"Breaking Bad" (5×02): Bo "być" to za mało
Marta Wawrzyn
27 lipca 2012, 12:37
Po dość spokojnym jak na "Breaking Bad" początku 5. sezon nabiera tempa. W odcinku "Madrigal" wprowadzono nową ciekawą postać, a także jasno zasugerowano, dokąd zmierza historia pana White'a. Spoilery!
Po dość spokojnym jak na "Breaking Bad" początku 5. sezon nabiera tempa. W odcinku "Madrigal" wprowadzono nową ciekawą postać, a także jasno zasugerowano, dokąd zmierza historia pana White'a. Spoilery!
Biznesmen w laboratorium w Niemczech obojętnym wzrokiem wpatruje się w kolejne sosy, prezentowane przez dumną ekipę naukowców. Wrażenia nie robi na nim ani Franch, ani Cajun Kick-Ass, ani nawet zwykły keczup, za to jego zachowanie robi wrażenie na wszystkich. Widz już wie, że za chwilę coś się stanie i cokolwiek to nie będzie, jest jakoś powiązane z duchem Gusa Fringa. I faktycznie, coś się dzieje. Coś strasznego się dzieje. Pan Schuler z Madrigal Elektromotoren popełnia samobójstwo w toalecie w firmie. Świetna scena, frapujący początek.
Scen znakomitych, nieprawdopodobnie zagranych i rewelacyjnie napisanych oraz wyreżyserowanych było w tym odcinku więcej. Nie będzie nawet przesadą stwierdzenie, że cały "Madrigal" z takowych się składał. Wstrząsający widok stanowił załamany Jesse w momencie cudownego "odnalezienia" jego zaginionego papierosa z trucizną. Po raz kolejny widzimy, jak Walter zniszczył tego człowieka. I jak zimnokrwistym jest draniem. Aaron Paul i Bryan Cranston zasługują na wszelkie nagrody, jakie tylko istnieją na świecie, ale to już pewnie wiecie. Szkoda, że nie zawsze o tym wiedzą ci, którzy je przyznają.
Mike, Michael, pan Ehrmantraut. Jestem absolutnie zachwycona tym facetem i cieszy mnie niezmiernie, że wreszcie będę go oglądać częściej. Uwielbiam nonszalancję, z jaką ten stary wyga radzi sobie w każdej właściwie sytuacji. Uwielbiam czarny humor, jaki coraz częściej przemyca do "Breaking Bad". Uwielbiam jego brzydotę, jego brak złudzeń, jego inteligencję i rozwagę, uwielbiam to, że prawie nigdy nie podnosi głosu. I to, że jest w gruncie rzeczy bardzo ludzki.
Bomba zegarowa, spotkanie z "Jackie Onassis", bezbłędne przesłuchanie, scena w domu Chowa i ta w mieszkaniu wspomnianej "Jackie". I moment, w którym dowiaduje się, że DEA wie o koncie jego wnuczki, i ten, w którym wybiera najrozsądniejszą opcję, i ten, w którym przekazuje Walterowi swoją decyzję. Tego się nie da opisać, tu wypada tylko usiąść i z otwartą paszczą obejrzeć raz jeszcze. Co oczywiście uczyniłam. Nie mam wątpliwości, że to do Jonathana Banksa należał ten odcinek i nie miałabym nic przeciwko temu, żeby skradł jeszcze kilka epizodów Cranstonowi i Paulowi.
Mocne wejście miała również "Jackie Onassis", czyli Lydia, była współpracownica Gusa (w tej roli Laura Fraser). Kobieta zdecydowanie zbyt nerwowa jak na tę branżę. I bezwzględna, w końcu kto normalny wpada na pomysł, żeby zamordować 11 ludzi, po to by nie mogli zeznawać? Nawet jak na "tę branżę" jest to myśl dość niecodzienna. Z taką osobą zdecydowanie nie powinno się robić interesów, a tu niespodzianka: Lydia nie tylko ostaje się przy życiu, ale i zostaje przez Mike'a wkręcona do nowego biznesu, prowadzonego przez trzech wspólników: White'a, Pinkmana i Ehrmantrauta.
Walter zmienił się nie do poznania. Jeszcze dwa sezony temu mógłby przyjąć argument Saula, że skoro wygrał na loterii życie, to czas się wycofać. Teraz życie to dla niego za mało, on chce złota, które leży na ulicach i po które wypada się schylić (bo do tej pory tak świetnie mu to szło). Odwieczny dylemat "być" czy "mieć" rozwiązuje w jedyny w jego mniemaniu możliwy sposób. Wciąż twierdzi, że robi to wszystko dla rodziny, ale nikt nie ma powodu, by w to wierzyć. Przede wszystkim zaś Skyler, która z przerażenia nie wychodzi z łóżka. Brzydzi się swojego męża, a jednocześnie nie jest w stanie się ruszyć ani tym bardziej zabrać dzieci i uciec. A my mimowolnie się wzdrygamy, kiedy jej dotyka. I przypomina nam się trucizna, którą Walt postanowił "sprytnie" ukryć we własnym domu, tam, gdzie mieszka jego żona, syn i malutka córeczka.
Główny bohater "Breaking Bad" przemienił się w tyrana, który właśnie ma swój moment, właśnie zaspokaja właśnie swoje pragnienie bycia kimś. Niezależnie od tego, czy rozmawia z żoną, czy niańczy dziecko, czy omawia interesy ze wspólnikami, jest przerażający. Choć umysł z pewnością go nie zawodzi, to jednocześnie nie ma rozwagi Mike'a, za dużo w nim choleryka jak na przyszłego Ojca Chrzestnego. Nie może w końcu nie przegrać z tak dobrym śledczym jak Hank.
"Był kimś zupełnie innym, tuż przy mnie, tuż pod moim nosem". Jak długo jeszcze?