"Kolej podziemna", czyli piękna i straszna droga ku wolności – recenzja serialu Amazon Prime Video
Mateusz Piesowicz
17 maja 2021, 19:02
"Kolej podziemna" (Fot. Amazon Prime Video)
Barry Jenkins, reżyser "Moonlight", zaprasza na olśniewającą i wstrząsającą jednocześnie podróż przez niewolniczą Amerykę. Kraj pełen koszmarów, ale czy pozbawiony nadziei?
Barry Jenkins, reżyser "Moonlight", zaprasza na olśniewającą i wstrząsającą jednocześnie podróż przez niewolniczą Amerykę. Kraj pełen koszmarów, ale czy pozbawiony nadziei?
Setki kilometrów, dziesiątki wrogo nastawionych ludzi, nieliczni przyjaciele. Przedstawiona w limitowanym serialu Amazona podróż zbiegłej niewolnicy przez XIX-wieczną Amerykę jest niczym droga przez piekło, na której każdy stan to następny krąg koszmaru. Myliłby się jednak ten, kto uznałby "Kolej podziemną" za kolejną taką samą historię o rasizmie – tutaj znana opowieść nabiera nowego wymiaru, a horror staje się piękniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Kolej podziemna – serial na podstawie powieści
O serialu, który możecie oglądać w serwisie Prime Video, było już od jakiegoś czasu głośno z przynajmniej dwóch powodów. Pierwszym jest fakt, że "Kolej podziemna" to ekranizacja znakomitej powieści autorstwa Colsona Whiteheada. Drugi nazywa się natomiast Barry Jenkins ("Moonlight") i jest twórcą serialu, którego wszystkie dziesięć odcinków osobiście wyreżyserował. Przyznacie, że jeśli nominowany do Oscara reżyser zabiera się za nagrodzony Pulitzerem materiał, to można mieć spore oczekiwania. Czasem problem stanowi tylko, aby im sprostać.
Na szczęście w tym przypadku o żadnym problemie mowy nie ma, bo "Kolej podziemna" to serial znakomity. Rzecz z gatunku takich, obok których trudno przejść obojętnie, ale jednocześnie sporo od widza wymagających i z pewnością dalekich od szeroko pojętego mainstreamu. Zresztą na miejscu będzie zestawienie ze wspomnianym już "Moonlight", co potwierdza choćby wyraźny rozjazd w ocenach krytyków i widzów.
Zatem uprzedzając – nie liczcie na łatwy i przyjemny seans, czy serial pochłaniany jednym tchem podczas nocnego maratonu. Choć Amazon z niezrozumiałych powodów wypuścił całość od razu, "Kolej podziemną" znacznie lepiej jest sobie dawkować, powoli przełykając serialowe wydarzenia i stopniowo układając sobie w głowie kolejne części tej opowieści.
Kolej podziemna zaprasza w podróż przez Amerykę
Choć może lepiej byłoby napisać o "etapach podróży", bo taką odbywamy wraz z bohaterką tej historii. Corę (w tej roli przedstawiająca się na międzynarodowej publiczności południowoafrykańska aktorka Thuso Mbedu) poznajemy po raz pierwszy jako niewolnicę z plantacji bawełny w Georgii. Poniewierana zarówno przez sadystycznych białych panów, jak i czarnych współtowarzyszy, dziewczyna decyduje się w końcu na ucieczkę. Przed laty udało się to jej matce, teraz Cora ryzykując życiem, spróbuje powtórzyć jej wyczyn w towarzystwie niejakiego Caesara (Aaron Pierre) – niewolnika planującego podróż na północ za pomocą tytułowej kolei.
I w tym miejscu należy się na chwilę zatrzymać, bo doszliśmy do fabularnego klucza całej opowieści. Kolej Podziemna, jak pewnie wiecie, istniała naprawdę. Będąc umownym szlakiem ucieczki zbiegłych niewolników nawiązującym do kolejowego nazewnictwa, wskazywała im przyjazne miejsca czy osoby, mogące pomóc w niebezpiecznej podróży. Z rzeczywistej trasy wzięła się natomiast Kolej książkowa i serialowa, czyli dosłownie ukryte pod ziemią tory, po których kursują przez Stany pociągi zabierające walczących o przeżycie uciekinierów z niewoli. W ten właśnie sposób, poczynając od pierwszej stacji w Georgii, swoją podróż ku wolności odbywa Cora, a my przemierzamy kolejne przystanki wraz z nią. Dokąd? Nie wiadomo, byle dalej przed siebie.
