"Dexter: New Blood" to niewykorzystana szansa na zatarcie złego wrażenia — recenzja finału serialu
Nikodem Pankowiak
9 stycznia 2022, 21:04
"Dexter: New Blood" (Fot. Showtime)
Nie każdy serial dostaje szansę powrotu po latach i zrehabilitowania się za dawne błędy. "Dexter" tę szansę otrzymał, ale czy na pewno odpowiednio wykorzystał? Gigantyczne spoilery.
Nie każdy serial dostaje szansę powrotu po latach i zrehabilitowania się za dawne błędy. "Dexter" tę szansę otrzymał, ale czy na pewno odpowiednio wykorzystał? Gigantyczne spoilery.
Clyde Phillips, twórca "Dextera", obiecywał jesienią, że finał "New Blood" rozwali internet i będzie czymś, czego długo nie zapomnimy. Teraz, po ostatnim odcinku serii, możemy sami orzec, ile z tych szumnych zapowiedzi okazało się prawdą, a ile było marketingową zagrywką. Showrunner, który wycofał się z produkcji oryginalnej serii po jej czwartym, chyba najlepszym sezonie, otrzymał szansę na zaprezentowanie widzom swojej wizji zakończenia całej historii. Niesmak po finałowej scenie 8. sezonu należało zmyć, jednak trzeba przyznać, że nie było to zadanie szczególnie trudne – niemal każde inne rozwiązanie byłoby lepsze niż to, co zobaczyliśmy niemal dekadę temu. I faktycznie, jest lepiej. Nie oznacza to jednak, że jest dobrze.
Dexter: New Blood — czy Dexter musiał umrzeć?
Dexter Morgan (Michael C. Hall) nie żyje. Spotkało go to, czego oczekiwała chyba większość widzów serialu – ciągła ucieczka przed światem nie mogła trwać w nieskończoność, a tytułowy bohater musiał w końcu zapłacić za swoje grzechy. Tym samym zaserwowano nam zakończenie, którego oczekiwała i zarazem spodziewała się większość widowni. W końcu jeśli twórca "Dexter: New Blood" od lat powtarzał, że jego wizją zawsze było uśmiercenie Dextera, każde inne rozwiązanie byłoby zaskakujące i chyba rozczarowujące przy okazji. Sam należę do grona osób, które uważają, że główny bohater musiał zginąć. Mam jednak spory problem z tym, jak do tego doszło.
"Dexter: New Blood" dało stacji Showtime szansę na naprawienie błędów z przeszłości, jednak wydaje się, że nikt tak do końca nie wiedział, jak to zrobić. Tak jakby sama chęć zabicia Dextera na końcu mogła usprawiedliwić stworzenie serialu, na który wyraźnie brakowało pomysłu. Serialu, w którym nie brakowało fabularnych skrót, pójścia na łatwiznę czy nawet autentycznych błędów w scenariuszu, byleby tylko dojść do celu, jakim była śmierć Dextera. Jak jednak mówią mądrzy ludzie, czasami droga sama w sobie jest równie ważna, co cel. A ta droga była wyjątkowo wyboista.
Mamy rok 2022, więc sam fakt, że głównym bohaterem serialu jest seryjny morderca, nie robi już na widzach takiego wrażenia, jak 15 lat temu. Coś, co wtedy było świeże i miało głębię (a przynajmniej wydawało nam się, że ją ma), dziś zalatuje stęchlizną, gdy jedynym pomysłem na odświeżenie formuły serialu jest dla twórców zmiana miejsca akcji z gorącego Miami na mroźne Iron Lake. Żaden śnieg nie przykryje jednak faktu, że "Dexter: New Blood" to tak naprawdę powtórka z rozrywki. Mamy ekscytować się powrotem Harrisona i jego relacją z ojcem, który najpierw obawia się mrocznych skłonności syna, by ostatecznie wpajać mu kodeks? Przecież już to widzieliśmy, tyle że wtedy to Dexter był tym synem.
