"Wilfred" (2×01): Z nadzieją patrzymy w przyszłość
Nikodem Pankowiak
24 czerwca 2012, 19:04
Mój ulubiony telewizyjny czworonóg powrócił! Po świetnym pierwszym sezonie nadszedł czas na dalszy ciąg historii Ryana i jego psa przewodnika. Czy "Wilfred" nadal prezentuje tak samo wysoki poziom co dotychczas?
Mój ulubiony telewizyjny czworonóg powrócił! Po świetnym pierwszym sezonie nadszedł czas na dalszy ciąg historii Ryana i jego psa przewodnika. Czy "Wilfred" nadal prezentuje tak samo wysoki poziom co dotychczas?
Finał 1. serii "Wilfreda" tej dość surrealistycznej komedii zostawił Ryana oraz nas, widzów, nieco skołowanych. Piwnica nie istnieje? Miejsce tylu filozoficznych dyskusji o życiu i jego sensie, popartych końskimi dawkami marihuany wydaje się być jedynie produktem nie do końca zdrowej wyobraźni postaci granej przez Elijaha Wooda. Na początku 2. sezonu granica między snem a rzeczywistością zaciera się jeszcze bardziej.
Twórcy serialu serwują nam czteromiesięczny przeskok w czasie, Ryan znajduje się właśnie w trakcie terapii podejmowanej przez samego Robina Williamsa ("Holy shit! You're Robin Will…"). Gdy wszystko wydaje się iść ku lepszemu, w życiu naszego bohatera ponownie pojawia się jego włochaty mentor. Widok Wilfreda na wózku inwalidzkim zapada w pamięć na długo, a sam motyw staje się jeszcze bardziej komiczny, gdy na jaw wychodzi, że nawet taki pojazd musi być wyposażony w narzędzia służące do zjarania się. Jak łatwo się domyślić, nawet kaleki Wilfred ma wpływ na Ryana i jego terapię.
Terapię, która, jak się okazuje, odbywa się jedynie w głowie głównego bohatera. To, co na początku wydaje się jedynie halucynacją, jest rzeczywistością – Ryan znalazł kolejną nudną pracę w korporacji. Jednak powrót do zawodu nie musi oznaczać, na całe szczęście dla widza, powrotu do normalności. Zagadka znikającej piwnicy zostaje rozwiązana pod koniec odcinka, wszystko wskazuje na to, że przyjaźń między człowiekiem a psem w przebraniu człowieka w przebraniu psa dalej będzie kwitła.
Pierwszy epizod najnowszego sezonu nie powala na kolana, ale moim zdaniem tak właśnie być musiało, zafundowano widzom bardzo dobre wprowadzenie do nowej historii. Bo po tym, co zobaczyliśmy, wydaje się, że trochę się zmieni. Przede wszystkim Ryan musi posprzątać bałagan, jaki pozostawił po sobie w finale poprzedniej serii. Czy to on powie Fionie prawdę? Jak będą wyglądały jego relacje z siostrą?
Na całe szczęście, mimo specyficznego klimatu tego odcinka, twórcy nie zapomnieli o tym, aby kilka razy nas rozśmieszyć. W wielkim stylu powraca Misiek, ukochany Wilfreda, który daje się poznać jako całkiem niezły kierowca. Jak widać, pluszak nie musi służyć jedynie jako zabawka do zaspokajania potrzeb seksualnych naszego czworonożnego (właściwie dwunożnego) bohatera. Bardzo fajny epizod zalicza także Robin Williams. Mam nadzieję, że producenci przewidzieli więcej czasu na urojoną terapię Ryana i jeszcze kiedyś zobaczymy go ponownie. Z niecierpliwością czekam też na powrót Kristen. Ciekawe, jak, w kontekście wydarzeń z poprzedniego sezonu, będą wyglądały jej relacje z bratem. Sam Ryan wydaje się jeszcze bardziej zagubiony niż wtedy, gdy zastaliśmy go podczas samobójczej próby w odcinku pilotażowym. Czy dzięki sprytnym manipulacjom Wilfreda przekroczy on kolejne granice?
Jak już wspomniałem wcześniej, nie mamy do czynienia z odcinkiem genialnym, 1. sezon obfitował w wiele zabawniejszych epizodów, jednak ten otwierający 2. serię był dokładnie taki, jaki powinien. Stworzono solidne fundamenty pod 2. sezon "Wilfreda", a ekipa budowlana wydaje się być na tyle solidna, że raczej niemożliwe, by w kolejnych tygodniach ten dom miał się zawalić.