"Leonardo" w sprytny sposób bawi się biografią geniusza — recenzja serialu z Aidanem Turnerem
Agata Jarzębowska
14 czerwca 2021, 17:03
"Leonardo" (Fot. RAI 1)
Serial "Leonardo" pokazuje życie Leonarda da Vinci, w tym i kulisy powstania jego dzieł. Poznajemy jednak nie tylko fakty, ale także próbujemy zrozumieć jego sposób patrzenia na świat.
Serial "Leonardo" pokazuje życie Leonarda da Vinci, w tym i kulisy powstania jego dzieł. Poznajemy jednak nie tylko fakty, ale także próbujemy zrozumieć jego sposób patrzenia na świat.
"Leonardo" — międzynarodowa produkcja Franka Spotnitza ("Z Archiwum X") i Steve'a Thompsona ("Deep State", "Sherlock"), którą możecie teraz oglądać na Canal+ — jest serialem na wpół historycznym. Wiele faktów, klientów Leonarda da Vinci, jego przyjaciół, a nawet problemów jest wziętych z prawdziwych wydarzeń. Jednak główna oś fabularna, jaką jest oskarżenie słynnego malarza o morderstwo, to czysta fikcja, która jest pretekstem do opowiedzenia jego niezwykłego życia.
Leonardo pokazuje niespokojny umysł geniusza
Fabuła "Leonarda" jest nieliniowa. Już na początku dowiadujemy się o podejrzanej śmierci Cateriny da Cremona (Matilda De Angelis), o której otrucie Leonardo da Vinci (Aidan Turner) zostaje oskarżony. Cała historia rozpoczyna się scenami zatrzymania oraz przesłuchania malarza. Nadaje to "Leonardowi" rytm znany z seriali kryminalnych. Wstęp oraz zakończenie każdego odcinka pokazuje fragment dochodzenia — prowadzony przez oficera Giraldiego (Freddie Highmore) — które nadają opowieści konkretne ramy. Giraldi podąża śladem życia Leonarda, rozmawia z jego dawnymi znajomymi, starając się dowiedzieć, czy sławny artysta mógł posunąć się do takiej zbrodni.
Jednak całe śledztwo jest tylko pretekstem do tego, by przyjrzeć się życiu malarza. "Leonardo" koncentruje się przede wszystkim na tym, kim był ten niezwykły człowiek, do dziś uważany za jednego z najzdolniejszych i najbardziej wszechstronnych ludzi w historii świata. I trzeba przyznać, że twórcy serialu doskonale oddają niespokojny umysł artysty.
Aidan Turner z wdziękiem gra Leonarda da Vinci
Oczywiście, niemała w tym zasługa Aidana Turnera, który z dużym wdziękiem oddaje złożone emocje, jakie bez przerwy kotłują się w głowie malarza. Z jednej strony, da Vinci szybko zdobywa uznanie i zostaje zauważony. Z drugiej, jest człowiekiem, który chce malować to, co widzi. Prawda w sztuce jest dla niego wszystkim. Nie chce zniżać się do "niegodnych" go zleceń, a gdy już to robi, natychmiast żałuje swojej decyzji. Nie potrafi — i nie chce — malować upiększonego świata, jakiego szukają jego klienci. Co od początku przysparza mu problemów.
"Leonardo" nie koncentruje się jednak tylko na karierze malarza. Przeciwnie, ukazuje nam, jak wielkim problemem jest dla artysty trudne dzieciństwo i wieczne poczucie odrzucenia. Świadomość, że nie pasuje do otaczających go ludzi, że nawet inni artyści nie widzą świata tak, jak on sam, jest dla niego przytłaczająca. I męcząca dla otoczenia artysty.
Bardzo znaczące jest, że Leonardo zadaje ciągłe pytania, takie jak: "Jakiego koloru naprawdę jest niebo?", "Co sprawia, że woda płynie?". Jego głód wiedzy, niespokojność, świadomość swojej wyjątkowości, a równocześnie brak umiejętności społecznych, pokazuje człowieka nieszczęśliwego, który szuka swojego miejsca w świecie.
Leonardo miksuje biografię i historię kryminalną
"Leonardo" nie jest serialem biograficznym. Malarz nigdy nie został oskarżony o morderstwo, nie możemy więc traktować całości jako najlepszego źródła informacji o jego życiu. Jednak serial "Leonardo" jest doskonałym wyjściem do zainteresowania się zarówno biografią, jak i twórczością artysty. Sama wielokrotnie wyciągałam telefon, by w trakcie seansu doczytać coś o malowanym przez niego obrazie czy lepiej zrozumieć wrażenie, jakie jego dzieła wywoływały na ówcześnie żyjących osobach. Jest to więc pozycja, która w sprytny sposób bawi się prawdziwą biografią artysty, a równocześnie zmusza nas do myślenia i sprawdzania faktów.
Pomieszanie wątków kryminalnych ze sztuką i pytaniami o sens życia sprawia, że jest to serial bardzo uniwersalny. Trzyma w napięciu (w końcu chcemy dowiedzieć się, co się stało), nie pozwala się nudzić, a przy tym realizuje naszą potrzebę obcowania ze sztuką i zmusza do zastanowienia się nad egzystencjalnymi problemami. I ta dziwna mieszanka — choć nie powinna — działa doskonale.