"Hit & Run" to wszystko, co najlepsze w mrocznych thrillerach — recenzja serialu współtwórcy "Faudy"
Małgorzata Major
10 sierpnia 2021, 20:03
"Hit & Run" (Fot. Netflix)
"Hit & Run" przyjemnie zaskakuje, jeśli spodziewaliście się kolejnej łopatologicznej historii, w której bardziej chodzi o popisowe okładanie się po twarzach niż o intrygę kryminalną.
"Hit & Run" przyjemnie zaskakuje, jeśli spodziewaliście się kolejnej łopatologicznej historii, w której bardziej chodzi o popisowe okładanie się po twarzach niż o intrygę kryminalną.
Najmocniejszym akcentem serialu jest bez wątpienia Lior Raz (gwiazda i jeden z twórców serialu "Fauda") oraz jego rola pilota wycieczek po Tel Awiwie z mroczną przeszłością, o której rzadko wspomina. Raz wciela się w postać Segeva Azulai. Poznajemy go podczas występu baletowego, gdy wraz z córką Elli oklaskuje swoją żonę Danielle (w tej roli Kaelen Ohm), tancerkę grupy Batsheva Dance Company, pochodzącą z Nowego Jorku. Wiodą szczęśliwe życie w Izraelu. Danielle planuje wyjechać na tydzień do Stanów Zjednoczonych, żeby wziąć udział w ważnym przesłuchaniu. Oczywiście ambitne plany i sielankową codzienność przerywa niespodziewane wydarzenie. Tajemniczy wypadek, który przytrafia się Danielle, sprawia, że całe życie Segeva wywraca się do góry nogami.
Hit & Run – zderzenie dwóch światów i dwóch kultur
Oglądając serial, od początku mamy świadomość, że cokolwiek się wydarzy, na pewno Segev Azulai będzie znajdował się w centrum wydarzeń. Lior Raz jest bardzo charyzmatycznym aktorem i gdziekolwiek się nie pojawi, tam musi grać pierwsze skrzypce. Jako Segev sprawdza się świetnie — miły i wzbudzający zaufanie facet, z którym nikt jednak nie chciałby zadrzeć, bo mimo że lubi skoczne hity z wczesnych lat 90. (a zwłaszcza "What Is Love" Haddawaya) i dowodzi na każdym kroku, że jest typowym ojcem rodziny, to jednak warto mieć go w swoim narożniku.
O Danielle wiemy stosunkowo niewiele. Amerykanka robiąca karierę w Tel Awiwie nagle wsiąka w żydowską rodzinę, mimo że równocześnie prowadzi bardzo amerykańskie życie, wychodząc z koleżankami po pracy do baru. Zderzenie stylu życia świeckich Żydów i Amerykanów żyjących w Tel Awiwie na pierwszy rzut oka nie wskazuje wielkich różnic. Jednak gdy przyjrzeć się uważniej, okaże się że rodziny żydowskie mają silny system wsparcia i w sytuacji kryzysowej od razu organizują "samopomoc", podczas gdy Amerykanie są samotnymi elektronami. Ciekawie jest obserwować w kolejnych odcinkach, czym różni się życie Amerykanki w Tel Awiwie od Żyda w Nowym Jorku. Nieco mimochodem serial obserwuje małe społeczności rzucone w nieznany sobie kontekst kulturowy.
"Hit & Run", trochę przy okazji, pokazuje różnice między tym, jak wygląda pochówek w Izraelu a w Stanach Zjednoczonych. Amerykańskie pożegnanie to jeden wielki spektakl — wiele przemówień, anegdot, poklepywania po plecach i uścisków dłoni. Zdjęcie osoby żegnanej musi być jak największe, najlepiej przepasane wstęgą. Bohaterowie przybyli z Tel Awiwu nie bardzo umieją się w tym odnaleźć. Z kolei pogrzeb żydowski jest bardziej emocjonalny, mniej wystudiowany, bardziej spontaniczny. Okazuje się, że odległość 9 tysięcy kilometrów pomiędzy krajami to nie jedyna różnica między kulturą amerykańską i izraelską.
