"After Life" w 3. sezonie radzi, pociesza, daje nadzieję? Recenzja finałowej serii komediodramatu Netfliksa
Małgorzata Major
16 stycznia 2022, 16:02
"After Life" (Fot. Netflix)
"After Life" wróciło z sezonem finałowym. Sześć odcinków zamyka historię "The Tambury Gazette". Czy, koniec końców, szklanka Tony'ego jest do połowy pełna czy pusta?
"After Life" wróciło z sezonem finałowym. Sześć odcinków zamyka historię "The Tambury Gazette". Czy, koniec końców, szklanka Tony'ego jest do połowy pełna czy pusta?
Tony (Ricky Gervais) po śmierci żony żyje, a właściwie egzystuje w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości. Z trudem realizuje minimum, które pozwala mu funkcjonować społecznie, czyli wykonuje swoją pracę w lokalnej gazecie, przeprowadza wywiady, wyprowadza psa na spacer i spotyka znajomą z cmentarza, na którym codziennie bywa. W poprzednich sezonach obserwowaliśmy kolejne etapy żałoby i można by mieć nadzieję, że w trzecim coś się diametralnie zmieni. Ile można czekać, aż Tony zacznie się uśmiechać, cieszyć życiem i wejdzie w jakiś udany związek? Takie pytania można naiwnie zadawać, nie znając twórcy serialu i jego skłonności do robienia wszystkiego wbrew woli większości.
After Life sezon 3, czyli nie może być zbyt miło
Jak to bywa z serialami Ricky'ego Gervaisa – rzadko dostajemy to, czego chcemy. Co ciekawe, 3. sezon "After Life", oddaje głos bohaterom drugiego planu. Po raz kolejny spotykamy tych wszystkich "życiowych nieudaczników", żeby zobaczyć, co tym razem im nie wyszło. A właściwie tak byłoby, gdyby "After Life" było amerykańskim serialem. To wszystko, co oglądamy w produkcji Gervaisa, czyli 30-letnią stażystkę, która chce wyprowadzić się z domu swojej matki alkoholiczki, aktora bez dorobku, któremu matka wchodzi do łazienki, gdy ten bierze kąpiel i pyta go, jakie ciasto mu przynieść, a także listonosza rozczarowanego swoim związkiem, to problemy prawdziwych ludzi.
Być może brzmią zbyt surrealistycznie, wydają się przerysowane i udziwnione, ale w gruncie rzeczy są dość powszechne, a że mało serialowe, to inna sprawa. Takie historie po prostu się zdarzają. Pokazanie tego bez pudrowania, ale i nadmiernego rwania włosów z głowy sprawiło, że oto ktoś po drugiej stronie ekranu mógł poczuć się zrozumiany albo po prostu dostrzeżony, a to naprawdę dużo. Powiedzenie, że nie wszyscy żyją według jednego modelu, czyli szkoła, studia, ślub i własna rodzina, wybrzmiało dosadnie i wiarygodnie. I za to należą się twórcy brawa.
Serial pokazuje małe miasteczko jako małe miasteczko, miejsce ani lepsze ani gorsze od wielkiego miasta. Z jednej strony ludzie się znają, bo siłą rzeczy częściej się spotykają w kilku miejscach publicznych, ale na szczęście scenariusz nie sugeruje, że wynika z tego jakaś wielka wartość. Ludzie to ludzie, bywają różni. Sam Tony do świętych również nie należy. Warto podkreślić, że dla osób postronnych wydawać się może wręcz odrażający (historia w restauracji, gdzie parodiuje zachowania ojca siedzącego z dzieckiem przy sąsiednim stoliku) albo niezrównoważony emocjonalnie (spór w pubie, gdzie jego ojciec oświadczył się matce). Dla swoich bliskich też nie jest zbyt serdeczny, o czym wiele do powiedzenia ma jego szwagier.
After Life sezon 3 — reportaż z bocznego toru
"After Life" opowiada więc sporo historii o ludziach. Mniej lub bardziej sympatycznych. Brzmi to banalnie, ale zastanówcie się, jak często oglądacie seriale, w których możecie przeglądać się jak w lustrze? Takie, gdzie nie trzeba odrzucać wielkich metafor, żeby dokopać się do podobieństwa do własnych życiowych doświadczeń?
W tym sezonie opowiadanie o samotności miało kilka poziomów. Mogliśmy czytać je z perspektywy różnych bohaterów. Samotność dotyka bowiem nie tylko Tony'ego, ale także Kath (Diane Morgan). Jej historia to w zasadzie materiał na spin-off, a randki, na których bywa, wydają się ciekawsze, niż ostatnie wyjścia Carrie Bradshaw. Śledzimy też poczynania listonosza Pata (Joe Wilkinson) oraz Briana (David Earl). Co warto podkreślić, to że samotność bohaterek i bohaterów ma zupełnie inny wymiar. W przypadku Pata i Briana głównym powodem ich nieatrakcyjności związkowej wydaje się niski status społeczny, a w przypadku bohaterek ich niskie poczucie własnej wartości.
After Life, czyli Tony nie jest pluszowym misiem
Tony bywa nieznośny dla otoczenia w swoim "obnoszeniu się" z żałobą. W zasadzie wiemy, że ma problem alkoholowy i jego skutki uderzają w najbliższych (słynna scena gry w squasha). W pewnym momencie zaczyna jednak przepracowywać swoje traumy i kanalizować energię w robieniu czegoś dobrego. Być może jest to nieco ckliwe i wymuszające efekt wzruszenia, ale z drugiej strony, to nie nasze wybory, tylko bohatera.
Nie można powiedzieć, by "After Life" dawało jakąś nadzieję, że będzie lepiej, albo że gwałtowne zmiany sprawią, że człowiek w żałobie bądź samotny znajdzie jakieś rozwiązanie. To szczere podejście do sprawy, wzbudza zaufanie wobec serialu. Nieco gorzej wygląda pospieszne "parowanie" bohaterów tak, żeby finał był jednak "w miarę" szczęśliwy. Odnoszę wrażenie, że to próba zadośćuczynienia wobec niecierpliwej widowni, która oczekuje dopasowań niczym na Tinderze, bo inaczej serial "nie liczy się" jako udany. Było to rażące uproszczenie.
Z kolei, wątek Tony'ego do końca prowadzony był uczciwie i bez pośpiechu co warto docenić, zwłaszcza że presja, aby główni bohaterowie żyli długo i szczęśliwie, jest zawsze ogromna. "After Life" to przede wszystkim dobry scenariusz i świetne aktorstwo, więc niezależnie od tego, czy bohaterowie rozmawiają o lokalnych swingersach, czy sprzątaniu zagraconego pokoju, zawsze wypada to naturalnie i może nas bawić — albo nudzić, jak kolejna rozmowa w biurze. Nie zabrakło także absurdalnych historii, które wzbudzają w nas uczucie zażenowania, podobnie jak w innych bohaterach. Ricky Gervais jest świetnym obserwatorem banalnej codzienności, dlatego "After Life" tak bardzo trafia w nasze codzienne problemy, problemiki, bolączki. I pewnie będzie nam brakowało kolejnych awantur Tony'ego albo rzucania kaktusem w przypadkowych kierowców, którzy nie potrafią przepuścić pieszego na pasach. Jak zawsze, warto obejrzeć. Cheers!