szans, żeby taki koncept przeszedł we współczesnej serialowej rzeczywistości, gdzie połowa tego czasu to już za dużo, zwłaszcza że mówimy o formacie jeden odcinek na tydzień. Całe szczęście, że w 2001 roku myślano trochę inaczej.
24 godziny, czyli serialowe dziecko swoich czasów
Co bynajmniej nie oznacza, że idea, która narodziła się wówczas w głowach Joela Surnowa i Roberta Cochrana, została przyjęta z otwartymi ramionami. Owszem, FOX zachęcony oryginalnym konceptem zamówił pilota, a gdy ten się spodobał, doszło do niego kolejne dwanaście odcinków. Jednak sam fakt, że stacja zostawiała sobie wentyl bezpieczeństwa, a twórcy rozpisali historię w taki sposób, by ewentualne zakończenie serialu w połowie 1. sezonu nie urwało jej bez jakiegokolwiek zakończenia, sporo mówił – "24 godziny" nadal wyglądały na pomysł, w którego powodzenie trudno było uwierzyć.
A było o to tym trudniej, że premiera serialu przypadała praktycznie zaraz po zamachach z 11 września, co biorąc pod uwagę jego tematykę, wydawało się gwoździem do trumny całej produkcji. Fakt, że ostatecznie pierwotną emisję zaplanowaną na koniec października przesunięto zaledwie o tydzień i skończyło się na usunięciu z pierwszego odcinka tylko jednej sceny (chodzi o eksplozję samolotu, którą swoją drogą można wciąż oglądać w powyższym zwiastunie) można uznać za spory sukces. Wróżenie wówczas "24 godzinom" wielkiego sukcesu nie było jednak zbyt rozsądne.
Spore musiało być więc zaskoczenie twórców i włodarzy FOX-a, gdy okazało się, że wszystko, co miało ich serial szybko pogrążyć, tak naprawdę było strzałem w dziesiątkę. Pogrążona w szoku po atakach terrorystycznych Ameryka potrzebowała bohatera, który choćby samotnie stanie do walki z całym złem tego świata i będzie parł do słusznego celu bez względu na konsekwencje – w osobie Jacka Bauera (Kiefer Sutherland w życiowej roli) dostała znacznie więcej.
24 godziny – Jack Bauer na wojnie z terroryzmem
Agent fikcyjnego biura antyterrorystycznego CTU (Counter Terrorist Unit) stał się bowiem kimś więcej, niż tylko postacią z serialu, w szybkim tempie urastając do miana legendy mogącej stanąć w jednym szeregu z innymi ikonami kina akcji, ale przede wszystkim swoistego symbolu. Amerykańskiego bohatera, dla którego cel uświęcał środki, moralność musiała iść w odstawkę w obliczu zagrożenia, a dobro ogółu stanowiło wartość większą niż cokolwiek innego. W erze wojny z terroryzmem jak znalazł, czyż nie?
W takich okolicznościach nie mogło dziwić, że Ameryka pokochała swojego nowego herosa, widząc w nim dokładnie to, co wówczas wydawało się konieczne – porzucenie kompromisów na rzecz zdecydowanej reakcji. Choć oczywiście to nie tak, że podejście Bauera każdemu pasowało. Przeciwnie, oporów wobec jego działań było dużo, zwolenników miał zwykle znacznie mniej niż przeciwników, a sam nieraz za swoją niesubordynację mocno obrywał. Tylko że potem i tak zwykle wychodziło na jego, a inni musieli ponieść koszmarne konsekwencje swoich błędów. No, przynajmniej ich część, bo resztą zajął się oczywiście Jack.
