"Euforia" w 2. sezonie to emocjonalna jazda bez trzymanki do samego końca — recenzja finału hitu HBO
Agata Jarzębowska
28 lutego 2022, 21:10
"Euforia" (Fot. HBO)
"Euforia" w 2. sezonie nie zawodzi ani przez chwilę. Nadal zachwyca zarówno wizualnie, jak i scenariuszowo oraz aktorsko. I trzyma w napięciu do samego końca. Recenzja ze spoilerami.
"Euforia" w 2. sezonie nie zawodzi ani przez chwilę. Nadal zachwyca zarówno wizualnie, jak i scenariuszowo oraz aktorsko. I trzyma w napięciu do samego końca. Recenzja ze spoilerami.
Przed premierą tego sezonu Zendaya obiecała, że nie zabraknie emocji, a Rue sięgnie prawdziwego dna. I choć często aktorzy przesadzają w zachwytach nad swoimi rolami, "Euforia" dostarczyła wszystko, co nam obiecano, a nawet jeszcze więcej. Sezon drugi nie tylko nie wypada słabiej od pierwszego, ale także kończy się wypakowanym emocjami finałem, "All My Life, My Heart Has Yearned for a Thing I Cannot Name", w którym bohaterowie zmuszeni są do licznych konfrontacji i wzięcia odpowiedzialności za swoje zachowania.
Euforia — 2. sezon w finale oddaje głos Lexi
Chociaż Lexi (Maude Apatow) była ważna osobą w życiu Rue i Cassie (Sydney Sweeney), musieliśmy długo poczekać, aż dostała więcej miejsca dla siebie. Do tej pory cichutka i egzystująca gdzieś w tle dziewczyna dosłownie wyszła na scenę w świetle reflektorów. I trzeba przyznać: było warto czekać! Lexi nie tylko znalazła własny głos i sposób na życie, ale też swoim przedstawieniem trafnie wypunktowała zachowania otaczających ją ludzi. Fragmenty jej (wyjątkowo wysokobudżetowej) sztuki ze szkolnego teatru, przeplatające się z prawdziwymi wydarzeniami, pokazały, że "Euforia" nie potrzebuje wiecznie naćpanej Rue, by wprowadzić widza w świat domysłów i zmuszać go do ciągłego rozróżniania, co jest prawdą, a co fikcją.
Samo przedstawienie — niesamowicie efektowne w wykonaniu, razem z bardzo wymownym numerem tanecznym — okazało się pretekstem, by popchnąć pozostałych bohaterów do konfrontacji, których unikali. Lexi nieświadomie stała się nie tylko reżyserką tego, co na scenie, ale także tego, co dzieje się całkowicie poza nią. Zaczynając od jej siostry Cassie, która w jednej chwili straciła wywalczoną miłość Nate'a (Jacob Elordi). To, co miało być scenicznym żartem, okazało się idealnym strzałem w prawdziwą sytuację chłopaka, a trudno się dziwić, że ten obwinił przede wszystkim Cassie. Choćby za brak ostrzeżenia.
Tym samym, podczas gdy jedna z sióstr święci triumfy na scenie, druga osiąga apogeum załamania nerwowego. Sydney Sweeney w tym sezonie dotrzymywała Zendayi kroku pod kątem dramatycznych i gwałtownych scen. Finał, w którym Cassie doprowadza do rozróby na deskach teatru, przekonana, że nie ma już nic do stracenia, pokazuje tylko, jak wiele kosztowało ją zauroczenie Nate'em. Nie mamy się jednak co łudzić, że Cassie ma za sobą najgorsze chwile, a jej zachowanie na pewno odbije się głośnym echem w 3. sezonie. Maddy (Alexa Demie) zapewne jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa i nie odpuści jej tego, co się stało.
