"Murderville" szuka morderców i talentów do improwizacji – recenzja komediowego serialu Netfliksa
Kamila Czaja
5 lutego 2022, 14:02
"Murderville" (Fot. Netflix)
"Murderville" to pomysł dość karkołomny, ale na improwizowanej przez celebrytów kryminalnej komedii z Willem Arnettem w roli głównej można się całkiem nieźle bawić.
"Murderville" to pomysł dość karkołomny, ale na improwizowanej przez celebrytów kryminalnej komedii z Willem Arnettem w roli głównej można się całkiem nieźle bawić.
Zapowiedzi "Murderville" zwiastowały coś tak dziwnego, że aż miało szansę się udać. Starszy detektyw Terry Seattle (Will Arnett, "Arrested Development", "BoJack Horseman") rozwiązuje kolejne kryminalne zagadki, przy każdej mając nowego partnera bądź nową partnerkę. Haczyk (na widza) w tym, że pomocnikami są celebryci, którzy nie znają scenariusza, muszą więc cały odcinek improwizować podczas śledztwa, a potem wskazać, kto z podejrzanych (dla wygody do wyboru zawsze trzy osoby) stoi za morderstwem.
Wbrew zupełnie odjechanemu pomysłowi, nie jest "Murderville" zupełnie oryginalne w takim łączeniu kryminalnych łamigłówek, znanych twarzy i komediowej improwizacji. Wzoruje się na brytyjskim "Murder in Succesville" (2015-2017), sporo jednak upraszczając, bo nie ma tu miasteczka zaludnionymi fikcyjnymi wersjami celebrytów, tylko wykorzystano bardziej tradycyjne dla policyjnych procedurali okoliczności przyrody.
Murderville to frajda pod pewnymi warunkami
Frajda płynąca z oglądania sześciu półgodzinnych odcinków amerykańskiej wariacji na ten temat zależeć będzie od co najmniej paru czynników. Na pewno od nastawienia do wciąż mało w Polsce popularnej improwizacji (chociaż mieliśmy wszak "Spadkobierców", a "Piękna i długa reklama Apartu" rozsławiła Klub Komediowy). Nie bez znaczenia będą: stopień tolerancji na specyficzny styl gry Arnetta, sympatia bądź antypatia widza wobec poszczególnych gwiazd odcinka oraz zgoda na celowo realizowaną powtarzalność motywów.
"Murderville" konsekwentnie bowiem bawi się proceduralną konwencją – pewnie można by wskazać wiele inspiracji, mnie chyba najsilniej z kolejnymi zagadkami i klimatem posterunku kojarzył się "Castle" – i w związku z tym prawie każdy odcinek ma taką samą kompozycję, ze względu na nietypową formułę serialu wykorzystującą też, równie stałe, elementy programów rozrywkowych.
Terry wygłasza parodię "głębokich" życiowych przemyśleń tego typu popkulturowych detektywów, jego szefowa i równocześnie żona, która go zostawiła, Rhonda (Haneefah Wood, "Truth Be Told"), przedstawia mu kolejnych pomocników tygodnia, Terry ich testuje, zabiera ich na przesłuchania świadków, z wykonywaniem dziwnych zadań oraz pracą pod przykrywką (w pięciu na sześć przypadków wykorzystując motyw podpowiadania przez ukrytą słuchawkę), a potem celebrycki początkujący detektyw wskazuje, trafnie bądź nie, zabójcę.
Jeśli ktoś chce się cieszyć "Murderville", musi ten schemat zaakceptować, co po namyśle zrobiłam (chociaż przy każdym wejściu szefowej policji, wygłaszającej pod koniec odcinka to samo pytanie, zgrzytałam zębami). Podobały mi się natomiast same zagadki, bo chociaż parodystyczne i uproszczone, zawierały przemyślane podpowiedzi i zmyłki, które dany celebryta miałby pewnie szansę odczytać właściwie, gdyby nie musiał akurat tamować krwotoku podczas operacji albo przemieszczać się szkolnym korytarzem w możliwie pokracznym chodzie.