Powiecie, że brzmi to koszmarnie naiwnie i jednowymiarowo – w pewnym stopniu będziecie mieć rację, ale tylko w pewnym. Bo choć "24 godziny" w jasny sposób oddawały poglądy swoich twórców (Surnow to zagorzały konserwatysta i miłośnik George'a W. Busha), trudno powiedzieć, by przedstawiały w pełni czarno-białą wersję rzeczywistości. Ba, serial potrafił być nawet wobec niej krytyczny, w swoim często nad wyraz trafnym odbiciu prawdziwego świata dostrzegając jego złożoność i nie zawsze stając po stronie siłowych rozwiązań (np. w 2. sezonie, w którym łatwo można się dopatrzyć aluzji do inwazji do Irak). A i przyszłość zdarzało mu się trafnie przewidywać, choćby czyniąc prezydentem USA Afroamerykanina Davida Palmera (Dennis Haysbert) na długo przed Barackiem Obamą.
24 godziny, 8 sezonów, setki niebezpieczeństw
To wszystko w dyskusji na temat "24 godzin" powinno jednak stanowić w gruncie rzeczy tylko tło. Nie można bowiem zapominać, że produkcja FOX-a, mimo swoich oczywistych politycznych konotacji, to jednak przede wszystkim napędzana potężną dawką adrenaliny czysta rozrywka. Tej ostatecznie wystarczyło na aż osiem sezonów emitowanych w latach 2001-2010 i dopełnionych filmem ("24 godziny: Wybawienie" z 2008 roku stanowiące pomost między 6. i 7. sezonem, gdy serial miał dłuższą przerwę z powodu strajku scenarzystów) oraz miniserią "24: Jeszcze jeden dzień" z 2014 roku. W sumie 204 bardzo intensywne, pełne krzyków i niejednego rzuconego ze złością "Damn it!" godziny z życia Jacka Bauera.
Patrząc na te liczby, ciśnie mi się na usta jedno pytanie: "Jak to możliwe, że ludziom się to znudziło?". Potem jednak przypominam sobie, że sam do tych ludzi należałem. Pochłaniając kolejne odcinki jeden za drugim (DVD z serialami w czasach przedstreamingowych to było coś!) i nie mogąc oderwać od nich wzroku, nie mogłem też uwierzyć, jak twórcom udaje się raz po raz zaskakiwać kolejnymi niemożliwymi zwrotami akcji, a przy tym utrzymać serialową historię w ryzach. A udawało się wyśmienicie, co może potwierdzić choćby Emmy dla najlepszego dramatu za 5. sezon – ostatnie jak dotąd takie wyróżnienie dla produkcji amerykańskiej Wielkiej Czwórki.
W przypadku "24 godzin" nie ma zatem mowy o pustym akcyjniaku, mimo że na pozór mogłoby tak wyglądać. Bo czysto fabularnie serial na skomplikowany nie wygląda. Ot, każdy sezon to nowe zagrożenie (niejedno) dla bezpieczeństwa USA, któremu tylko Jack Bauer może dać radę. A to zamach na ważnego polityka, a to bomby atomowe (no pewnie, że w liczbie mnogiej!), a to broń biologiczna, a to cyberataki, itd. Na pierwszy rzut oka nic specjalnego. W tym miejscu wchodzi jednak wspomniana na samym początku formuła przedstawiania zdarzeń w czasie rzeczywistym i oto zwykły przerysowany scenariusz staje się nagle poważnym wyzwaniem.
24 godziny – świetny pomysł i kapitalne wykonanie
Wyzwaniem, z którym twórcy poradzili sobie absolutnie doskonale, wyciskając ze znanej już wprawdzie w telewizji, choć nigdy niezastosowanej na taką skalę narracji maksimum możliwości. Otwierający i kończący każdy odcinek (oraz poszczególne segmenty) tykający zegar odmierzający kolejne minuty, a tym samym sprawiający wrażenie dosłownego wyścigu bohaterów z czasem, stał się tak charakterystycznym serialowym motywem jak podzielony ekran, pokazujący różne wydarzenia rozgrywające się w tym samym momencie. W teorii proste, a w praktyce piekielnie trudne do realizacji rozwiązanie (nieco ułatwiały je przerwy na reklamy, które pozwalały uszczknąć kilkanaście minut z godziny) stało się znakiem rozpoznawczym "24 godzin", podkręcając do maksimum emocje, których i poza tym serial widzom nie szczędził.
