"The Killing" (2×13): Miły słoneczny ranek w Seattle
Marta Wawrzyn
18 czerwca 2012, 21:38
Tajemnica morderstwa Rosie Larsen rozwiązana, Amerykanie jak zwykle niezadowoleni. Co dziwi, naprawdę dziwi, w końcu nie ma powodów do niezadowolenia. Uwaga na SPOILERY (tak, piszemy poniżej, kto jest mordercą!).
Tajemnica morderstwa Rosie Larsen rozwiązana, Amerykanie jak zwykle niezadowoleni. Co dziwi, naprawdę dziwi, w końcu nie ma powodów do niezadowolenia. Uwaga na SPOILERY (tak, piszemy poniżej, kto jest mordercą!).
To będzie nie tyle recenzja, co psioczenie na tych okropnych Amerykanów. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. O licznych zaletach "The Killing" miałam już okazję pisać: niepowtarzalny klimat, bezbłędnie napisany scenariusz, świetna para detektywów (i aktorów), mrok, prawdziwość, zmęczone twarze, znakomicie zagrane emocje. Mamy do czynienia z serialem wielkim, nie mam co do tego wątpliwości.
Finał zaczął się od sceny, w której słyszymy krzyk Rosie. Wydaje nam się, że ją mordują, a to zwykłe, banalne łaskotanie. Ostatnie szczęśliwe chwile. Potem we flashbackach będziemy obserwować, co działo się z nią w noc morderstwa. Potwierdzają się nasze przypuszczenia: "dobry człowiek i idealista" Jamie okazał się być bezwzględnym graczem, który przez konszachty z Indianami postanowił wygrać dla Richmonda wybory. Po poprzednim odcinku było jasne, że to właśnie on gonił Rosie po lesie. Ale też było raczej jasne, że to nie on dokonał ostatecznego aktu.
Ręka w górę, kto obstawiał dobrą samarytankę Terry? Pewnie w jakimś momencie każdy z nas. Mnie też wydawała się podejrzana, ale cały czas brakowało motywu. Twórcy "The Killing" wybrnęli z tej sytuacji wzorowo: Terry nie potrzebowała motywu, żeby zabić tę konkretną dziewczynę. Ona tylko próbowała usunąć jakąś nieznaną z twarzy i nazwiska przeszkodę na drodze do szczęścia. Kluczowe kilka minut finału – od momentu gdy Linden zauważa rozbite światło w aucie ciotki Rosie aż do jej dramatycznego wyznania – to wielki popis scenarzystów i aktorów. Przypadek, moment emocji, nie wiedziała. Coś strasznego w swojej zwyczajności. I ta pewność, że gdyby nie jej moment zdecydowania, gdyby Jamie i Michael Ames faktycznie zawieźli Rosie do Janka, gdyby…
W finale "The Killing" trochę mi zabrakło suspensu i zaskoczenia. Mimo wszystko wspólnymi siłami przewidzieliśmy całkiem sporo, a może nie powinniśmy byli. Z drugiej strony, chyba nie dało się pewnych rzeczy nie przewidzieć, jeśli to wszystko miało pozostać logiczne. Nie zabrakło w tym odcinku za to emocji, emocji niesamowitych, świetnie napisanych i mistrzowsko zagranych.
Podobał mi się "uroczy słoneczny poranek w Seattle", kiedy to Richmond postanawia zostać prawdziwym politykiem. Podobał mi się sympatyczny film Rosie, chwyt prosty w sumie, ale w tym momencie skuteczny. Podobało mi się odejście Linden na końcu (ale przecież nie na stałe, prawda? Obyśmy się dowiedzieli). Podobało mi się całe to niedoskonałe śledztwo, prowadzone przez ludzi, a nie lalki Barbie na szpilkach i gladiatorów w garniturach, śledztwo łamiące życie kolejnym bohaterom serialu i co tydzień dające do myślenia.
Oczywiście, trafiło się kilka słabszych odcinków, takich, które sprawiały, że marzyłam o przyspieszeniu akcji – ale to nie zmienia faktu, że cała układanka została napisana perfekcyjnie. Dlatego wkurzają mnie, po prostu zwyczajnie mnie wkurzają amerykańscy krytycy, którzy a to się nudzili, a to nie czuli się zaskoczeni, a to czuli się zbyt zaskoczeni, a to chcieli szczęśliwego rozwiązania jeśli nie co odcinek, to chociaż co sezon.
Po obejrzeniu finału byłam przekonana, że te głosy ucichły i oni też trwają w zachwycie, tak jak ja. A tu taka niespodzianka: wciąż im się nie podoba. TVLine zrobił zwykłą rekapitulację, ale nie zabrakło w niej miejsca na narzekanie: że niby za dużo tych przypadków było w "The Killing". W Buddy TV recenzent zrzędzi, że było to za długie, zbyt rozwleczone, no i oczywiście – takie przypadki się nie zdarzają. W TV Guide też zachwytu nie ma. Na "The Killing" nie poznał się nawet HitFix, którego recenzje zazwyczaj cenię. Na forach pod artykułami również dominują negatywne komentarze. Fatalny serial, nudny, pełen nielogiczności i przypadków. I jeszcze tyle trzeba było czekać na mordercę! No straszne!
Po co to wszystko piszę? Nie, nie po to, żeby wylać swój żal na "tych głupich Amerykanów". Piszę o tym, bo problem z "tymi głupimi Amerykanami" jest niestety taki, że oni jako jedyni na świecie mają głos i to oni decydują, czy serial zostanie, czy spotka go los "Twin Peaks". Słaba oglądalność i kiepskie recenzje to niestety aż dwa dobre powody, by "The Killing" skasować. Chciałabym wierzyć, że tę produkcję uratują nominacje do Emmy, ale nie jest to zbyt głęboka wiara.
Eksperyment pt. "Ambitny kryminał" w kraju, w którym po kilkanaście milionów ludzi gapi się na kolejne odcinki zwykłych, pisanych na kolanie procedurali, nie udał się. I chyba nie miał prawa się udać.