Euforia to konfrontacja z własnymi demonami
Finałowy odcinek popycha do działania także Nate'a. To, na co czekaliśmy, czyli jego konfrontacja z ojcem, Calem (Eric Dane), pokazała jednak całkowicie nowe oblicze chłopaka. Spodziewaliśmy się po nim wszystkiego, nawet morderstwa Cala, ale z pewnością nie dojrzałej postawy i wezwania policji. Oraz przekazania im kolekcji nagrań (co prawda tego ostatniego serial nie pokazuje, ale policja musiała mieć jakieś podstawy do zatrzymania). Niestety w przyszłości Nate jeszcze odczuje konsekwencje działań swojego ojca, kiedy informacje o zatrzymaniu i jego powodach staną się wiadomością znaną publicznie. Pozostaje pytanie, czy w tym wszystkim postanowił nadal chronić Jules (Hunter Schafer)? Czy jej nagranie również znajdowało się na pendrivie?
Co ciekawe, sam finał postanowił dać trochę wytchnienia Rue. Podczas gdy przez większość sezonu dosłownie staczała się na dno — razem z fenomenalnym 5. odcinkiem, gdzie cierpiała na syndrom odstawienia — samo zakończenie posadziło ją wygodnie na widowni i pozwoliło wziąć głębszy oddech. Wiemy, że od czasu interwencji Rue jest czysta, ale równocześnie dostaliśmy przejmującą rozmowę z jej mamą, która bez ogródek powiedziała: "poddaję się, rób, co chcesz".
Jeżeli spodziewaliśmy się jakiegoś głośnego tąpnięcia w jej wątku, nie tylko go nie dostaliśmy, ale wręcz Rue odeszła z całkiem szczęśliwym zakończeniem. Przyznała, że jest czysta, rozpoczęła próbę przepraszania osób dookoła siebie, a także sama zadecydowała, że nie może przyjaźnić się z Elliotem (Dominic Fike). Pogodziła się także z zakończeniem związku z Jules. To więcej, niż ktokolwiek mógł się po niej spodziewać.
Fani od początku odstawiali, że ktoś musi zginąć, choć niewielu postawiło akurat na Popielnika (Javon 'Wanna' Walton), który najprawdopodobniej tego finału nie przeżył. Nietrudno było w tamtym momencie żałować Feza (Angus Cloud), którego historia przyćmiła na koniec wszystko. Tym bardziej że serial stopniowo budował relację pomiędzy nim a Lexi. Dwóch osób będących swoim kompletnym przeciwieństwem. Trudno bowiem wyobrazić sobie najbardziej niewinną dziewczynę z "Euforii" obok dealera narkotykowego. A równocześnie to wszystko działało i bez problemu zrozumieliśmy, dlaczego akurat oni sobie przypasowali.
Zestawienie jego przygotowań do randki z Lexi, przechodzące płynnie w błaganie, by nie zabijano jego brata, było kropką nad "i" w świetnym scenariuszu Sama Levinsona, który sam napisał i wyreżyserował cały ten sezon. Tym bardziej że już cały odcinek wcześniej budowano napięcie przed nadchodzącymi wydarzeniami. Nie mamy także żadnej pewności, czy Fez przeżyje przypadkowe trafienie przez Popielnika. Policja zakuwała go przytomnego, ale w żadnym momencie nie zajęli się jego obrażeniami.
Euforia w 2. sezonie to małe serialowe arcydzieło
"Euforia" po raz kolejny zachwyca w każdym aspekcie. Od sposobu prowadzenia narracji — nawet jeśli ten nie zawsze jest w stu procentach wiarygodny — przez niezmiennie piękne ujęcia, po sceny, w których aktorzy mogą pokazać, na co ich stać. Każda z tych ról wymagała od aktorów przekroczenia własnych granic, ale równocześnie wymagała tego także od nas, widzów. Oglądając "Euforię", czujemy się zafascynowani tym szalonym światem, ale równocześnie regularnie wywołuje on w nas dyskomfort, zmusza do zmierzenia się z własnym zagubieniem. "Euforia" jest niczym krzywe zwierciadło, w którym się przeglądamy, i chociaż nie oddaje bezpośrednio naszych przeżyć, bez pudła trafia w nasze czułe struny.
To prawdziwa rzadkość, móc napisać, że 2. sezon serialu był tak samo wybitny jak pierwszy — ale tak właśnie było. To jeden z tych seriali, po finale którego czuje się pustkę i rozczarowanie, że to już koniec. Na szczęście mamy na co czekać. A po tym, co zobaczyliśmy w tym roku, pozostaje wierzyć, że 3. sezon "Euforii" będzie tak samo doskonały.