"Wszyscy święci New Jersey" to pocztówka z przeszłości — recenzja filmowego prequela "Rodziny Soprano"
Małgorzata Major
2 listopada 2021, 17:03
"Wszyscy święci New Jersey" (Fot. Warner Bros.)
Film, na który czekali fani "Rodziny Soprano", od piątku jest już w kinach. Czy podróż do lat 60. okazała się udanym powrotem do uniwersum Soprano?
Film, na który czekali fani "Rodziny Soprano", od piątku jest już w kinach. Czy podróż do lat 60. okazała się udanym powrotem do uniwersum Soprano?
Na "Wszystkich świętych New Jersey" czekaliśmy od dawna. W czasie gdy co chwila otrzymujemy rebooty i kontynuacje ulubionych seriali, "Rodzina Soprano" nie mogła spełnić marzenia widzów o ciągu dalszym. W końcu bez Jamesa Gandolfiniego byłby to projekt zupełnie pozbawiony sensu. Po śmierci aktora szanse na kontynuację serialu zmalały więc do zera.
Jednak David Chase wciąż chciał opowiedzieć o tym, jak wyglądało życie rodziny Soprano w czasie gdy Tony był chłopcem, a później nastolatkiem. W końcu Tony ciągle odnosi się do przeszłości, do czasów gdy ulicami Newark rządził jego ojciec, wujek Dickie i Junior. Liczne odniesienia do lat 60. są tak mocno zakorzenione w serialu, że wydawały się idealnym tematem na filmowy prequel. Co ciekawe, wbrew pozorom to wcale nie rodzina Soprano gra pierwsze skrzypce w filmie. Tym razem to mężczyznom z rodziny Moltisanti przyglądamy się z większą uwagą.
Wszyscy święci New Jersey i idole młodego Tony'ego
Czy "Wszyscy święci New Jersey" nakarmią zgłodniałych fanów "Rodziny Soprano" nowymi historiami o tym, jak wyglądała rzeczywistość włoskich imigrantów w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat 60.? Tak i nie. Film jest projektem na wskroś fanowskim, czyli oglądanie go bez znajomości serialu wydaje się nie najlepszym pomysłem. Filmowa historia odnosi się do wiedzy z uniwersum serialu i trudno zorientować się w specyfice rodzinnych zależności bez znajomości szerszego kontekstu. Oglądamy więc wydarzenia, o których słyszeliśmy, że były ważne dla dalszych losów całej rodziny. Otrzymujemy trochę przypisów do tego, dlaczego wujek Junior był takim a nie innym człowiekiem na starość, dowiadujemy się więcej o Livii, ale wciąż brakuje wnikliwego spojrzenia na postaci, takiego jak David Chase zaoferował nam w serialu.
W filmową rzeczywistość wprowadza nas Christopher Moltisanti (Michael Imperioli). Będzie narratorem przypominającym nam, kim dla niego i Tony'ego są poszczególni mężczyźni oglądani na ekranie. Obserwując relację pomiędzy ojcem Christophera a nastoletnim Tonym (Michael Gandolfini, syn Jamesa, aktorsko znany np. z "Kronik Times Square"), z niepokojem wkraczamy na dobrze znaną ścieżkę, gdzie od przyjaźni i lojalności do śmierci z rąk mentora i idola droga jest bardzo krótka.
Wielką zaletą filmu jest świetne odtworzenie amerykańskich lat 60. Dotyczy to ulic, domów, sukienek i fryzur żon i matek, ale także oglądanych filmów, słuchanej muzyki i sprzętów pojawiających się wówczas na rynku. Nie brakuje także miejsca na pokazanie stylu życia, który dzisiaj wydaje się czymś należącym do przeszłości, jak wszechobecny i akceptowany seksizm, rasizm, mizoginia, przemoc wobec kobiet i mniejszości etnicznych. Widz znający serial może już tylko machnąć ręką na wszystkie sygnały przemocy w rodzinie, w końcu wiemy, że oglądamy ludzi, z którymi nie chcielibyśmy siedzieć przy świątecznym stole, a raczej w popłochu przechodzilibyśmy na drugą stronę ulicy podczas przypadkowego spotkania. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że obyczajowość oglądanego przez nas świata rzeczywiście należy już do przeszłości.
