"Stworzona do miłości" to pokręcony rom-com z dodatkiem "Black Mirror" — recenzja serialu HBO Max
Nikodem Pankowiak
8 marca 2022, 10:33
"Stworzona do miłości" (Fot. HBO Max)
"Stworzona do miłości", czyli serial debiutujący w Polsce wraz z HBO Max, pokazuje, że szukając sposobów na miłość można łatwo wpaść w pułapkę, z której później trudno się wydostać.
"Stworzona do miłości", czyli serial debiutujący w Polsce wraz z HBO Max, pokazuje, że szukając sposobów na miłość można łatwo wpaść w pułapkę, z której później trudno się wydostać.
"Stworzona do miłości", choć w Stanach premierę na HBO Max miała już niemal rok temu, dopiero dziś dostaje szansę na debiut w Polsce. A szkoda, bo przy premierze nowej streamingowej platformy widzom łatwo będzie ten serial przegapić, choć zdecydowanie zasługuje on na uwagę. Ci, którzy do teraz płaczą, że Charlie Brooker nie wypuszcza na świat kolejnych odcinków "Black Mirror", w serialu showrunnera Patricka Somerville'a ("Pozostawieni", "Maniac" i również dziś debiutująca "Stacja Jedenasta") na podstawie książki Alissy Nutting zdecydowanie znajdą coś dla siebie.
Stworzona do miłości to historia jak z Black Mirror
Hazel (Cristin Milioti, "Jak poznałem waszą matkę") mieszka we wspaniałym, drogim i nowoczesnym domu wraz ze swoim mężem Byronem (Billy Magnussen, "Maniac") – miliarderem święcącym triumfy w branży nowoczesnych technologii. Twórcy nawet nie próbują przekonywać widzów, że jest to małżeństwo udane. Skoro już w pierwszej scenie widzimy, jak Hazel pokazuje środkowy palec w kierunku posiadłości swojego męża, nie ma sensu zachowywać pozorów.
Główna bohaterka żyje w koszmarze na jawie, żywcem wyjętym ze wspomnianego już "Black Mirror". Jej cudowny dom to tak naprawdę więzienie sterowane przez sztuczną inteligencję i maszyny, które powiedzą ci, kiedy czas na drzemkę, a gdy trzeba, przerwą grę na konsoli, abyś oceniła swój ostatni orgazm. I choć Hazel nosi przyklejony do twarz uśmiech, widać wyraźnie, że w swoim życiu jest nieszczęśliwa i chce się z niego wydostać.
Ucieczka wcale nie musi być jednak tak łatwa, bo mający podejrzenia wobec swojej żony Byron zainstalował w jej głowie implant, który pozwala mu na śledzenie jej, gdziekolwiek by nie była. Jest to jednak śledzenie daleko wykraczające poza znajomość jej lokalizacji. Dzięki temu implantowi Byron wie wszystko o stanie emocjonalnym Hazel, a nawet może patrzeć na świat jej oczami. Kolejny raz technologia, która miała ułatwić ludziom życie staje się tak naprawdę narzędziem opresji. Nie jest to nic odkrywczego, ale mimo to "Stworzonej do miłości" udaje się odnaleźć własną tożsamość, by wyróżnić się na tle innych seriali.
Stworzona do miłości to świetna rola Cristin Milioti
Grana przez Milioti bohaterka dość szybko orientuje, że od swojego męża nie jest w stanie tak po prostu odejść, co jest pretekstem do niepokojącej rozgrywki między tą dwójką. Rozgrywki, w której zdesperowana Hazel zaczyna robić naprawdę szalone rzeczy, udowadniając to, co w sumie wiedziałem już wcześniej – od czasu finałowego sezonu "Jak poznałem waszą matkę" Cristin Milioti pozostawała skandalicznie wręcz niewykorzystana przez amerykański przemysł telewizyjny. To ona jest największą gwiazdą "Stworzonej do miłości" i swoją bohaterkę gra w taki sposób, że trudno w tej roli wyobrazić sobie kogoś innego.
Na szczęście towarzysząca jej obsada również nie zawodzi. Billy Magnussen to uosobienie wszystkich najgorszych cech złotych chłopców Doliny Krzemowej – prawdziwy socjopata, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć sukces, a przy tym zawsze mający wszystko pod kontrolą (w tym swoją żonę). Magnussen musi pogodzić się z tym, że pozostanie w cieniu Milioti, ale raz na jakiś czas potrafi z niego wyjść, by udowodnić, że słusznie został wybrany do swojej roli.
Bardzo dobrze, co chyba nikogo nie dziwi, wypada także Ray Romano – legenda amerykańskiej telewizji, a przynajmniej jej komediowej części – który wciela się w rolę Herba, ojca Hazel. Jeśli raz na jakiś czas będziecie mieli wrażenie (a będziecie mieli) wrażenie, że główna bohaterka nie jest do końca normalna, nie musi być to wyłącznie wina przebywania przez 10 lat w złotej klatce. Jej tatuś jest osobnikiem co najmniej specyficznym, o preferencjach seksualnych budzących powszechne zniesmaczenie u wszystkich, tylko nie u jego córki.
Stworzona do miłości — czy warto oglądać serial?
Twórcy serialu nie boją się szaleństwa, które już w pierwszej scenie widzimy w oczach Hazel, i to zdecydowanie jedna z najmocniejszych stron całej produkcji. Dzięki temu serial, składający się z ośmiu półgodzinnych odcinków, przez większość czasu nie traci na dynamice, bo chora gra między małżonkami wciąż wchodzi tutaj na wyższe poziomy szaleństwa. Jasne, niejako przy okazji dostajemy także przypowieść o tym, jak szkodliwa może być nadmierna ingerencja technologii w nasze życie, ale na szczęście nie jest ona podana w formie moralitetu. Ma ona raczej służyć jedynie jako zapalnik do tego, co widzimy na ekranie.
"Stworzona do miłości" to także komedia (anty)romantyczna na miarę trzeciej dekady XXI wieku. Niektóre schematy znane z tego gatunku zostają tutaj wykręcone i dostosowane do szalone konwencji serialu. Nie mamy tu do czynienia jak z bajki, która musi pokonać kilka przeszkód na drodze do happy endu. To raczej opowieść o pięknej i bestii, tyle że tutaj piękna orientuje się, w jak toksycznym związku się znalazła i jest w stanie posunąć się daleko, by z niego się wydostać.
Jeśli ktoś lubi pokręcone historie z nowoczesnymi technologiami w tle, "Stworzona do miłości" będzie dla niego serialem obowiązkowym. Warto pamiętać jednak, że to przede wszystkim opowieść o próbie wydostania się z chorej relacji, a cały ten technologiczny anturaż jest jedynie dodatkiem dającym twórcom szansę na stworzenie bardziej pokręconej fabuły. Całe to wariactwo szybko się nie skończy – w drodze jest już 2. sezon. Ja czekam i nie będzie mi przeszkadzać, jeśli dostanę w nim po prostu większą dawkę tego samego, co w tej serii.