Z pozoru postępowa i bezpieczna Karolina Południowa. Zanurzona w religijnym fanatyzmie, nietolerująca jakiejkolwiek odmienności Karolina Północna. Wypalone ziemie Tennessee i żyzna, lśniąca złotem i zielenią Indiana. Każdemu etapowi trasy i zmieniającym się krajobrazom towarzyszą nowe niebezpieczeństwa i sceny jeszcze bardziej przerażające od już oglądanych. Każdy postój, nawet jeśli z pozoru spokojny, niesie ze sobą wyczuwalne podskórnie zagrożenie. Każda napotkana osoba może okazać się śmiertelnym zagrożeniem. A nie wspomniałem jeszcze o podążającym tropem Cory łowcy niewolników – Arnoldzie Ridgewayu (Joel Edgerton) – niezmordowanym w wysiłkach dopadnięcia córki jedynej uciekinierki, która kiedykolwiek mu się wymknęła.
Kolej podziemna — niezwykłe piękno cierpienia
Brzmi jak historia, na podstawie której mógłby powstać pełen napięcia scenariusz opisujący spektakularną i wypełnioną zwrotami akcji ucieczkę Cory przez kolejne stany. "Kolej podziemna" jest jednak daleka od takiego podejścia, trzymając się ducha (i w dużej mierze litery) powieści. Akcja, choć fabuła z każdym odcinkiem posuwa się dalej na mapie USA, nie stanowi sedna opowieści, raczej z rzadka naprawdę mocno przyspieszając.
Tutaj szybsze bicie serca widza powoduje się w inny sposób, czasem stawiając na naturalizm w brutalności (już 1. odcinek może się przez to dla wielu okazać trudny do przebrnięcia), ale częściej mieszając przepiękne, malowane kamerą obrazy z przepełniającym serial emocjonalnym cierpieniem. Ból przenika bowiem każdy zakątek "Kolei podziemnej", objawiając się nawet bardziej niż w fizycznej formie, w często przywoływanych długich ujęciach, zatrzymanych w bezruchu kadrach czy ekranowych pauzach, podczas których bohaterowie lub bezimienne postaci tylko patrzą prosto w oko kamery. Z wyrzutem? Nie, to nie to. Chodzi raczej o smutne wyzwanie. Czy ty, drogi widzu, będzie w stanie patrzeć na wszystko, co przeszliśmy? Czy zadasz sobie pytanie i znajdziesz odpowiedź dlaczego?
Patrząc na niektóre z serialowych scen, może się to wydać trudne do uwierzenia, ale Jenkins (i jego stały współpracownik, operator James Laxton) bynajmniej nie szuka wymyślnych sposobów na zszokowanie oglądającego. Makabra bywa środkiem do celu, ale nigdy celem samym w sobie, zwykle będąc szybko przykrywaną zupełnie innym kadrem, pełnym słońca i naturalnego piękna przyrody. Obraz się zmienia, świadomość jednak pozostaje. A w miarę upływu czasu i kolejnych etapów podróży, wręcz wzrasta, bo ucieczka Cory jest naznaczona tragediami. Spotykane po drodze dobre dusze, bliscy stający się bardzo bliskimi, przyjaciele i przypadkowi ludzie. Wszyscy coś znaczą, ale wszystkich trzeba zostawić, nie oglądając się za siebie. Nawet wiedząc, że oni nigdy na dobre nie odejdą.
