"With Love" brakuje nie tylko Rity Moreno – recenzja świątecznej komedii romantycznej Amazon Prime Video
Kamila Czaja
11 lutego 2022, 10:03
"With Love" (Fot. Amazon Prime Video)
"With Love", nowy serial współtwórczyni cudownego "One Day at a Time", to świąteczna komedia romantyczna z różnymi wadami i zaletami tego gatunku. Głównie wadami.
"With Love", nowy serial współtwórczyni cudownego "One Day at a Time", to świąteczna komedia romantyczna z różnymi wadami i zaletami tego gatunku. Głównie wadami.
Na nową produkcję Glorii Calderón Kellett niewątpliwie czekali z utęsknieniem fani współtworzonego przez nią "One Day at a Time". Fani polscy czekali dłużej – w Stanach premiera była przed Bożym Narodzeniem, u nas przed walentynkami. Pierwsza data ma więcej sensu, bo "With Love" otwiera właśnie odcinek bożonarodzeniowy, ale walentynki też pokazano, tyle że w 3. odcinku. Taki jest bowiem pomysł na tę serialową komedię romantyczną, że każdy odcinek rozgrywa się wokół jakiegoś święta.
With Love, czyli bardzo długie walentynki
Myślę, że jeden z problemów seansu "With Love" stanowi wrażenie, że wszystkim przygodom bohaterów zbyt blisko do walentynek. Bardzo standardowych, najbanalniejszych walentynek. Sporo można oczywiście wytłumaczyć konwencją gatunkową, ale jako ktoś, kto w niejednej komedii romantycznej się zakochał, ale raczej omija świąteczne miłosne propozycje Hallmarku czy Netfliksa, serial Calderón Kellett widziałabym niestety bliżej tych ostatnich.
Oczywiście twórczyni serialu naznacza "With Love" swoim stylem. Przez pięć odcinków oglądamy przeplatające się historie członków meksykańskiej rodziny mieszkającej w Portland. Jest międzypokoleniowo, latynosko i bardzo queerowo. Czyli jak w "One Day at a Time" – a jednak czegoś zabrakło. Moim zdaniem: dobrego scenariusza i ciekawszych postaci. Będę więc narzekać, ale ze świadomością, że iluś widzów (i, jak wynika z dostępnych ocen, iluś amerykańskich krytyków) będzie "With Love" bronić własną piersią, wszystko hurtowo akceptując w ramach romantycznej konwencji.
With Love to katalog historii miłosnych
Główna bohaterka, Lily (Emeraude Toubia, "Shadowhunters") w swoich wywodach o miłości przypomina nieraz raczej Emily "podbijającą" Paryż niż dziewczynę, której chciałby się mocno kibicować w romantycznych perypetiach. A rzecz jasna przeznaczony jej partner, z którym, oczywiście, najpierw się mija, ale już wtedy wiadomo, że to musi być "ten jedyny", na papierze wydaje się idealny. Uroczo mizantropijny, oczytany, niemożliwie przystojny, mający świetną relacją z ojcem (Andre Royo, "The Wire")…
Tyle że to nadal parę wprost podanych cech, a w praktyce Santiago (Rome Flynn, "Sposób na morderstwo") to współczesna, mniej interesująca wersja Simona z "Bridgertonów". Co mówię ja, czyli osoba, która szybko od oglądania netfliksowego romansu odpadła. Na dodatek lepszą chemię ma Lily ze współlokatorem brata. Nick (Desmond Chiam, "Falcon i Zimowy żołnierz") to zresztą jedna z nielicznych naprawdę zmieniających się w uzasadniony sposób, odkrywających głębię postaci w "With Love". Reszta raczej odwrotnie: na pierwszy rzut oka jest skomplikowana, ale pod spodem nie ma zbyt wiele, bo zapomniano coś więcej napisać.
Brat Lily, Jorge (Mark Indelicato, "Brzydula Betty") w pierwszym odcinku zestresowany wizją przedstawienia rodzinie chłopaka, Henry'ego (Vincent Rodriguez III, który tu nie odstaje aktorsko jak w "Crazy Ex-Girlfriend", bo i tło ma słabsze). Jego późniejsze konflikty z Henrym są często tworzone "na siłę", a kiedy faktycznie pojawia się prawdziwy dylemat, który rodzi poważne pytanie o kompromisy, to rzadko właśnie Jorge musi się poświęcić. Rodzeństwo Diazów nadmiernie kojarzyło mi się z życiową roszczeniowością, którą zarzuca się nieraz Pearsonom z "This Is Us". To głównie ich partnerzy muszą iść na ustępstwa, by dało się utrzymać cukierkowy nastrój.
