"Wikingowie: Walhalla" to godny następca pierwowzoru — recenzja serialu Netfliksa ze świata "Wikingów"
Agata Jarzębowska
26 lutego 2022, 13:29
"Wikingowie: Walhalla" (Fot. Netflix)
Każda kontynuacja lubianego serialu wzbudza niepokój. Czy na pewno jest ona potrzebna? Na szczęście "Wikingowie: Walhalla" okazują się być przemyślaną historią.
Każda kontynuacja lubianego serialu wzbudza niepokój. Czy na pewno jest ona potrzebna? Na szczęście "Wikingowie: Walhalla" okazują się być przemyślaną historią.
Znamy tak wiele nieudanych sequeli, że do kontynuacji "Wikingów" wszyscy podeszli z ostrożnością i słusznym pytaniem: czy jest potrzebna? Tym bardziej że końcowe sezony wcale nie cieszyły się już tak dużym zachwytem fanów. Okazuje się jednak, że da się to zrobić dobrze, pod warunkiem że scenarzyści porzucą chęć grania na sentymentach fanów i opowiedzą całkowicie nową historię. I dokładnie to robi nowy serial Netfliksa, który przenosi fabułę na 100 lat do przodu, zostawiając poczynania Ragnara Lothbroka (Travis Fimmel) czy Lagerthy (Katheryn Winnick) w opowieściach i legendach. Nasi nowi bohaterowie chcą im dorównać, chcą zapisać się na kartach historii, ale równocześnie mają przed sobą inne wyzwania.
Wikingowie: Walhalla — nowa, ciekawa historia
"Wikingowie: Walhalla" przedstawiają równocześnie znany i całkowicie nowy świat. Wikingowie są w nim podzieleni na chrześcijan i wierzących w starych bogów. I jest to podział głęboki, doprowadzający do wzajemnych czystek i pogardy. To już nie jest przyjmowanie wiary ze względów politycznych, to wewnętrzne walki na tle religijnym. Wikingowie są także rozrzuceni po różnych częściach świata, od Anglii, przez Skandynawię, po Grenlandię. I pomimo że ciągle uważają się za wikingów, zdaje się ich więcej dzielić, niż łączyć.
Niech znamienne będą słowa z pierwszego odcinka, w którym jeden z mieszkających Anglii wikingów mówi: "To jest nasz dom tak bardzo, że już nie znamy mowy naszych dziadków". Historia jednak nie mogłaby się toczyć, gdyby wszyscy żyli w zgodzie i w pokoju. Nowych bohaterów przychodzi nam więc poznać podczas zdrady, jakiej dopuszcza się król Anglii. Pomimo 100 lat wspólnego dzielenia ziem i porozumienia król rozpoczyna eksterminację wszystkich żyjących na wyspach wikingów, co uruchamia machinę zemsty i walki o władzę.
Starym dobrym zwyczajem "Wikingowie: Walhalla" snują fabułę na kilku równoległych planach, śledząc ruchy kilkorga głównych bohaterów. Daje nam to pełen wgląd zarówno w to, co dzieje się w Anglii po obu stronach konfliktu, jak i w bieżące poczynania bohaterów, którzy pozostali w Kattegat. Dzięki temu serial nie nudzi, bo gdy na jednym planie mamy względny spokój przed burzą, na drugim nie można narzekać na brak akcji.
Wikingowie: Walhalla — wyraziści bohaterowie
Serial nie zawodzi także, jeśli chodzi postaci. Dostajemy pełen wachlarz charakternych i skomplikowanych bohaterów, tak typowych dla tego typu opowieści. Nie ma tutaj łatwego podziału na dobro i zło, a każdy działa według tego, co uważa za słuszne. Bohaterów jest tak wielu, że można by im poświęcić osobną i długą recenzję, rozwodząc się nad działaniami i motywami każdego z nich. Jednak serial śledzi przede wszystkim losy Leifa Erikssona (Sam Corlett, "Chilling Adventures of Sabrina") oraz Freydis Eriksdotter (Frida Gustavsson, "Swoon") — wikingów pochodzących z Grenlandii i przybyłych do Kattegat w zupełnej nieświadomości nowej sytuacji politycznej. Ich własne porachunki sprawiają, że lądują oni w samym środku nieswojego konfliktu.