Kolej podziemna to poetycka historia o ludzkiej sile
W czysto fabularnym aspekcie, trudno oczywiście powiedzieć, by "Kolej podziemna" mówiła coś nowego. Mamy tu dowody na to, że ślepa wiara w słuszność jakiejkolwiek sprawy może zamienić człowieka w bestię. Mamy ludzi postawionych na krawędzi, a przez to zdolnych do niewyobrażalnych czynów. Mamy przekazywaną przez Ridgewaya ideę Objawionego Przeznaczenia, kolonizatorskiego imperatywu, który jemu służy za usprawiedliwienie niewolnictwa, a od którego nam łatwo już nakreślić powiązania z fundamentami współczesnego świata. O wszelkich konotacjach rasowych nawet nie wspominając.
Niby to wszystko już było, a jednak w tej opowieści wybrzmiewa często jeszcze mocniej niż zazwyczaj, łącząc się płynnie z losami Cory i poznawanych mniej lub bardziej przelotnie postaci. Wyciągając nas i bohaterkę choć na krótkie chwile z serialowego mroku, twórcy dają całe garście nadziei na lepszą przyszłość, by potem brutalnie ją rozwiać. Okruchy zawsze jednak pozostają, nie pozwalając utknąć historii w kompletnej beznadziei i właśnie w ten sposób podkreślając panujące w tym świecie okrucieństwo. Koszmarne i nieludzkie, ale jednak przez ludzi zbudowane i tylko przez ludzi mogące zostać obalone.
Jak? Przede wszystkim niekończącymi się próbami, nieustępliwością i podnoszeniem się, gdy łatwiej byłoby już nigdy nie wstawać. Ale również opowieściami ludzi takich jak Cora, tutaj dosłownie spisywanymi przez zawiadowców stacji, co nie bez przyczyny jest tak mocno i symbolicznie podkreślane — bo o okrucieństwie trzeba mówić i nie wolno pozwolić, by o nim zapomniano.
Kolej podziemna — czy warto oglądać serial?
Siłą rzeczy, najlepiej skonstruowaną postacią w takiej fabule musi być Cora i to do niej odnoszą się wszystkie wymienione wyżej cechy, które w fenomenalny sposób przedstawia na ekranie Thuso Mbedu. Wydobywając siłę Cory z przerażenia i upór z niemocy, aktorka dźwiga piekielnie ciężką rolę, potrafiąc zaskoczyć na różne sposoby aż do samego końca, a jednocześnie czyniąc bohaterkę ludzką również dzięki jej słabościom. Ale i na drugim planie jest bardzo ciekawie.
Z Ridgewaya, którego historię mocno rozbudowano względem książki, uczyniono demona w ludzkiej skórze, pod którą skrył się bardzo lichy człowiek. Jego mały czarnoskóry pomocnik Homer (kapitalny Chase W. Dillon!) zasłużył na własny serial, a towarzysze Cory, jak wymieniony już Caesar, a także Royal (William Jackson Harper), dostarczyli do opowieści szczyptę bardzo jej potrzebnych prostych uczuć.
Dodając do tego licznych bohaterów pojawiających się tylko przelotnie, mamy naprawdę dużą obsadę, z której niestety nie każdy dostaje tyle czasu, na ile zasłużył. Twórcy robią, co mogą, niekiedy eksperymentując z formą czy długością odcinków (większość ma około godziny, ale jest też jeden 20-minutowy uzupełniający lukę w historii pobocznej postaci) i nie zawsze trafiając przy tym w dziesiątkę. Bo jakkolwiek pięknym serialem jest "Kolej podziemna", tak niekiedy potrafi nieco znużyć lub zaskoczyć rozłożeniem akcentów, zwłaszcza w finałowych odsłonach. Zawarte w nieraz bardzo symbolicznej opowieści emocje wystarczają jednak, by pociągnąć ją przez nieliczne słabsze fragmenty.
"Żeby zrozumieć ten kraj, podróżujcie koleją" – pada tu na początku drogi i choć można te słowa odnieść do wielu miejsc, w "Kolei podziemnej" nabierają szczególnego znaczenia. Zrozumienie Ameryki z jej bolesną, naznaczoną rasizmem i niewolnictwem przeszłością to bowiem zadanie niełatwe, a serialowa podróż pozwala nabyć odpowiednią wiedzę. Działa przy tym na wyobraźnię w sposób, w jaki robią to tylko prawdziwe dzieła sztuki. Nawet jeśli czasami chce się odwrócić od nich wzrok.