"Betty" jedzie dalej bez zaliczenia wywrotki – recenzja 2. sezonu serialu HBO
Mateusz Piesowicz
11 czerwca 2021, 21:01
"Betty" (Fot. HBO)
Skromny serial o nastoletnich skejterkach z Nowego Jorku był rok temu jedną z tych miłych niespodzianek, których się kompletnie nie spodziewaliśmy. Czy kontynuacja trzyma poziom?
Skromny serial o nastoletnich skejterkach z Nowego Jorku był rok temu jedną z tych miłych niespodzianek, których się kompletnie nie spodziewaliśmy. Czy kontynuacja trzyma poziom?
Janay, Kirt, Honeybear, Indigo i Camille. Gdy ponad rok temu po raz pierwszy poznaliśmy tę grupę młodych dziewczyn, byliśmy zachwyceni bijącymi od nich autentyzmem i pozytywną energią, które uczyniły cotygodniowe serialowe odwiedziny w Nowym Jorku niezapomnianymi wycieczkami. Jak jednak zwykle bywa w przypadku produkcji, które wyróżniają się świeżością na tle konkurencji, trudno tę sytuację powtórzyć – w przypadku 2. sezonu "Betty" się jednak udało.
Betty — skejterki w pandemicznym Nowym Jorku
A trzeba podkreślić, że zadanie stojące przed Crystal Moselle i resztą ekipy było jeszcze o tyle trudniejsze, że kontynuację historii przyszło im kręcić w czasie pandemii i lockdownu, gdy nowojorskie życie w dużej mierze zamarło. Okazało się to jednak nie stanowić przeszkody dla twórczyni serialu, która wykorzystała okoliczności, osadzając w nich akcję 2. sezonu. Skejterki ubrały więc maseczki (choć z konsekwencją w ich używaniu bywa różnie), ulice w pewnym stopniu opustoszały, a COVID stał się nieodłącznym elementem codzienności – a czy coś zmienił w życiu naszych bohaterek?
Po obejrzeniu sześciu nowych odcinków mogę stwierdzić, że właściwie to nie. Owszem, pandemiczny krajobraz świata odbija się tu w tle (zresztą nie tylko on, wspominane są też panujące w USA niepokoje na tle rasowym), niekiedy ma pewien wpływ na wydarzenia, a często można dostrzec, że podejście do obostrzeń bywa dość swobodne, ale nic z tego nie zmienia głównego aspektu opowieści. Tym zaś nadal pozostają dylematy nastoletnich skejterek, które zwykle są dość odległe od problemów świata, ale wcale nie mniej ciekawe. Ba, może nawet ciekawsze, biorąc pod uwagę, że żadna z dziewczyn nie stoi w miejscu, rozwijając się w czasem zaskakujących kierunkach.
Co zatem u nich słychać? Nikogo na pewno nie zdziwi fakt, że w trudnych czasach świetnie odnajduje się Janay (Dede Lovelace), wyrastając na pełnoprawną liderkę skejterskiej społeczności, dla której poszukuje nowego miejsca do jazdy na desce. Camille (Rachelle Vinberg) dojrzała względem poprzedniego sezonu, potrafiąc mocniej postawić na swoim, a Honeybear (Kabrina Adams) zyskała więcej pewności siebie, która zdecydowanie przydaje jej się w związku z Ash (Katerina Tannenbaum). Trudne chwile przeżywa Indigo (Ajani Russell), która w próbie spłacenia długu matce chwyta się bardzo różnych zajęć, a Kirt (Nina Moran)… cóż, Kirt jest po prostu sobą, tylko że bardziej.
Betty trzyma wysoki poziom w 2. sezonie
Podobnie zresztą można powiedzieć o całym serialu, który w 2. sezonie nie przeszedł żadnych istotnych zmian. Wprawdzie fabuła wydaje się nieco mocniej koncentrować na wątkach poszczególnych bohaterek, przez co całość sprawia wrażenie mniej chaotycznej, ale też nie ma mowy o budowaniu jakiejkolwiek złożonej narracji. "Betty" nadal żyje raczej klimatem i swobodą w opowiadaniu, niż precyzyjną i spójną strukturą opowieści. I bardzo dobrze, bo to wciąż jedna z jej największych zalet.
Kolejne pięć stanowią oczywiście same bohaterki, których oglądanie, czy to podczas jazdy na deskach, czy w czymkolwiek innym, stanowi czystą przyjemność. Nawet jeśli twórczyni można niekiedy zarzucić, że posuwa się z pewnymi pomysłami za daleko (jak w przypadku Kirt wyrastającej na guru próbujących zrozumieć płeć przeciwną chłopaków) i tak jest w nich tyle uroku, że kupuje się je bez większego problemu. Tym bardziej, że gdy sprawy przybierają poważniejszy obrót, to serial potrafi tę zmianę oddać, angażując nas w losy dziewczyn i udowadniając, że stworzono pełnokrwiste, autentyczne postaci, a nie manekiny dobrze prezentujące się na deskorolkach.
Efekt jest taki, że "Betty", znów nie unikając tematów trudnych i ogólnych, szczególnie odnoszących się do pozycji kobiet w świecie zdominowanym przez mężczyzn, tworzy też bardziej skomplikowane portrety poszczególnych bohaterek. Zarówno sięgając do typowych motywów serialu o nastolatkach (choć już raczej tych bardziej dojrzałych), jak też stawiając na zupełnie unikatowe historie, udaje się przekonująco rozbudować charakterystykę każdej z przyjaciółek, dając widzom więcej powodów do bezpośredniego zaangażowania w ich historie bez znaczącego podnoszenia stawek – poza emocjonalnymi oczywiście.
Betty, czyli przyjaźń, humor i jazda na desce
Bo te już jak najbardziej w "Betty" występują i to w różnych odmianach. Serial potrafi choćby zaskoczyć, prowadząc w nietypowe tutaj, dość mroczne rejony, ale to stanowi wyjątek i mimo wszystko nie sięga zbyt głęboko, zawsze w porę mówiąc stop. Słusznie, bo tutejszym standardem są emocje innego rodzaju, tym wyraźniej odczuwalne, im mocniejsze stają się więzi łączące bohaterki, zatem nic nie powinno ich burzyć.
I ostatecznie nic nie jest w stanie tego zrobić, tak jakby twórczyni chciała pokazać, że wbrew całemu światu i wszystkim niesprzyjającym okolicznościom, wciąż jest w nim miejsce na takie zwyczajne historie. Przetrwanie i odpowiedzialność za siebie i innych to jedno, ale radość z bycia częścią społeczności, zdrowa porcja humoru i powiew wolności towarzyszący śmiganiu na desce po ulicach znów pięknie uchwyconego okiem kamery Nowego Jorku, to równie ważne części codzienności, także, a może szczególnie, w tych wyjątkowo stresujących czasach.