Wielka szkoda, że tym relacjom brakuje większego zniuansowania, ostatecznie pozostają one bardzo płytkie do samego końca. Nawet scenie, w której Harrison (Jack Alcott) zabija Dextera, trudno o jakikolwiek ładunek emocjonalny. Twórcy próbują przekonać nas, że oto Morgan junior zrzucił z siebie ogromny balast, jakim był dla niego nieobecny przez całe życie ojciec. Jednak czy aby na pewno? Mamy uwierzyć, że teraz już wszystko będzie z górki? Przecież Harrison zdążył zobaczyć i zrobić rzeczy, które muszą odcisnąć na człowieku piętno, a w jego wypadku mogą na stałe aktywować mrocznego pasażera. Czy będzie mu łatwiej okiełznać go bez obecności człowieka, który najlepiej wie, jak to robić?
Dexter: New Blood to serial pełen uproszczeń
Ta w gruncie rzeczy niezbyt skomplikowana relacja między ojcem i synem to nie jedyny problem nowego "Dextera". Finał serialu był jedynie ukoronowaniem sezonu, w którym aż roiło się od chodzenia na skróty przez scenarzystów, byleby uwiarygodnić śmierć głównego bohatera. Przez 10 lat, gdy mroczne instynkty Dextera pozostawiały uśpione, ten nieco "zardzewiał" i gdy powrócił do akcji, zaczął popełniać błędy, jakie normalnie mu się nie przydarzały. Mamy uwierzyć, że człowiek, który kroi ciało, nie orientuje się, że jego ofiara ma wewnątrz tytanowe śruby?
Takich sytuacji, które są jedynie nieudanym środkiem do celu, jest znacznie więcej. Na skrótowość można jeszcze przymknąć oko, ale gorzej, gdy twórcy popełniają kardynalne błędy, byle tylko móc jeszcze bardziej zacisnąć pętlę na szyi Dextera. Internetowe śledztwo Angeli (Julia Jones) doprowadza ją do informacji o tym, że Rzeźnik z zatoki do usypiania swoich ofiar używał ketaminy – zupełnie jak robi to Dexter w "New Blood". Problem w tym, że w oryginalnej serii Dex korzystał z etorfiny – środka uspokajającego dla dużych zwierząt. To błąd, który wytknięto już twórcom serii i nad którym nie można przejść tak po prostu do porządku dziennego – w końcu dzięki niemu Angela upewnia się, że jej ukochany do seryjny morderca.
I tu kolejna rzecz, w którą trudno uwierzyć. Bo oto przez wiele lat policja w Miami – z całą swoją technologią i zasobami ludzkimi, nie była w stanie wpaść na trop Dextera, gdy ten jeszcze w najlepsze oczyszczał ulice tego miasta z kryminalistów. Zamiast tego zrobiła to jedna policjantka z prowincjonalnego miasteczka w stanie Nowy Jork, która i tak bardzo długo przyjmowała kolejne kłamstwa swojego partnera. Nawet fakt, że od lat skrywał się on za fałszywą tożsamością nie był dla niej szczególnie dużym dzwonkiem alarmowym. Ten odezwał się dopiero, gdy problemy Dexterowi zaczął sprawiać Kurt Caldwell (Clancy Brown).
Na przestrzeni tych w sumie dziewięciu sezonów Dexter musiał stawiać czoła mniej lub bardziej intrygującym przeciwnikom, a Kurt zdecydowanie zalicza się do tej pierwszej grupy. To tylko kolejny element fabuły, mający pomóc scenarzystom w popchnięciu Dextera w objęcia śmierci. Tak naprawdę nie wiemy, dlaczego ten szanowany obywatel Iron Lake przez 25 lat polował i zabijał niewinne kobiety, co nim kierowało. Jego origin story wypadło wyjątkowo nieprzekonująco i w żaden sposób nie uzasadnia jego dalszych działań. Oczywiście, czasem nie trzeba mieć szczególnego powodu i psychopata może po prostu być psychopatą, ale widać, że twórcy próbowali uzasadnić jego działania. Tyle tylko, że, jak w niemal każdym psychologicznym aspekcie w tym sezonie, kompletnie polegli.
