"Pozłacany wiek" to błyskotka stworzona, by podobać się fanom "Downton Abbey" — recenzja serialu HBO
Marta Wawrzyn
25 stycznia 2022, 09:34
"Pozłacany wiek" (Fot. HBO)
Na HBO startuje "Pozłacany wiek", nowy serial twórcy "Downton Abbey". I mimo wyraźnych podobieństw, a czasem wręcz recyklingu postaci i wątków, dawni fani powinni być zadowoleni.
Na HBO startuje "Pozłacany wiek", nowy serial twórcy "Downton Abbey". I mimo wyraźnych podobieństw, a czasem wręcz recyklingu postaci i wątków, dawni fani powinni być zadowoleni.
Bez większej przesady mogę powiedzieć, że czekałam 10 lat na "Pozłacany wiek". Pierwsze informacje o tym, że NBC chce zamówić kostiumową produkcję Juliana Fellowesa, twórcy "Downton Abbey", opowiadającą o nowojorskiej socjecie w czasach szybkiego rozwoju ekonomicznego USA kilkanaście lat po wojnie secesyjnej, pojawiły się jesienią 2012 roku. Zamówienie doszło do skutku w 2018 roku, a potem niespodzianka — po roku serial przejęło HBO i zaczęło go przerabiać na swoją modłę. Kiedy zaś aktorzy już mieli wejść na plan, wybuchła pandemia COVID-19, z obsady odeszła Amanda Peet i nawet najbardziej zatwardziali wielbiciele Fellowesa zaczęli sobie zadawać pytanie, czy aby na pewno projekt ma jeszcze sens.
I mogę powiedzieć, że to pytanie nie przestało mnie dręczyć także po tym, jak już obejrzałam przedpremierowo pięć odcinków produkcji HBO (z dziewięciu zaplanowanych). Główny problem "Pozłacanego wieku" polega na tym, że przez tę dekadę, kiedy leżał na półce i czekał na wielkie wejście, w telewizji zmieniło się wszystko — w tym też seriale kostiumowe, których twórcy zaczęli eksperymentować z formą i treścią. A Julian Fellowes nowinek nie lubi co najmniej tak jak Agnes van Rhijn, zatwardziała obrończyni dawnego porządku w "Pozłacanym wieku".
Pozłacany wiek to serial twórcy Downton Abbey
Zanim jednak dojdziemy do tego, co w serialu działa, a co niekoniecznie — i dlaczego fani "Downton Abbey" i tak obejrzą i w większości będą zachwyceni — zacznijmy od podstaw. Podobnie jak brytyjski hit Fellowesa, "Pozłacany wiek" dzieje się w przełomowym momencie — pod koniec XIX wieku w USA, czyli w czasach szybkiego rozwoju gospodarki i wielkich fortun budowanych często przez ludzi o niskim pochodzeniu. To właśnie wtedy mit American dream i Ameryki jako miejsca, gdzie kariera od zera do milionera jest jak najbardziej możliwa, stał się wręcz namacalny. Każdy miał swoją szansę, pieniądze były królem, a upadki zdarzały się równie spektakularne co wzloty. Trochę jak w dzisiejszym świecie start-upów technologicznych, tylko w znacznie bardziej eleganckich okolicznościach przyrody.
Fellowes, jako człowiek z sentymentem traktujący tradycję, pokazuje ten okres — serial zaczyna się dokładnie w 1882 roku — z punktu widzenia staromodnych arystokratek, Ady Brook (Cynthia Nixon, "Seks w wielkim mieście") i Agnes van Rhijn (Christine Baranski, "Sprawa idealna"). Zwłaszcza ta druga ma swój urok jako uparta obrończyni tego, co stare i dobre, sceptycznie podchodząc do wszelkich zmian i wygłaszając ociekające sarkazmem sądy. "Nie byłam podekscytowana od 1865 roku!" to tylko jedna z bardzo, bardzo licznych dialogowych perełek Baranski.
Ich świat zaczyna się zmieniać, kiedy zamieszkuje z nimi osierocona bratanica, Marian (Louisa Jacobson, kolejna utalentowana córka Meryl Streep), sympatyczna, ciekawa życia i otwarta na wszelkie doświadczenia dziewczyna, która jest jak promyk słońca i ani trochę przy tym nie irytuje. Jakby tego było mało, Marian przywozi ze sobą Peggy (Denée Benton, "UnReal"), utalentowaną młodą pisarkę, tak się składa, że czarnoskórą. Ach, ileż tu potencjału na skandale! A nie doszliśmy jeszcze do nowobogackich i bardzo ostentacyjnych sąsiadów, którzy wprowadzają się do nowiutkiej kamienicy naprzeciwko ciotek Marian. Berthę i George'a Russellów grają Carrie Coon ("Pozostawieni") i Morgan Spector ("Spisek przeciwko Ameryce") — on dorobił się majątku na kolei, ona chce być prawdziwą damą z towarzystwa.
Pozłacany wiek błyszczy i zachwyca, ale czy porywa?
Jeśli to wszystko brzmi jak ogromne, pełne rozmachu przedsięwzięcie, to dlatego, że tak jest. "Pozłacany wiek" to prawdziwy gigant, przy którym "Bridgertonowie" potrafią wyglądać biednie. Duża obsada, setki bajecznych kostiumów w każdym odcinku, oszałamiająca scenografia — w tym istny pałac Russellów, który jeden z bohaterów nazywa złośliwie Wersalem — a do tego pociągi z epoki, klimatyczne kawiarnie i mnóstwo statystów. Aż trudno uwierzyć, że serial HBO powstawał w czasach COVID-owych ograniczeń, bo zrealizowany jest jak prawdziwa kostiumowa superprodukcja. I to już tak naprawdę wystarczy, żeby się nim cieszyć.