Murderville, czyli blaski i cienie improwizacji
Nie o, całkiem zgrabne, zagadki chodzi bowiem przede wszystkim, a o stawianie gości odcinka przed improwizacyjnymi wyzwaniami, z którymi radzą sobie… różnie. Pewnie tu właśnie sporo będzie zależało od tego, na ile widz lubi daną osobę, ale ja akurat do większości miałam przed "Murderville" stosunek od neutralnego do pozytywnego. Wyjątek stanowiłby Ken Jeong ("Community"), który w połączeniu z Arnettem, też budzącym we mnie mieszane uczucia, wydawał się duetem nie do przejścia. A nie było tak źle.
Najwyżej oceniłabym odcinek z Sharon Stone, która powinna dostać główną rolę w serialu komediowym, nawet niekoniecznie improwizowanym. Cięte riposty, ekspresyjna mimika, zabawa własnym wizerunkiem, humor nieco bardziej wyrafinowany niż w innych osłonach "Murderville"… Z kolei Kumail Nanjiani ("Dolina Krzemowa") miał okazję, by po prostu kolejny raz pokazać swój komiczny warsztat, a przy tym nie dał się Arnettowi zdominować. Miłym zaskoczeniem był dla mnie futbolista Marshawn Lynch, o którym wcześniej nie słyszałam. Wyglądało na to, że doskonale się bawi, a widzowi mogło się tu udzielić.
Conan O'Brien wypadł moim zdaniem nieźle, ale miał przewagę, bo występował jako pierwszy, kiedy konwencja nie zdążyła się jeszcze zużyć. Komediowy styl Jeonga, jak wspomniałam, nigdy do mnie nie trafiał, ale nieco oryginalniejszy scenariusz jego odcinka mnie wciągnął, bo wykorzystano tu mocniej inny znany z procedurali wątek – sprawę sprzed lat, o której główny bohater nie może zapomnieć: piętnaście lat temu zamordowano policyjną partnerkę Terry'ego, Lori (nie zdradzę, czyje zdjęcie "ją" gra). Nie przekonał mnie odcinek z Annie Murphy ("Schitt's Creek", "Chrzanić Kevina"), która mimo kilku dobrych momentów wydawała mi się raczej stremowana improwizacyjną presją.
Czy warto oglądać serial Murderville
Może imponować, jak w zaledwie trzech godzinach zmieściło "Murderville" tyle zabaw z konwencjami kryminalnego proceduralu – od stereotypowych bohaterów przez "typowe" scenerie serialowych zbrodni (między innymi szkoła podczas zjazdu absolwentów, szpital) po podejrzanych (są nawet trojaczki!). Nie brakuje bon motów w rodzaju tych, z których słynął Horatio Caine (przypis dla młodszych widzów: główny bohater "CSI: Miami"). Na dodatek w śledztwach pojawiają się postaci grane przez świetnych aktorów komediowych, choćby znany "Childrens Hospital" czy "Transparent" Rob Huebel (w potrójnej roli!), Mary Hollis Inboden ("Chrzanić Kevina" – niestety jest w innym odcinku niż Murphy), Ian Gomez ("Cougar Town"), Erinn Hayes ("Kevin Can Wait").
Nie jest jednak aż tak śmiesznie, jak mogłoby przy tym potencjale być, chociaż zostanie ze mną parę komicznych momentów, gra ciałem Nanjianiego, sporo aż szokująco jak na improwizację dobrych tekstów Stone czy rozmowa O'Briena z małą dziewczynką. I czasem trudno się dziwić, że aktorzy nie wytrzymują, wypadają z roli i się śmieją, ale dzieje się to chyba nie zawsze wtedy, kiedy faktycznie jest aż tak zabawnie. Zwłaszcza gdy ogląda się już któryś odcinek ze wzbudzaniem wesołości tak prostymi środkami jak śmiesznie brzmiące nazwiska do działań "pod przykrywką", naśladowanie akcentów czy powtarzalna niekompetencja Terry'ego.
Ostatecznie bawiłam się jednak nieźle, chociaż bardzo wybiórczo. "Murderville" na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, to raczej serialowa ciekawostka dla miłośników tego typu komedii i fanów zaangażowanych w tę produkcję aktorów. Ogląda się szybko i pewnie równie szybko o tym obejrzeniu zapomina, ale aż sama się zdziwiłam, bo niby jest na co ponarzekać i daleko mi do okrzyknięcia "Murderville" arcydziełem – a w sumie i tak nie miałabym nic przeciwko kolejnym sezonom. Z kolejnymi, nawet niekoniecznie stworzonymi do detektywistycznej improwizacji, celebrytami.