"Falling Skies" (2×08): Wyjątkowo nudny odcinek
Andrzej Mandel
8 sierpnia 2012, 19:36
2. sezon "Falling Skies" był dotychczas znacznie lepszy niż 1. sezon. Mało było dłużyzn, zbędnych przemów i cholernie amerykańskich scen. "Death March" dowiódł, że może być gorzej niż w 1. sezonie. Oby to była jedyna taka wpadka.
2. sezon "Falling Skies" był dotychczas znacznie lepszy niż 1. sezon. Mało było dłużyzn, zbędnych przemów i cholernie amerykańskich scen. "Death March" dowiódł, że może być gorzej niż w 1. sezonie. Oby to była jedyna taka wpadka.
W zasadzie to "Death March" mógłby się spodobać Pawłowi T. Felisowi, krytykowi filmowemu, któremu podoba się tylko irańsko-afgańskie kino drogi, koniecznie w koprodukcji z Erytreą. Treść odcinka można bowiem skwitować jednym zdaniem – Bohaterowie jadą, rozmawiają i miewają problemy, ale dojeżdżają do celu. Koniec.
Jak się to scenarzystom udało, tego nie wiem. Wpletli w to bowiem sporo rzeczy, które powinny rozruszać odcinek, na zakończenie dali posmakować trochę goryczy przed słodkim sukcesem, ale jakoś to nie zagrało. Nawet Pope (Colin Cunningham) był "Deat March" zwyczajnie nudny. A to najbardziej wyrazista postać"Falling Skies" i jeszcze nigdy nie zawiodła.
Żeby jeszcze aktorzy się nie starali, ale widać, że robią to co zawsze czyli kawał dobrej roboty. Zawiódł scenariusz i brak pomysłu na to, jak bohaterów doprowadzić do nowej siedziby rządu. W efekcie, bohaterowie jadą, gadają, a my siedzimy i się nudzimy. Napięcie nie pojawiło się nawet gdy pojawiła się dziewczynka w zaawansowanym stadium przemiany w Skitters'a.
Na szczęście "Death March" jest pierwszą wpadką scenarzystów w 2. sezonie "Falling Skies", a do jego końca zostały dwa odcinki. Mam nadzieję, że tym razem nie zabraknie pomysłów na to, by coś się w nich działo.
Jeżeli nie, to 3. sezon raczej nie wzbudzi we mnie większego zainteresowania.