"Reacher" to wypakowany testosteronem serial, gdzie akcja wygrywa z fabułą – recenzja nowości Amazona
Nikodem Pankowiak
8 lutego 2022, 10:03
"Reacher" (Fot. Amazon)
"Reacher", nowa produkcja Amazon Prime Video, to propozycja szczególnie dla tych, którzy lubią, gdy na ekranie dzieje się dużo, a przy tym myślenie nie jest potrzebne, by cieszyć się seansem.
"Reacher", nowa produkcja Amazon Prime Video, to propozycja szczególnie dla tych, którzy lubią, gdy na ekranie dzieje się dużo, a przy tym myślenie nie jest potrzebne, by cieszyć się seansem.
Gdy Jack Reacher (Alan Ritchson, "Titans"), tytułowy bohater nowego serialu Amazon Prime Video, przybywa do miasteczka Margrave w Georgii, zostaje aresztowany w sprawie morderstwa, którego nie popełnił. Mimo że szybko udaje mu się oczyścić swoje imię, i tak wplątuje się w krwawą historię, która wykracza daleko poza małe miasteczko na południu USA. Aby się z niej wyplątać, będzie musiał po drodze zrobić krzywdę sporej liczbie osób.
Po Jacku Ryanie, Amazon sięgnął po bohatera innej serii książek, tym razem autorstwa Lee Childa. "Reacher" bazuje, i to całkiem wiernie, na pierwszej powieści z tym bohaterem, która została wydana w latach 90. I ten klimat produkcji z lat 90. zdecydowanie czuć momentami w serialu.
Reacher to serial, gdzie najważniejsza jest akcja
Choć mówią, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie, "Reacherowi" zdecydowanie warto dać drugą szansę. Pierwszy odcinek nieszczególnie zachęca do dalszego oglądania, ale gdy już przez niego przebrniemy, dalej będzie tylko lepiej. Nie wybitnie, ale lepiej. Pierwszy szok może być spowodowany tym, że "Reacher" to produkcja, jakie dziś powstają bardzo rzadko, niemal wcale. Tu testosteron wylewa się z ekranu wiadrami, ale zwłaszcza na początku przypomina to bardziej kręcone prosto na rynek wideo filmy z lat 90. z Jean-Claude'em Van Damme'em czy Stevenem Seagalem niż wartościową produkcję.
Jack Reacher jest większym twardzielem niż jego imiennik Ryan z innego serialu Amazona, ale przy tym nie walczy z terrorystami zagrażającymi światu. Swoich mięśni używa, by prowadzić starcie z lokalnym złem – takim, które mamy pod nosem, a często go nie widzimy lub nie chcemy zobaczyć.
A przy tym cała walka musi być obowiązkowy element personalny – w miasteczku, którego czarne charaktery wkrótce poczują, jak smakuje jego pięść, został zamordowany brat Reachera. Oczywiście, nie ma tutaj mowy o przypadku, a nasz bohater na własne życzenie wplątuje się w skomplikowaną historię, której finału nie można przewidzieć. Można być za to pewnym, że po drodze zobaczymy sporo krwi i potkniemy się o kilka trupów.
Bo nowy serial Amazona zdecydowanie stawia na akcję i nie próbuje przy tym być czymś więcej niż rozrywkową produkcją skierowaną przede wszystkim do dużych chłopców. Tu wszystko jest proste jak drut – Reacher to ten dobry, a ci, którzy wchodzą mu w drogę, są źli.
Dostajemy tutaj wyjątkowo czarno-białą historię, której twórcy nieszczególnie próbują niuansować, dorzucić do tej palety dwóch barw odrobiny szarości. Bardzo szczątkowe retrospekcje miały chyba powiedzieć nam coś więcej o jego relacji z rodziną, ale okazały się jedynie niepotrzebnym zapychaczem. A wszelkie odniesienia do jego nie do końca chlubnej wojskowej przeszłości zostają szybko ucięte. Może zatem lepiej, że twórcy skupiają się na tym, co wychodzi im najlepiej, czyli akcji, akcji, akcji.
Reacher to twardziel, jakich w telewizji niewiele
Główny bohater to człowiek o lekko zawadiackim uśmiechu, który "mówi tylko, gdy ma ochotę", ale samym spojrzeniem potrafi sprawić, że jeśli mu podpadłeś, natychmiast przeprosisz. To prawdziwy macho, którego uczłowieczono za pomocą wrażliwości na krzywdę zwierząt i najmłodszych. Gdy pyta, czy przeszkadza ci, że zabija ludzi, którzy krzywdzą dzieci, wiesz, co masz odpowiedzieć. Tu nie ma miejsca na wątpliwości.