Na tym tle dojrzałością wyróżnia się Sol (Isis King), transpłciowa postać, którą napisano tak, by tożsamość płciowa nie zdominowała całego portretu. Rodzący się na oczach widza związek Sol z pracującym w tym samym szpitalu Milesem (Todd Grinnell, "One Day at a Time") jest, owszem, romcomowo wygładzony, a przeszkody udaje się pokonać błyskawicznie, ale przynajmniej sposób ich pokonywania zakłada parę głębszych rozmów, a w szczere uczucie łatwo uwierzyć. Trochę tylko, także w montażu, wątek wydaje się do reszty doczepiony.
Trzy młodsze pary dopełnia kryzys w związku rodziców Lily i Jorgego juniora. Beatriz (Constance Marie, "Switched at Birth") i Jorge senior (Benito Martinez, "The Shield") popadli w małżeńską rutynę, a gdy na scenę wkracza poświęcający kobiecie dużo uwagi Leo (Brandon Routh, "Legends of Tomorrow"), nie da się dłużej udawać, że wszystko w porządku. I akurat ten wątek miał spory potencjał, zwłaszcza że rodzice są tu dla dzieci wzorcem miłosnej relacji bez skazy. Ale mimo że doświadczeni aktorzy robią, co mogą, tu też sztampowość dialogów i fabularnych rozwiązań nie pozwala w pełni przeżywać z bohaterami trudności.
With Love marnuje potencjał pozytywnego świata
Od najbanalniejszych realizacji gatunku świątecznej komedii romantycznej odróżniają "With Love" dwie sprawy. Pierwsza to pomysł z przeskakiwaniem między ważnymi datami (oprócz wspomnianych świat Bożego Narodzenia i walentynek obchodzimy sylwestra, amerykański Dzień Niepodległości, czyli 4 lipca, oraz jesienne Día de los Muertos). Dzięki temu ileś wydarzeń "pomiędzy" można by sobie dopowiedzieć. Problem w tym, że z reguły wszystko jest wprost podane, zrelacjonowane, więc nie ma miejsca na domysły. A raz dostajemy nawet, zdecydowanie za długi, montaż uzupełniający "luki".
Druga sprawa, jedna z nielicznych zasługująca na moją pozytywną ocenę, to oczywista inkluzywność tego świata. Oczywista, bo łatwo dostrzec, jakie spektrum narodowościowe czy tożsamościowe tu mamy, ale i oczywista, bo nikt nie robi z tego problemu. Wprawdzie świąteczna pogadanka Henry'ego o biseksualizmie nie wypada zbyt naturalnie, kilka lekcji sojusznictwa brzmi sztywno, ale poza tym, podobnie jak w "One Day at a Time", w świecie "With Love" miłość faktycznie nie wyklucza. Żeby tylko jeszcze nie była poza tym tak niemożliwie banalna…
Szkoda, że zamiast interesującej komedii romantycznej, która poszerzając świat tego typu produkcji, nie zapomina, że trzeba jeszcze napisać scenariusz nieposklejany z najczęstszych motywów i dialogi, które nie brzmią jak parodia gatunku, dostajemy coś z pogranicza sitcomu i telenoweli. Zwłaszcza sitcomowość uderza, bo przy wielu scenach odniosłam wrażenie, że gdyby rozległ się śmiech z taśmy, wszystko wskoczyłoby na swoje miejsce. Zarówno żarty, jak i szkicowość fabuły oraz rozwiązania "problemów" są bowiem w stylu właśnie sitcomowe – i w tamtym gatunku by się bardziej broniły.
Żałuję też, że w dominującej miłosnej tematyce przepadły obiecujące kwestie rodzinne. 1. odcinek, stosunkowo najlepszy, bo pełen energii ogromnego klanu Diazów, a i jakoś broniący się konwencją filmów o Bożym Narodzeniu, zapowiadał ciekawe rodzinne tradycje, liczne specyficzne ciotki (jedną gra sama Gloria Calderón Kellett) i przekonujące połączenie otwartości z tradycją, lekkiej toksyczności dużych rodzinnych "spędów" ze wsparciem, na jakie ta latynoska familia może dzięki swojej bliskości liczyć. W kolejnych odcinkach zostało to gdzieś w tle, ustępując miejsca romantycznym banałom.
Czy warto oglądać serial With Love
W efekcie, tak czekając na dawkę pozytywnej energii w stylu "One Day at a Time", męczyłam się na "With Love", a do końca dobrnęłam tylko z recenzenckiego obowiązku. Ta wizja okazała się dla mnie zbyt powierzchowna, a cenny pomysł latynosko-queerowej komedii romantycznej aż się prosił o lepszą realizację.
Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć to, co już doskonale zna i to często w lepszej wersji, tyle że tu szczęśliwie rozgrywające się między bohaterami z innego społecznego kontekstu niż gatunkowy standard, to może parę godzin poświęcić. Przynajmniej oderwie się od trosk w słodkim świecie, co zwłaszcza w walentynki (skoro już nie w Boże Narodzenie) się pewnie sprawdzi bardziej niż w dzień powszedni. Tylko niech dla własnego dobra taki widz nie liczy na zaskoczenia i poziom poprzedniego serialu Calderón Kellett.