Równorzędnie z nimi działa książę Norwegii Harald Sigurdsson (Leo Suter,"The Liberator"), dla którego porachunki z Anglią są bardzo osobistą zemstą. Po drugiej stronie z kolei staje posągowa i niezwykle inteligentna królowa Emma z Normandii (Laura Berlin, "Immenhof – The Adventure of a Summer"), razem z przebiegłym Earlem Godwinem (David Oakes, "Filary Ziemi") — który natychmiast przywodzi na myśl Littlefingera z "Gry o tron" — oraz z niedoświadczonym młodym królem Edmundem (Louis Davison, "Poldark").
Pomimo tak dużego nagromadzenia postaci, a co za tym idzie zarówno osobistych, jak i politycznych wątków, serial daje odpowiednio dużo czasu każdemu. Nie bawi się przy tym w niepotrzebną ekspozycję. Traktuje widza inteligentnie i pozwala wyciągać wnioski o bohaterach przede wszystkim na podstawie ich czynów i reakcji na kolejne wydarzenia. W ciągu ośmiu odcinków udało się platformie Netflix stworzyć bohaterów z krwi i kości. Bohaterów, których lubimy, którym nie ufamy, o których się martwimy lub przeciwnie, chcemy, żeby przegrali.
Wikingowie: Walhalla — powrót do znajomego świata
Równocześnie "Wikingowie: Walhalla" nie pozostawiają żadnej wątpliwości, czyją są kontynuacją. Nie tylko dlatego, że wracamy do znajomych miejsc, ale także dlatego, że udało się utrzymać znajomy klimat pierwowzoru. I widać to na każdym kroku. Od palety kolorystycznej, po brutalny klimat serialu. Bo choć minęło 100 lat, to nadal jest świat, który nie wybacza błędów, w którym bogom należy złożyć ofiarę i który jest w stanie regularnych wojen i mniejszych konfliktów.
To nadal serial, który opowiada o zderzeniu dwóch kultur, ale już w zupełnie inny sposób. Tutaj kultura angielska i chrześcijaństwo są głęboko zakorzenione wśród wikingów, którzy gardzą wiarą pogańską. Ta część z nich w zadziwiający sposób łączy w sobie rządzę krwi i brutalność, jaka cechuje ich naród, z Biblią i nawróceniem. To nadal opowieść o kulturze, która odchodzi do historii. Już nie dlatego, że obcy tego wymagają, ale dlatego, że sami wikingowie niosą kaganek nawrócenia swoim pobratymcom. A jeżeli nie mogą tego zrobić pokojowo, zrobią to przemocą.
Więc choć podeście do polityki jest dokładnie takie, jak polubiliśmy w "Wikingach", stron jest więcej niż moglibyśmy oczekiwać. To już nie tylko walka o władzę i zdobycie tronu, to walka o dominację jedynej właściwej wiary, wypalenia do cna pogańskich wierzeń przeciwko ostatniej próbie obrony wielopokoleniowych tradycji.
Wikingowie: Walhalla — czy warto obejrzeć?
Zdecydowanie warto usiąść do kontynuacji "Wikingów". Niezależnie od tego, czy zna się doskonale ich pierwowzór, czy nie. Bo to także jest zasługa dużego przeskoku w czasie. Jeżeli nigdy nie widzieliście "Wikingów", spokojnie możecie obejrzeć serial "Wikingowie: Walhalla". To całkowicie nowa opowieść, która nie wymaga znajomości wcześniejszych wydarzeń i bohaterów. Ci, którzy je znają, wyłapią wspomniane w toastach imiona, rozpoznają znajome miejsca, ulice czy targi. Ale to w tej opowieści nie ma znaczenia. Nowi widzowie nie stracą niczego i bez problemu wejdą w ten nowy, brutalny i fascynujący świat.