"Na wodach północy" to surowa opowieść, która gubi obrany kurs – recenzja serialu BBC z Colinem Farrellem
Mateusz Piesowicz
5 listopada 2021, 10:47
"Na wodach północy" (Fot. BBC)
XIX-wieczna wyprawa do Arktyki, bohaterowie o mocnych charakterach i mrożąca krew w żyłach historia. "Na wodach północy" długo płynie do celu, ale nie utrzymuje kursu do końca.
XIX-wieczna wyprawa do Arktyki, bohaterowie o mocnych charakterach i mrożąca krew w żyłach historia. "Na wodach północy" długo płynie do celu, ale nie utrzymuje kursu do końca.
Połowa XIX wieku. Angielski okręt wyrusza w rejs ku lodowatej Arktyce, który szybko zamienia się w prawdziwą próbę charakterów i dramatyczną walkę o przetrwanie w nieludzkich warunkach. Brzmi znajomo? Jeśli oglądaliście 1. sezon "Terroru", opowiadający o morskiej wyprawie w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego, skojarzenia nasuwają się same. "Na wodach północy", choć traktuje o zwykłym statku wielorybniczym, sporo z tym serialem łączy i nie mam na myśli tylko temperatur grubo poniżej zera.
Na wodach północy to kolejny bardzo mroźny serial
Po pierwsze, w obydwu przypadkach mamy do czynienia z serialowymi wersjami uznanych powieści. Tam Dana Simmonsa, tutaj Iana McGuire'a, którą na mały ekran przeniósł Andrew Haigh ("Spojrzenia"). Zarówno "Terror", jak i "Na wodach północy" postawiły też w dużym stopniu na realistyczne podejście, starając się jak najwierniej przedstawić warunki, w jakich toczy się akcja. Twórcy serialu BBC Two (wszystkie pięć odcinków znajdziecie na HBO GO) przebili jednak konkurencję, wybierając się z kamerami za koło podbiegunowe – duża część zdjęć powstała w archipelagu Svalbard, czyli tak daleko, jak nie dotarła jeszcze żadna telewizyjna ekipa.
Czy ten trud się opłacił? Bez wątpienia tak, bo "Na wodach północy" robi zdecydowanie najlepsze wrażenie właśnie wtedy, gdy zabiera nas i swoich bohaterów w mroźne krańce świata. A okazji ku temu nie brakuje, gdyż historia traktuje o doktorze Patricku Sumnerze (Jack O'Connell), byłym irlandzkim chirurgu wojskowym, który uciekając od cywilizacji, zaciąga się jako lekarz pokładowy na Ochotnika – statek wielorybniczy wybierający się właśnie na łowy do Arktyki.
Nie spędzając zatem na stałym lądzie więcej, niż to konieczne, trafiamy na pełne morze, gdzie szybko robi się niebezpiecznie i to bynajmniej nie za sprawą sił natury. Znacznie większym zagrożeniem od lodowatych temperatur i mroźnych wód są towarzysze podróży doktora, na czele z niejakim Henrym Draxem (ukryty za gęstą brodą i solidnym brzuszyskiem Colin Farrell), harpunnikiem o wyjątkowo luźnym podejściu do jakichkolwiek społecznych norm. Podróż z takim przyjemniaczkiem w najbardziej niegościnne rejony świata? Na luźną wycieczkę to nie wygląda.
Na wodach północy – schematy uwięzione w lodzie
Oczywiście już czytając opis, nietrudno przewidzieć, że wyprawie naszego bohatera od samego początku będą towarzyszyły różnego rodzaju kłopoty, a piętrzące się przed marynarzami przeszkody będą z odcinka na odcinek tylko rosły. "Na wodach północy" nie tyle nie wyrywa się spod znanego schematu, co z upodobaniem się w nim zanurza, sięgając po dokładnie takie motywy, jakich należy się tu spodziewać.
Mamy zatem bohatera dręczonego przeszłością, który próbuje na wszelkie sposoby zagłuszyć wyrzuty sumienia. Są marynarze, dla których morze jest przyzwoleniem na to, by w większym czy w mniejszym stopniu porzucić moralność, ale są też ci całkiem przyzwoici – i rzecz jasna wiadomo, kto jak skończy. Jest kapitan Brownlee (Stephen Graham) posiadający swój własny, ukryty cel podróży, któremu mroczne okrętowe tajemnice i węszący w nich doktor absolutnie nie są na rękę. No i nie można zapomnieć o innym stałym uczestniku tego rodzaju uroczych wycieczek, a więc stopniowym pozbywaniu się resztek przyzwoitości załogantów w miarę pogarszających się perspektyw na szczęśliwy koniec wyprawy. Standard? Tak. Nuda?
