"Dallas" (1×01-02): Dwadzieścia lat minęło…
Nikodem Pankowiak
16 czerwca 2012, 19:44
Po 21 latach "Dallas" wraca do amerykańskich domów. Czy stworzenie nowej wersji kultowej telenoweli to strzał w kolano dla stacji TNT czy może prosty przepis na sukces?
Po 21 latach "Dallas" wraca do amerykańskich domów. Czy stworzenie nowej wersji kultowej telenoweli to strzał w kolano dla stacji TNT czy może prosty przepis na sukces?
Muszę uderzyć się w pierś i przyznać do błędu. Do "Dallas" podchodziłem ze sporym dystansem, wręcz z góry założyłem, że nic dobrego z przeniesienia telenoweli na grunt typowo serialowy wyjść nie może. No bo jak to tak, czy w XXI wieku nie mamy już swoich pomysłów, że musimy odświeżać format święcący triumfy w latach 70. i 80.? Rozum podpowiadał, że to niemożliwe. A tu proszę, niespodzianka! "Dallas" to nie serial wybitny czy nawet bardzo dobry. Mamy do czynienia z produkcją w sam raz na wakacje – bardzo przyjemną i nie wymagającą szczególnego zaangażowania.
W nowej wersji fabuła spoczywa głównie na barkach Christophera (Jesse Metcalfe), adoptowanego syna Bobby'ego (Patrick Duffy) oraz Johna Rossa (Josh Henderson), pierworodnego J.R. Ewinga (Larry Hagman). Dwaj kuzyni rywalizują ze sobą, tak jak przed laty czynili to ich ojcowie. Głównym punktem sporu jest oczywiście ranczo Southfork. Relacje w rodzinie komplikują się jeszcze bardziej , gdy John Ross odkrywa na nim złoża ropy, a Bobby decyduje się na sprzedanie rodzinnej posiadłości. Jak widać, pieniądze szczęścia nie daję, przynoszą za to wiele kłopotów oraz powodują, że w serialu spisek goni spisek.
Chociaż walka o ziemię to główna oś fabularna serialu, jest trochę irytujące, gdy prawie każdy bohater gra w niej na kilka frontów. Jedyną postacią będącą poza wszelkimi układami wydaje się Ann Ewing (Brenda Strong), nowa żona Bobby'ego. Niestety, twórcy chyba nie mają innego pomysłu na postacie, niż uwikłanie ich w brudne gierki, dlatego też Ann, całkiem sympatyczna pani w średnim wieku, staje się zupełnie niewyraźna i równie dobrze pierwsze dwa epizody mogłyby obyć się bez jej udziału. Co do głównych bohaterów, to szkoda, że zdecydowano się na tak wyraźny podział na dobrego i złego. Mam nadzieję, że z czasem się to zmieni i Christopher pokaże, że potrafi bezpardonowo walczyć o swoje.
Rywalizacja między młodymi Ewingami będzie motorem napędowym krótkiego, bo zaledwie dziesięcioodcinkowego sezonu, zwłaszcza że rozchodzi się nie tylko o ziemię pełną ropy, ale i o kobietę. Elena (Jordana Brewster), niedoszła żona Christophera i obecna partnerka Johna Rossa, będzie z pewnością przyczyną niejednej kłótni. Sporo zamieszania w wątku tej postaci może wprowadzić fakt, że pod koniec pierwszego odcinka Christopher poślubia Rebeccę (Julie Gonzalo). Na marginesie, piosenka Adele nijak pasuje do klimatu wesela na ranczu. Twórcy chyba koniecznie chcieli zainwestować pieniądze w jakiś znany utwór, nawet kosztem klimatu.
Dobrą decyzją było pozostawienie w serialu kilku postaci z jego pierwotnej wersji, bo dzięki temu ci, którzy oglądali oryginał, nie mają wrażenia, że jedyne, co łączy produkcję TNT z jej poprzedniczką, to tytuł. Przy okazji Bobby i J.R. zostali wycofani na drugi plan, z którego co jakiś czas z pewnością będą się wychylać, gdy walka o rodzinną ziemię wejdzie w dalszy etap. Szczególnie obiecujący wydaje się być wątek starszego z braci. Zepchnięty na margines starszy pan walczy nie tylko ze swoim bratem, ale jak się okazuje także i synem, który, nie do końca zdając sobie sprawę, z jakim graczem ma do czynienia, próbuje zagrać tatusiowi na nosie.
Ale na tym nawiązań do korzeni "Dallas" nie koniec – kilka słów wypada poświęcić czołówce serialu. Moim zdaniem jest ona totalnie okropna! Rozumiem, nawiązywanie do czołówki z lat 70., ta sama melodia, przejścia, ale na Boga, jeśli chcemy pokazywać, że tradycja jest dla nas ważna, możemy robić to na inne sposoby, a takie otwarcie serialu może odrzucić osoby nie mające pojęcia, z czym mają do czynienia.
Mimo świetnej oglądalności pierwszych dwóch odcinków, "Dallas" ma problem. Przed wszystkim nie wydaje się, by serial był w stanie utrzymać prawie 7-milionową widownię. Dlaczego? Bo nie za bardzo wiadomo, do kogo jest skierowany. Dawni fani, nawet jeśli dalej będą zasiadać przed telewizorami, to w większości grupa nieatrakcyjna dla reklamodawców. Szansy na dłuższy żywot serialu upatruję w niskiej konkurencji innych stacji oraz w tym, że w porze wakacyjnej nie wszyscy chcą koniecznie oglądać ambitne dzieła. Ja nie chcę, dlatego z pewnością będę dalej śledził losy rodziny Ewingów.