"Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie" to urocza bzdurka i niewiele więcej — recenzja serialu
Marta Wawrzyn
29 stycznia 2022, 14:25
"Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie" (Fot. Netflix)
"Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie" to serial, który próbuje miksować różne tony i konwencje, jak "Stewardesa" albo "Już nie żyjesz". Niestety, z dużo gorszym skutkiem.
"Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie" to serial, który próbuje miksować różne tony i konwencje, jak "Stewardesa" albo "Już nie żyjesz". Niestety, z dużo gorszym skutkiem.
Czarny humor, potencjalna zagadka morderstwa, mnóstwo akcji, twistów i fabularnych odlotów. Żonglowanie zmieniającymi się w szalonym tempie tonami, gatunkami i schematami. Kristen Bell w roli jednej z tych wyrazistych, skrywających w sobie coś głębszego postaci kobiecych, które z miejsca zapadają w pamięć. "Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie" ma wszystko, żeby podobać się — jeśli nie całemu światu, to przynajmniej mnie. Niestety tylko na papierze.
Kristen Bell jako Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie
Składający się z ośmiu króciutkich (rekord to 22 minut) odcinków nowy serial Netfliksa — którego twórczynią jest Rachel Ramras, znana głównie jako autorka i jedna z gwiazd niszowej komedii "Nobodies" — opowiada historię Anny (w tej roli Kristen Bell, "Dobre Miejsce"), kobiety żyjącej od kilku lat w totalnym znieczuleniu, fundowanym przez miks wina i psychotropów. Anna przeżyła osobistą tragedię, która doprowadziła do jej rozwodu z mężem, Douglasem (Michael Ealy, "Stumptown"). Teraz mieszka zupełnie sama w jednym z tych miłych domków na przedmieściu, w otoczeniu sąsiadów, którzy wiedzą o wiele za dużo o sobie nawzajem, wypełniając dni spożywaniem zdecydowanie za dużych ilości alkoholu z kieliszków wielkości wiaderek (to akurat dość cudowny element serialu, który przypomniał mi ten skecz Amy Schumer) i, dosłownie, gapieniem się przez okno.
Kiedy do domu naprzeciwko wprowadza się nowy sąsiad, Neil (Tom Riley, "Nierealne), z córką (Samsara Leela Yett, "Stewardesa"), w życiu Anny zaczyna się wreszcie coś dziać — najpierw w dobrym sensie, a potem wręcz przeciwnie. Pewnego wieczoru bohaterce wydaje się, że jest świadkiem morderstwa w domu naprzeciwko, ale czy rzeczywiście? Policja jej nie wierzy, sąsiad zaczyna traktować ją jak wariatkę, ale od czego jest fizyczne podobieństwo do Weroniki Mars i były mąż z legitymacją FBI. Anna zaczyna własne śledztwo, lądując w środku pokręconego miksu kryminału noir i thrillera spiskowego, który… sama sobie tworzy?
Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie to miks gatunków i pomysłów
Serial dość długo nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy znaczna część jego fabuły to halucynacje, czy fakty, wkręcając widza w dość szaloną, choć nie aż tak oryginalną jazdę bez trzymanki przez wszelkie możliwe gatunki, konwencje i tony. Sporo tu klasycznej czarnej komedii, w której Bell czuje się świetnie, jak również różnego rodzaju puszczania oczka do widza. Intryga kryminalna to kompletny absurd i dokładnie tak ma być (choć mam wrażenie, że w finale doszło jednak do pewnego przegięcia). "Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie" odhacza wszystkie znajome twisty i pomysły z produkcji, które robią to samo, tylko na serio — z bardzo różnym skutkiem. Czasem się pośmiejecie, czasem stwierdzicie, że to całkiem pomysłowe, a najczęściej w ogóle was nie ruszy to, co się dzieje.
Zawrót głowy gwarantowany, podobnie jak to, że będziecie chcieli obejrzeć całość za jednym zamachem. Trzy i pół godziny później możecie jednak stwierdzić, że to był zmarnowany czas, bo "Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie" koniec końców okazuje się dużo bardziej pusta, niż chciałaby być. A już na pewno bardziej pusta od "Stewardesy" czy "Już nie żyjesz" — czyli innych raczej lekkich komedii, miksujących w absurdalny sposób rozrywkowe gatunki z "czymś więcej".
Bo tak się składa, że to "coś więcej" — czyli na przykład Cassie Bowden zagłuszająca seksem i wódką swoje traumy albo to, jak mądrze prowadzony jest wątek żałoby oraz przyjaźni Jen i Judy — to główny powód, dla którego tamte produkcje zbierały pochwały od krytyków i były nominowane do prestiżowych nagród. W serialu Netfliksa ten potencjał też jest i zostaje zmarnowany, sprowadzając cały projekt do poziomu uroczej bzdurki, którą ogląda się miło, ale bez większych emocji.
Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie — czy warto oglądać?
"Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie" niby skonstruowana jest na podobnej zasadzie, co oba wyżej wymienione seriale, łącząc w sobie wątek żałoby i związanego z nią pogrążania się w depresji i samotności z lekką, wypakowaną głupotkami fabułą komediowo-kryminalną. Problem w tym, że nie jest w stanie zagłębić się w traumę Anny z podobną siłą ani nawet sprawić, żebyśmy poczuli związek emocjonalny z bohaterką. Choć Kristen Bell stara się, jak może, ogranicza ją scenariusz. Jej bohaterka za nic nie chce zyskać więcej wymiarów, a resztę postaci da się opisać jednym przymiotnikiem (w przypadku sąsiada byłoby to: przystojny).
Mamy więc rollercoaster pomysłów i zero prawdziwych emocji, choć główna postać to osoba przeraźliwie samotna i ciągle żyjąca w cieniu śmierci. "Kobieta z domu naprzeciwko dziewczyny w oknie" ma świetne momenty, najczęściej te, kiedy wprost przyznaje, że jest jedną wielką parodią wszystkiego, co już gdzieś kiedyś widzieliśmy — oprócz oczywistości, jak zaznaczone w tytule thrillery w typie "Kobiety w oknie", oraz kryminały noir, możecie tu dostrzec odniesienia nawet do "Mindhuntera" czy "American Horror Story", jak i odjechane zabawy przemocą w stylu Quentina Tarantino. Ostatecznie jednak poszczególne elementy serialu wydają się znacznie ciekawsze niż całość, a ich połączenia bywają toporne i sztuczne.
Najbardziej ze wszystkiego zaskoczyła mnie sama końcówka, a dokładniej sugestia, że w planach jest 2. sezon, z Anną wplątaną w kolejną historię jak z kosmosu — i to najwyraźniej w bardzo mocnej obsadzie. Co oznacza, że twórcy poczynają sobie dużo odważniej, niż ekipa "Stewardesy", która była zaskoczona sukcesem serialu i zamówieniem kontynuacji. Być może Netflix uznał, że wystarczy wrzucić Kristen Bell do jakiegokolwiek bałaganu i będzie hit. Na razie jednak mamy jeszcze jednego średniaka, który wyróżnia się tylko tym, że nikt nie jest w stanie powtórzyć tytułu.