O dziwo, nie do końca, bo mimo że "Na wodach północy" pod względem fabularnym kompletnie niczym nie zaskakuje, serial jest opowiedziany na tyle sprawnie, że skutecznie maskuje w ten sposób sporo scenariuszowych mielizn. Nie mając zatem wygórowanych oczekiwań (w postaci choćby rozbudowanych portretów psychologicznych bohaterów, z czym świetnie radził sobie "Terror") i przełykając płytkość rozwiązań wybranych przez twórcę kosztem gładko prowadzonej narracji, można się podczas pięciu godzin z serialem co najmniej przyzwoicie bawić. Choć nie wiem, czy to akurat dobre słowo w jego przypadku.
Na wodach północy szokuje brutalnością
Musicie bowiem zdawać sobie sprawę, że z oglądaniem "Na wodach północy" wiąże się jeszcze jedno niebezpieczeństwo, znacznie poważniejsze od przerabiania po raz wtóry tych samych tematów. Mowa o bardzo, ale to bardzo obrazowo przedstawionej brutalności działań wielorybników, która kontrastuje z surowymi, lecz pięknymi krajobrazami Arktyki, zostawiając na nich wyjątkowo krwawy ślad.
Wybaczcie mi teraz dosadność, ale sądzę, że wielu woli zostać uprzedzonych o tym, co czeka ich podczas seansu "Na wodach północy". Zawarte w serialu sceny m.in. odstrzeliwania i zarzynania fok czy polowania na wieloryba i jego późniejszego ćwiartowania są naprawdę wstrząsające. Tu nie ma mowy o widokach nieprzeznaczonych dla co bardziej wrażliwych widzów – wspomniane obrazy zostają na długo w pamięci, przykrywając praktycznie wszystkie inne aspekty produkcji.
Także ten, że w jej najpaskudniejszym obliczu kryje się zarówno ogromny kunszt, jak i swego rodzaju artyzm, dostrzegalny i możliwy do docenienia, o ile uda wam się otrząsnąć z szoku wywołanego widokiem koszmarnej rzezi na zwierzętach. Wówczas zobaczycie, że plenerowe zdjęcia w Arktyce nie były zbędnym kaprysem, a twórcy potrafili zrobić z danej im możliwości użytek. Jakkolwiek odrzucające i godne potępienia jest pokazane w "Na wodach północy" okrucieństwo, nie da się wszak ukryć, że trudno oderwać od niego wzrok.
Na wodach północy – czy warto obejrzeć serial?
Zupełnie co innego można natomiast powiedzieć o tych częściach serialowej fabuły, które odstępują od starcia człowieka z naturą, koncentrując się na poszczególnych postaciach. W tym elemencie "Na wodach północy" zwyczajnie się nie sprawdza, co wybrzmiewa czy to w nadspodziewanie szybkich i banalnych konkluzjach, zdawałoby się, że istotnych wątków, czy zakończeniu, które stoi w opozycji do praktycznie całej wcześniejszej historii i stylu opowiadania.
Luki w charakterystyce bohaterów i scenariuszu łata się tutaj w najprostszy z możliwych sposobów, czyli wykorzystując umiejętności i charyzmę aktorów. Nieźle wychodzi to w przypadku O'Connella, który wiarygodnie obstaje przy prezentowanym na zewnątrz człowieczeństwie Sumnera, jednocześnie dobrze portretując targające doktorem rozterki.
Tych w ogóle nie przejawia Henry Drax, co nie do końca udaje się przedstawić Colinowi Farrellowi, średnio pasującemu do roli bestii w ludzkiej skórze. Okrutny harpunnik w jego wykonaniu aż prosi się o nadanie mu jakichś ludzkich cech, bez których wywołuje raczej mało emocji, pozostawiając widza obojętnym. W przeciwieństwie choćby do równie nieprzyjemnego pierwszego oficera Cavendisha (Sam Spruell) czy religijnego Otta (Roland Møller).
Jak w takim razie ocenić "Na wodach północy"? Realizacyjnie to wyższa półka, pod względem prowadzenia narracji jest przyzwoicie, za to znacznie gorzej ze scenariuszem, szczególnie gdy historia zbliża się do końca. Traktując serial jako lżejszą (zwłaszcza pod kątem zgłębiania udręczonej psychiki bohaterów), niemalże przygodową wersję "Terroru", można go docenić. Jeśli jednak szukacie czegoś więcej, czeka was rozczarowanie.