Dexter: New Blood — finał serialu rozczarowuje
W "Dexter: New Blood" zdecydowanie brakowało czegoś, co było jednym z mocniejszych punktów oryginalnej serii – skomplikowanych relacji Dextera z pozostałymi bohaterami. Wystarczy powiedzieć, że najciekawiej wypadały jego wspólne sceny z od dawna martwą Debrą (Jennifer Carpenter). Brakuje tu dwuznaczności charakteryzujących chociażby jego stosunki z Trójkowym (John Lithgow), który zresztą pojawia się na chwilę na ekranie w nowej serii, choć nie za bardzo wiadomo, w jakim celu. Dex w roli ojca zmartwionego mrocznymi skłonnościami syna nie wypada zbyt wiarygodnie, czego kumulację widzimy na końcu. Aż trudno uwierzyć, że Dexter poddał się tak łatwo i zgodził się na śmierć z ręki syna, którego jeszcze chwilę wcześniej chciał wychowywać na modłę tego, jak sam został wychowany.
Zmiana scenerii serialu okazała się odświeżająca tylko na chwilę, bo gdy już lepiej poznaliśmy Iron Lake, okazało się, że nie ma nam ono do zaoferowania absolutnie nic czego już byśmy nie widzieli. Przy okazji, twórcy tak bardzo skupili się na doprowadzeniu do śmierci Dextera, że po drodze zupełnie nie przejmowali się pytaniami, które zadawała sobie pewnie większość widzów. Dlaczego Harrison nie próbował odszukać swojego rodzeństwa i dziadków? Czy nie wiedział/nie pamiętał o ich istnieniu? Czy ten absurdalnie wyglądający powrót Batisty (David Zayas) naprawdę był konieczny? A jeśli tak, nie dało się tego zrobić lepiej? I czy naprawdę w Iron Lake nie ma ani jednego porządnego fryzjera, który mógłby pomóc Dexterowi z tą katastrofą na jego głowie?
Przy tych wszystkich swoich wadach "Dexter: New Blood" wyróżnia się szczególnie jedna – to po prostu nudny serial. Trudno się dziwić, skoro im dalej w las, tym mniej rzeczy w nim działa. Gdy po kilku odcinkach przestanie nam wystarczać, że nasz ukochany bohater sprzed lat powrócił, zorientujemy się, że poza nostalgią "New Blood" oferuje nam naprawdę niewiele, bo nie iskrzy tu ani między między Dexterem i Harrisonem, ani między Dexem i Kurtem. Dodatkowo. nowi bohaterowie nie wypełniają dziury po tych z oryginalnej serii. Fajnie, że Debra zastąpiła Harry'ego w roli "towarzysza" Dextera, ale i tak żałujemy, że nie pojawia się na ekranie częściej. Dobrze wypada jedynie Molly Park (Jamie Chung), prowadząca popularny podcast true crime, której pojawienie się w Iron Lake nie jest na rękę ani Dexterowi, ani Kurtowi.
Zakrzywianiem rzeczywistości byłoby stwierdzenie, że "Dexter: New Blood" wymazuje grzechy finałowego sezonu oryginalnej serii. Tak naprawdę wiele z nich zostaje powielonych już na poziomie scenariusza – 8. sezon również obfitował w uproszczenia i niewiarygodne rozwiązania. Można zatem spokojnie orzec, że twórcy, choć dostali drugą szansę na pożegnanie się z widzami, w ogóle z niej nie skorzystali. Niegdyś wielbiony bohater otrzymał zatem dwa pożegnania, ale żadne z nich nie jest satysfakcjonujące.
Możemy mieć różne opinie na temat tego, czy Dexter naprawdę musiał umrzeć, czy nie było innego rozwiązania, które również byłoby zaskakujące i mniej oczywiste, a przy tym wciąż autentyczne. Scenarzyści postawili na rozwiązanie, którego oczekiwała większość publiki – poszli na łatwiznę, ale to samo w sobie nie musi jeszcze być problemem. Gorzej, że swojego wyboru nie potrafili uwiarygodnić. Tak jakby liczyć miały się tylko ostatnie minuty. Niestety, o tym wszystkim, co było wcześniej, również będziemy pamiętać.