Reacher to były wojskowy, wykorzystujący swoje ponadprzeciętne umiejętności przy każdej okazji. I nie chodzi tu wyłącznie o posługiwanie się bronią. Potrafi uderzyć, udusić czy połamać kości, a towarzyszy mu przy tym ciągła aura złego chłopca, który może mógłby i być grzeczny, ale po co, skoro wtedy nie ma zabawy? Dodatkowo jest obdarzony sporą inteligencją, dzięki czemu nie jest jedynie tępym osiłkiem (choć często tak wygląda). Gdy Reacher bije, to z sensem.
Nie można powiedzieć, by twórcy jakoś szczególnie postarali się przy przerzucaniu głównego bohatera z książki na ekran. Można im to jednak wybaczyć, a przy odrobinie dobrej woli stwierdzić nawet, że to, jak mało wiemy o Reacherze, tylko dodaje mu charakteru i aury tajemniczości. Szkoda tylko, że w takim razie nie "obudowano" lepiej postaci drugoplanowych.
Zarówno Finlay (Malcolm Goodwin, "iZombie") jak i Roscoe (Willa Fitzgerald, serialowy "Krzyk") dostają swoje backstory, które ma nam nieco przedstawić tych bohaterów. Mimo wszystko czasem łatwo odnieść wrażenie, że nie są oni pełnoprawnymi uczestnikami całej historii. Tu liczy się tylko główny bohater i to on ma błyszczeć, cała reszta jest tłem.
A szkoda, bo oboje mają potencjał na więcej niż zdołali pokazać na ekranie. Relacja Finlaya i Reachera działa przede wszystkim na zasadzie przeciwieństw i twórcy bardzo rzadko wychodzą poza schemat, którzy sami sobie narzucili. Z kolei Roscoe bardzo szybko przywiązuje się do głównego bohatera, lecz gdy między nimi zaczyna iskrzyć, wątek ich relacji zostaje niemal kompletnie zignorowany, wracamy do niego dopiero w finale sezonu.
Czy warto oglądać serial Reacher?
Jeśli zaś chodzi o fabułę, łatwo odnieść wrażenie, że przez większość czasu serial kręci się w kółko. Owszem, pojawiają się kolejne tropy i trupy, jednak długo nie przybliżają nas one ani o centymetr do rozwiązania sprawy, w którą Reacher wplątał się zupełnie niechcący. Dopiero ostatnie dwa odcinki, w których oczywiście nie brakuje scen walk i strzelanin z udziałem głównego bohatera, oferują znaczne przyspieszenie akcji.
Cała historia, z którą mamy do czynienia, okazuje się prostsza niż moglibyśmy początkowo przypuszczać. Ale też "Reacher" nie jest serialem, którego celem byłoby zaskakiwanie widzów kolejnymi zwrotami akcjami – jeśli kogoś zaczynacie tutaj podejrzewać już na wstępie, prawdopodobnie macie rację.
Zdecydowanie większy problem mam z tym, że zbyt często podczas seansu towarzyszyło mi uczucie, że nie oglądam produkcji dużej platformy streamingowej, tylko jeden z ogólnodostępnych amerykańskich stacji. Jednowymiarowi bohaterowi i, co tu kryć, przeciętne aktorstwo Alana Ritchsona sprawiają, że łatwo się pomylić. I tylko przemocy jest tutaj zdecydowanie więcej, a bohaterom zdarza się nawet (choć niezbyt często) przekląć.
Być może ma to związek z tym, że Nick Santora, twórca serialowego "Reachera" i scenarzysta dwóch odcinków, ma zdecydowanie większe doświadczenie przy pracy nad serialami dla FOX-a czy CBS. Jednak w ostatecznym rozrachunku stworzył serial, który z jednej strony wydaje się, jakby nieco utknął w czasie, a z drugiej – w tym właśnie tkwi jego moc.
Dziś takich produkcji, gdzie najważniejsze cechy głównego bohatera można sprowadzić do jego siły postury, jest już niewiele. Dlatego jeśli nie szukacie wysublimowanej rozrywki, chcecie się jedynie dobrze bawić, a przy tym zbyt wiele nie myśleć, "Reacher" wam to zapewni.