Bo akcja w czasie rzeczywistym to bynajmniej nie jedyna jego atrakcja. Tych zdawało się przybywać w każdym sezonie, gdy twórcy sobie znanym sposobem wciąż "przeskakiwali rekina", a jednak jakimś cudem potrafili wyjść suchą stopą nawet z najbardziej absurdalnych pomysłów. Fabularny rozmach serii tak naprawdę nigdy jej nie przytłoczył, a choć ta miała słabsze momenty (zwłaszcza od 6. sezonu w górę), wynikały one raczej z pojedynczych mniej udanych wątków czy prób rozbudowania obyczajowego tła historii, niż wyraźnego spadku jakości wiodących motywów.
Te zwykle trzymały się mocno, potrafiąc niespodziewanie zaskoczyć nie tylko fabularnym twistem, ale też choćby powrotem dawno niewidzianej postaci czy wydawało się, że zakończonego wątku (pamiętajcie, że to nie jest antologia – choć każdy sezon to nowa historia, oglądanie na wyrywki nie ma sensu). "24 godziny" zyskały dzięki temu z czasem opinię serialu świetnie przemyślanego, oprócz akcji umiejętnie budującego również wielopiętrowe intrygi, a także umiejącego stworzyć wyraziste i niejednoznaczne postaci, bynajmniej nie ograniczając się przy tym do głównego bohatera.
Czy warto dziś oglądać serial 24 godziny?
Dodając do tego całą masę fantastycznych wykonawców, których absolutnie nie sposób wymienić (ale koniecznie trzeba wspomnieć choćby Mary Lynn Rajskub, Carlosa Bernarda, Gregory'ego Itzina, Cherry Jones czy Jean Smart), otrzymamy obraz telewizyjnej produkcji na wręcz gigantyczną skalę, w której trzeba docenić już fakt, że sam jej rozmiar jej nie przygniótł. A to rzecz jasna tylko początek.
Z dzisiejszej perspektywy można bowiem postrzegać serial FOX-a jako jedyny w swoim rodzaju, który idealnie trafiając w swój czas, okazał się wyjątkowym wydarzeniem w historii telewizji. Czerpiące z niego w ten czy inny sposób przyszłe produkcje (wśród których można wymieniać równie dobrze "Homeland", co "Strike Back") mogły go jak najbardziej pod pewnymi względami przerastać, ale trudno powiedzieć, by którykolwiek zdołał pozostawić po sobie tak wyraźny ślad. "24 godziny" bez cienia wątpliwości były wydarzeniem, a próba jego skopiowania w tej czy innej formie (był krótkotrwały spin-off "24: Dziedzictwo", raz na czas wracają przebąkiwania o innej formie wskrzeszenia marki) tylko potwierdzają jego unikatowość.
Ta natomiast sprawia, że i dzisiaj "24 godziny" są znakomitym materiałem na serialowy maraton (radzimy tylko uwzględnić czas, jaki wam on pochłonie), przy okazji którego, oczywiście oprócz regularnego obgryzania paznokci z nerwów i zbierania szczęki z podłogi, można też postawić sobie trochę trudnych pytań. Bo kontrowersje, które towarzyszyły produkcji już podczas emisji, po latach wydają się co najmniej równie aktualne.
Mając zatem na uwadze choćby zdecydowanie zbyt swobodne podejście twórców do kwestii "usprawiedliwionych" okolicznościami tortur czy nadużyć władzy i przymykając oczy na bardziej absurdalne scenariuszowe rozwiązania, seans "24 godzin" i tak uważam za więcej niż dobry pomysł. Jeśli nie dla historii, to dla wyjątkowej formy, która wciąż działa, łącząc narrację z fabułą w sposób nieosiągalny dla większości telewizyjnej konkurencji. No i tak po prostu: jeśli nigdy nie zobaczycie w akcji Jacka Bauera, to zdecydowanie coś stracicie.