Po 8. odcinku "True Blood": Za dużo, za mało
Agnieszka Jędrzejczyk
31 lipca 2012, 20:37
Osiem odcinków 5. sezonu "True Blood" bezpowrotnie już minęło – i drugiego, lepszego pierwszego wrażenia już niestety nie wywrze. Nieciekawy sezon 4. zyskał sobie godnego konkurenta do miana nieudanej próby reaktywacji tego serialu.
Osiem odcinków 5. sezonu "True Blood" bezpowrotnie już minęło – i drugiego, lepszego pierwszego wrażenia już niestety nie wywrze. Nieciekawy sezon 4. zyskał sobie godnego konkurenta do miana nieudanej próby reaktywacji tego serialu.
Największy problem z 5. sezonem mam taki, że właściwie już nie wiem, jaki serial oglądam. Albo inaczej: o kim ja ten serial oglądam. Temat wampirów wychodzących do życia wśród ludzi dawno już przeminął, wątek miłosny pomiędzy trójką bohaterów umarł śmiercią nienaturalną, a coraz to nowe dodatki – wilkołaki, wróżki, wiedźmy i wielkie ogniste potwory – zamiast wprowadzać powiew świeżości, rozmieniają "True Blood" na drobne. W efekcie zanikła już dla mnie granica rozróżniająca postacie pierwszoplanowe od drugo- czy nawet trzecioplanowych. Samo w sobie nie byłoby to jeszcze takie złe, gdyby te postacie dostały w tym serialu coś do robienia. Scenarzyści uparli się jednak prawie każdemu z nich dać osobny wątek, zmuszając mnie do ciągłego zastanawiania się, kogo nie lubię bardziej.
Wszystko to też sprawia, że 5. sezon nie wydaje się mieć żadnego konkretnego wątku przewodniego. Trudno jest mi brać na poważnie zagrożenie płynące ze strony fanatycznych wyznawców Lilith, skoro nie oddala się zanadto od kilku hermetycznych postaci. Liczyłam na to, że powrót Russella spowoduje rosnącą panikę i wielkie życiowe dramaty, a tymczasem dopiero dwa ostatnie odcinki pokażą, czy naprawdę warto było tak długo na niego czekać.
Zamiast stopniowo budować napięcie "True Blood" postanowiło pokazać nam emocjonalne problemy Hoyta, uciekającego przed ognistym demonem Terry'ego czy też bandę wilkołaków, która poza siedzeniem w stodole ma niezwykle mało do zaoferowania. Pokrojenie odcinków na odrębne wątki i ciągłe dodawanie kolejnych postaci dokonało rzeczy najgorszej z możliwych – zaczęło zwyczajnie nużyć. 5. sezonowi brakuje punktu skupienia, który łączyłby to wszystko w spójną całość. Czasami mam wręcz wrażenie, że oglądając "True Blood" oglądam kilka seriali w jednym. Myślę, że polowanie na nadnaturale i odkrywanie magicznych zdolności byłoby wtedy trzy razy ciekawsze.
Nie mam nic przeciwko rozwijaniu postaci – przecież właśnie na tym ta zabawa polega – ale po ośmiu odcinkach (dwudziestu, jeśli doliczyć sezon 4.) jestem już wyjątkowo zmęczona bieganiem od jednej do drugiej i ciągłym zastanawianiem się, o co w tym serialu tak naprawdę chodzi. Chyba już dawno powinnam poprzestać na oglądaniu "True Blood" dla samych smaczków, kwiatków i dialogów gdzieś z trzeciego planu, które cieszą mnie znacznie bardziej niż fabuła.
A żeby było zabawniej, muszę powiedzieć, że z całej tej mieszanki do wyboru i do koloru najbardziej sensowny stał się dla mnie wątek Sookie. Szkoda tylko, że do momentu wszczęcia poszukiwań zabójcy rodziców trzeba było odczekać, aż przestanie funkcjonować jako support dla innych bohaterów. Jestem również ciekawa wyborów, jakie stanęły przed Billem i Erikiem, ale to dalej tylko trójka bohaterów z jakiejś (zaokrąglonej) setki…
Mam wrażenie, że "True Blood" po prostu zatrzymało się w miejscu i nie wie, co ze sobą zrobić. Jest to przykre tym bardziej, że początek sezonu nie tylko zarysował kilka wyjątkowo ciekawych wątków, ale przywołał nieco znanego z początków absurdalnego klimatu. Po premierze byłam aż zdziwiona, jak bardzo się za nim stęskniłam.
Okazało się jednak, że świetnie zapowiadająca się przemiana Tary nie uczyniła z niej postaci mniej irytującej – w dalszym ciągu się nad sobą użala, a na dodatek przyzwyczajenie się do bycia potworem, których nienawidzi, zajęło jej tylko kilka nocy – a pogłębienie wątków ulubieńców drugiego planu osiągnęło efekt przeciwny od zamierzonego. Nie wszyscy mają w tym serialu potencjał do pociągnięcia swoich własnych motywów. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie, po zmianach na stołku showrunnera, serial złapie wreszcie drugi oddech, na który czekam już drugi rok.
Osiem odcinków to jednak nie koniec sezonu, więc nie ma co jeszcze panikować. Mimo to jestem mocno rozczarowana, bo chciałabym lubić ten serial tak bardzo, jak kiedyś. Obecnie zostali mi tylko bohaterowie. Niektórzy. Nie wszyscy. Mało. Za mało.