Trafiamy w sam środek zamieszek w Newark, o których Tony także po latach wspominał. O bezprawiu toczącym ulicę, systemowym rasizmie, akceptacji hierarchii narzucanej przez rosnącą w siłę włoską mafię — o wszystkim tym opowiadał niejednokrotnie Soprano, ale w końcu możemy przekonać się osobiście, jak wyglądało budowanie nowego świata we włoskich dzielnicach Newark.
Wszyscy święci New Jersey i Dickie Moltisanti
W filmie brakuje jednego wątku dramaturgicznego i to poważny zgrzyt, ponieważ cały czas oglądamy pocztówki z życia społeczności, której już nie ma. Przyglądamy się rodzinie Tony'ego i rozumiemy, dlaczego jego relacja z matką w przyszłości będzie coraz trudniejsza. Widzimy tę władczą i apodyktyczną kobietę, która mnoży przeszkody, trudności, nieustannie wykazuje się złą wolę, jest przekonana, że otaczają ją tylko głupi ludzie. Nic nie przynosi jej satysfakcji. Wciąż szuka okazji, żeby wyrazić swoje niezadowolenie. W roli Livii świetnie wypada Vera Farmiga.
Ojciec Tony'ego, czyli Johnny Boy (Jon Bernthal), pojawia się mimochodem, przed albo po kolejnej odsiadce w więzieniu. Właściwie nie mamy zbyt wielu okazji, aby obserwować jego relację z synem. Dlatego tak ważną rolę odgrywa Dickie Moltisanti (Alessandro Nivola), czyli ojciec Christophera. To on przyjaźni się z Tonym, doradza mu, pomaga, stara się być dla niego wzorem. Obserwujemy życie Dickiego i uświadamiamy sobie, dlaczego Christopher i Tony nie mogli skończyć inaczej. To w gruncie rzeczy bardzo ponura i dewastująca opowieść o tym, jak będąc uwięzionym w rodzinnym kokonie, czasem po prostu nie widzimy z niego ucieczki i wbrew własnej woli stajemy się swoim ojcem albo matką, mimo że to ostatnia rzecz, jakiej dla siebie pragnęliśmy.
Wszyscy święci New Jersey jak pocztówka z lat 60.
Zaletą filmu jest podawanie całej historii w sposób nonszalancki, niejako mimochodem, dzięki temu nie skupiamy się na tym, jakich barbarzyńskich wydarzeń jesteśmy świadkami. Trup ściele się gęsto, ale przecież my to już doskonale wiemy, przetestowaliśmy tę formułę kilkanaście lat temu. Tego, że ludzkie życie znaczy niewiele, Tony nauczył nas dawno temu. To, że życie kobiet znaczy jeszcze mniej niż żołnierza z drugiej strony barykady, nie jest dla nas nowością. A mimo to angażujemy się w historię Giuseppiny Moltisanti (Michela De Rossi) i mamy nadzieję, że uda jej się osiągnąć wielkie rzeczy w Ameryce, o której tak bardzo marzyła.
Kolejną ciekawą nitką dramaturgiczną jest ta opowiadająca o relacji między braćmi: Dickiem i Juniorem (Corey Stoll). Dobrze wiemy, jak się to wszystko potoczy, a mimo to mamy nadzieję, że jakimś cudem między braćmi dojdzie do przełomu, rozmowy, która zmieni relację i bieg wydarzeń. Podobnie rzecz wygląda pomiędzy Tonym a Livią. Niechęć między tą dwójką narastała już od momentu, kiedy Tony był zwykłym nastolatkiem i myślał o pójściu na studia i karierze futbolisty. Ale matka widziała w nim nieudacznika. Kogoś, kto nadaje się, aby regularnie nim pogardzać. A przecież historia mogła potoczyć się zupełnie inaczej, ale "co zrobisz", jak mówił Tony po jej nagłej śmierci.
Film jest dla fanów miłym przypomnieniem, żeby ponownie sięgnąć po serial, który mimo upływu ponad 20 lat od premiery nadal nie ma sobie równych. "Wszyscy świeci New Jersey" to pocztówka z przeszłości, o której chcielibyśmy zapomnieć, ale równocześnie wiemy, że uwielbiamy oglądać tych okropnych ludzi i ich małostkowe poczynania.