Drugą rzeczą, która działa, są lekkie, dowcipne, bardzo przypominające te z "Downton Abbey", dialogi. Nie trzeba chyba dodawać, że obsada nie zawodzi, błyskawicznie sprawiając, że w tym gigancie, tak oderwanym od rzeczywistości, w której może funkcjonować jakakolwiek rozsądna istota ludzka, jest życie, energia i błysk. Podobnie jak swoi angielscy poprzednicy, bohaterowie "Pozłacanego wieku" spędzają czas dosłownie na niczym, tj. niekończących się herbatkach, bardzo długich lunchach, wystawnych kolacjach i wyjściach do filharmonii, przebierając się — czy raczej będąc przebierani przez armię służących — po kilka razy dziennie.
Ogląda się to cudownie, nawet jeśli w pierwszych pięciu odcinkach nie ma (jeszcze?) skandalu na miarę śmierci biednego pana Pamuka w łożu Lady Mary. Wszystko w serialu cieszy oczy i uszy, a wyśmienita obsada staje na wysokości zadania. Mnie zaskoczyła zwłaszcza Carrie Coon, która przejęła rolę ambitnej, twardej i rządzącej swoim pałacem niczym cesarzowa pani Russell po Amandzie Peet. Mam wrażenie, że ta COVID-owa zmiana wyszła serialowi na dobre, bo w przypadku Coon ten casting jest dużo bardziej nieoczywisty — wydawałoby się, że zupełnie nie będzie tu pasować, a jednak. Nie da się też nie lubić Jacobson, która jest tutaj trochę jak Lily James w "Downton Abbey" — świeża, urocza i po prostu zachwycająca.
Pozłacany wiek — czy warto oglądać serial HBO?
I właściwie na tym moglibyśmy zakończyć: "Pozłacany wiek" to zrealizowany z rozmachem, opowiadający o interesującym wycinku historii Nowego Jorku, wypakowany wątkami rodem z soap opery serial kostiumowy, który ogląda się z ogromną przyjemnością. Dodatkowy plus jest taki, że serial pokazuje trochę inny kawałek świata i trochę inaczej, niż większość naszych ulubionych produkcji z tej epoki — Ameryka w okolicach lat 80. XIX wieku to raczej klimaty "Deadwood" niż "Downton Abbey". "The Knick", z całym naturalizmem eksperymentów doktora Thackery'ego, dzieje się prawie 20 lat później. Trudno nie ekscytować się samym faktem, że to właśnie Fellowes stworzył bajkę o wieku pozłacanym — choć być może jeszcze ładniejszą napisałaby Shonda Rhimes, która również 10 lat miała w planach "Gilded Lilys", serial o luksusowym hotelu w Nowym Jorku z końcówki XIX wieku.
To wszystko ma wiele uroku, ale nie jest w stanie uczynić "Pozłacanego wieku" rzeczywiście dobrym serialem. Brak oryginalności widoczny jest na każdym kroku, począwszy od tego, jak napisane są postacie, a skończywszy na podobnych wątkach. Julian Fellowes cytuje samego siebie i wydaje się tkwić w kompletnej nieświadomości tego faktu. Tymczasem recykling jest widoczny w wielu różnych miejscach, na przykład w kuchni ciotek Marian, gdzie wszystkim kieruje kucharka bardzo podobna do pani Patmore, a pomaga jej dziewczyna z miejsca kojarząca się z Daisy. Zresztą już sam podział na upstairs/downstairs jest zrobiony w tak charakterystyczny sposób, że trudno pozbyć się wrażenia déjà vu. Co jednym przeszkodzi w cieszeniu się serialem, a większości widzów — zapewne niekoniecznie.
Można powiedzieć, że Fellowes bawi się ulubionymi zabawkami tak, jak tylko on potrafi, a fani "Downton Abbey" dostali dokładnie to, czego mogli się spodziewać po swoim ulubieńcu. Szkoda, że sprawdzona formuła została przepisana kropka w kropkę, a dekada, która upłynęła między pierwszym zamówieniem projektu, a jego dojściem do skutku, nie zaowocowała głębszymi zmianami. Temat wieku pozłacanego — czasów kompletnego szaleństwa, jeśli chodzi o błyskawiczne fortuny w Nowym Jorku — aż prosi się o bardziej kreatywne podejście. Patrząc na "Bridgertonów", mam wrażenie, że choćby Shonda Rhimes zrobiłaby to w mniej przewidywalny sposób. Nie wspominając o filmowcach w stylu Baza Luhrmanna.
Walka starych elit z absurdalnie bogatymi ludźmi, jak J.P. Morgan, Rockefellerowie czy Vanderbiltowie — których pieniądzom Nowy Jork wiele zawdzięcza — to i temat na mięsisty dramat historyczny, i na kostiumową "Plotkarę", i na satyrę społeczną w stylu "Sukcesji". "Pozłacany wiek" niby jest wszystkim tym po trochu, ale koniec końców nie ma zbyt wiele do powiedzenia, grzesząc miałkością i poprawnością oraz nie będąc w stanie zaangażować widza emocjonalnie w konflikty swoich bohaterów i bohaterek. Po części dlatego, że to nie są szczególnie intrygujące postacie, ale też podziały klasowe nigdy nie były w USA aż tak ekscytującym tematem jak w Anglii. Przeniesienie jeden do jednego formuły "Downton Abbey" zwyczajnie tu nie pasuje. Mimo wszystko ogląda się miło, ale jak na HBO to jednak jest rozczarowanie.