"Życie seksualne studentek" to dziewczyński serial, który ma znacznie więcej uroku niż jego tytuł — recenzja
Marta Wawrzyn
8 marca 2022, 09:43
"Życie seksualne studentek" (Fot. HBO Max)
Cztery dziewczyny, elitarny kampus na Wschodnim Wybrzeżu i mnóstwo perypetii, które przeżywają studenci pierwszego roku. "Życie seksualne studentek" to kolejny udany serial Mindy Kaling.
Cztery dziewczyny, elitarny kampus na Wschodnim Wybrzeżu i mnóstwo perypetii, które przeżywają studenci pierwszego roku. "Życie seksualne studentek" to kolejny udany serial Mindy Kaling.
Jeśli lubicie niezobowiązujące, ale i niegłupie komediowe produkcje, a do tego zawsze chcieliście znaleźć się na amerykańskim kampusie, Mindy Kaling (twórczyni "Jeszcze nigdy…" i "Świata według Mindy") i Justin Noble (scenarzysta "Jeszcze nigdy…" i "Brooklyn 9-9") mają coś dla was. "Życie seksualne studentek" to czysta przyjemność, mnóstwo bezpretensjonalnego humoru i serial udanie prezentujący znacznie więcej barw i odcieni studenckiego życia, niż sugeruje jego tytuł.
Życie seksualne studentek nie tylko o seksie
Od tego tytułu — niestety i stety — muszę zacząć, bo jeśli spodziewacie się produkcji przekraczającej granice, zawierającej dużo nagości czy generalnie skupiającej się na seksie, to muszę was rozczarować (albo ucieszyć, w zależności od potrzeb). To nie jest tego typu rozrywka. Serial, który od dziś możemy oglądać w Polsce na HBO Max, przede wszystkim jest dziewczyńską opowieścią o dorastaniu, wyrwaniu się z rodzinnego domu i próbach przetrwania pierwszego roku studiów. Tak, seks stanowi ważną część całej opowieści, ale nie powiedziałabym, że najważniejszą.
Akcja dzieje się na kampusie fikcyjnego — ale zapewniają nas, że prestiżowego — college'u w Essex, gdzie cztery bardzo różne od siebie 18-latki dostają wspólne lokum w akademiku. Kimberly (Pauline Chalamet, znana np. z "The King of Staten Island", ale pewnie bardziej zainteresuje was fakt, że to siostra Timothée Chalameta) pochodzi z małego miasteczka w Arizonie i reprezentuje po trosze Midwest, po trosze biedniejszych studentów, a po trosze licealnych nerdów, którzy niekoniecznie chcą nimi pozostać na studiach. Whitney (Alyah Chanelle Scott, "Stars in the House") to szkolna sportsmenka i córka senatorki USA (Sherri Shepherd, "Trial & Error), uwikłana w daleką od właściwej relację z jednym z trenerów.
Leighton (Reneé Rapp, "Mean Girls: Musical") wydaje się być dziewczyną jak z kasty rządzącej w "Scream Queens", ale szybko okazuje się, że pozory mylą, a prawda o niej jest znacznie bardziej skomplikowana. Z kolei Bela (Amrit Kaur, "The D Cut") jest pochodzenia hinduskiego, co wiąże się z pewnymi oczekiwaniami rodziców — ją jednak bardziej od neurobiologii interesuje kariera scenarzystki komediowej i zdobywanie nowych doświadczeń seksualnych. Wszystkie bohaterki bardzo szybko dają się polubić — choć bywają też irytujące, bo w końcu to jeszcze nastolatki — i co równie ważne, tworzą razem zgraną i niebanalną dziewczyńską ekipę.
Życie seksualne studentek to serial o dorastaniu
O czym jest serial HBO Max, skoro nie aż tak bardzo o seksie? Przede wszystkim o pierwszych krokach w dorosłym życiu, pierwszych mocniejszych zderzeniach z konsekwencjami swoich błędów i komplikacjach związanych z poszukiwaniem własnego ja. "Życie seksualne studentek" to historia jednocześnie uniwersalna i bardzo współczesna — z jednej strony, wyrwanie się na wolność po zdaniu matury zawsze i wszędzie ma ten sam smak, z drugiej, czwórka bohaterek serialu zmaga się z licznymi problemami, które 10 czy 20 lat temu zamietlibyśmy pod dywan. A teraz o nich rozmawiamy, a produkcja Kaling i Noble'a jest częścią tej konwersacji.
Na przestrzeni 10 odcinków (pierwszy ma blisko godzinę, kolejne poniżej 30 minut) dziewczyny romansują, imprezują, eksperymentują z seksem i alkoholem, szukają swojej tożsamości, popełniają błędy, zawierają przyjaźnie, próbują spełniać ambicje, pracują za niewielką stawkę, żeby dorobić do stypendium, okłamują rodziców i siebie nawzajem, wpadają w kłopoty dość typowe dla pierwszoroczniaków.
Serial ma ambicje, by komentować sprawy społeczne — od molestowania na kampusie, przez konkretne oczekiwania związane z takim, a nie innym pochodzeniem, po nierówności ekonomiczne — ale w żadnym momencie nie zamienia się w wykład. Raczej pozostaje bezpretensjonalnym sobą, bez wielkiego zadęcia mówiąc choćby, że tak, reprezentacja ma znaczenie. To niewątpliwie jedna z tych produkcji, które są świadome problemów współczesnego świata i próbują też mimochodem uświadomić trochę widzów. Ale przede wszystkim to sympatyczny, ciepły, wypakowany estrogenem i lekkim humorem komediodramat o dorastaniu.
Życie seksualne studentek — czy warto oglądać?
"Życie seksualne studentek" jest zabawne, urocze i bardzo na czasie, a do tego ma świetną kobiecą obsadę. Bardzo różne od siebie dziewczyny, ewidentnie dobrane tak, żeby pokazać amerykański przekrój społeczny — cóż za cudowna zmiana w porównaniu na przykład do "Gilmore Girls", gdzie wszyscy na podobnym kampusie byli tak samo biali, elitarni i uprzywilejowani do granic absurdu — szybko przemieniają się w pełnowymiarowe bohaterki, a chemia w obsadzie od początku jest niesamowicie naturalna. Do tego młode aktorki nie mają problemów z szybkimi zmianami tonu oraz przeskakiwaniem pomiędzy komedią i dramatem.
Nawet jeśli to tylko serial podobny do innych, w tym polskiego "Sexify" (przy czym z mniejszą dawką cringe'u), nietrudno się w niego zaangażować. "Życie seksualne studentek" z łatwością daje radę stanąć na własnych nogach dzięki dobrze dobranej obsadzie, błyskotliwym dialogom i umiejętnym wkręcaniu widzów w perypetie Kimberly, Whitney, Beli i Leighton. Ostatnie nastoletnie burze hormonalne przeplatają się z pierwszymi bardzo dorosłymi decyzjami i nawet na tak banalnym polu jak romanse nie brakuje zaskoczeń — począwszy od tożsamości seksualnej jednej z głównych postaci, a skończywszy na wątku, w którym występuje szkolny przystojniak Nico (Gavin Leatherwood, "Chilling Adventures of Sabrina").
Ten serial to czysta frajda, a często i coś więcej. Spodoba się zarówno fanom komediowych historii o dorastaniu w stylu "Jeszcze nigdy…", przynajmniej tym nieco starszym, jak i "Seksu w wielkim mieście", z którym łączą go dowcipne, pieprzne rozmowy i otwartość w prezentowaniu kobiecej seksualności. Warto obejrzeć.