Hit & Run to przede wszystkim ambitniejszy thriller
"Hit & Run" to jednak przede wszystkim trzymający w napięciu thriller. Nie możemy spędzać więc zbyt wiele czasu na rozważaniu różnic społecznych i poziomu zeświecczenia Żydów w Tel Awiwie, bo mamy kilka pościgów do odbycia, parę walk do stoczenia i odsiedzenie dłuższych i krótszych wyroków w zakładach karnych. Segev orientuje się, że to, co początkowo uznał za wypadek, w istocie okazuje się pułapką zastawioną na niego. Przeszłe grzechy domagają się rozliczenia i odpokutowania.
Jak to w ambitnych thrillerach bywa, nie tylko pierwszy plan przykuwa naszą uwagę. Zwłaszcza izraelska policjantka w zaawansowanej ciąży próbująca dociec, czy teorie Segeva mają sens, intryguje widownię. Jej postać przypomina inną izraelską detektyw z serialu "Obsesja". Detektyw Esti również szukała prawdy, odrzucając presję zwierzchników i uprzedzenia kulturowe. W serialu "Hit & Run" policjantka nazywa się Tali Shapira (a gra ją Moran Rosenblatt) i nie jest całkiem obiektywna w prowadzonym śledztwie z powodu koneksji rodzinnych, ale i tak w niej jedyna nadzieja na poznanie prawdy o tym, co spotkało Danielle. Przynajmniej po izraelskiej stronie barykady, ponieważ po stronie amerykańskiej w sprawę zaangażuje się ambitna dziennikarka znudzona pisaniem kolejnej politycznej biografii.
Hit & Run to też seans pocieszenia dla fanów Faudy
Wielbiciele "Faudy" sięgną po "Hit & Run" w ramach nagrody pocieszenia po zakończonej produkcji. Po premierowym weekendzie widzowie amerykańscy narzekają głównie na wielojęzyczność serialu i konieczność wspierania się napisami, co akurat dla widowni poza krajami anglosaskimi nie jest żadnym wyzwaniem. Drugi problem to oświetlenie kadrów — serial jest bardzo ciemny i o ile zwykle jest to zrozumiałe z uwagi na przebieg fabularny (wydarzenia nocne), to w "Hit & Run" sporo jest ujęć nocnych, ale nawet te dzienne są zaciemnione do tego stopnia, że jest to irytujące i trudne do zniesienia. Jeśli był to zamysł mający na celu zbudowanie klimatu i wzmocnienie aury tajemnicy, to nie udał się. Okazał się wysoce niepraktycznym posunięciem.
Z kolei lista powodów, dla których warto serial obejrzeć, to przede wszystkim umiejętne stopniowanie napięcia w pierwszych odcinkach, budowanie kilkupiętrowej intrygi i sporo nagłych zwrotów akcji. Poza tym ciekawie wypada zderzenie życia ulicznego Nowego Jorku i Tel Awiwu, w tym wizyty w nocnych klubach. Segev jest nieco stereotypowy w swoim maczystowskim stylu życia, ale ten jednowymiarowy obraz przełamywany jest zaskakującymi decyzjami bohatera, co czyni go bardziej interesującym.
Od kiedy Carrie Mathison z "Homeland" nie biega z bronią i nie demaskuje kolejnych afer szpiegowskich na Bliskim Wschodzie, brakuje w ramówkach dobrego serialu szpiegowskiego. Być może coś się w końcu pojawi, tymczasem "Hit & Run" wypełnia lukę w ofercie serialowej. W fabule nie brak miejsca dla ciekawych bohaterek — z Naomi Hicks na czele (Sanaa Lathan z "The Affair") — przełamujących hegemonię samca alfa, który zawsze wie po co i dokąd zmierza. W "Hit & Run" sporo jest nowych elementów thrillera (niestandardowe postaci, emancypacyjne wątki), ale i tych klasycznych — silny męski bohater niczym w filmach z Carym Grantem. Spróbować nie zaszkodzi.