"Cała reszta" to autentyczne spojrzenie na dzisiejszych 30-latków — recenzja hiszpańskiego serialu HBO Max
Nikodem Pankowiak
9 marca 2022, 10:03
"Cała reszta" (Fot. HBO Max)
Wraz z premierą HBO Max w Polsce pojawiło się wiele seriali do tej pory w naszym kraju niedostępnych. Byłoby szkoda, gdyby w ich potoku widzom umknęła hiszpańska "Cała reszta".
Wraz z premierą HBO Max w Polsce pojawiło się wiele seriali do tej pory w naszym kraju niedostępnych. Byłoby szkoda, gdyby w ich potoku widzom umknęła hiszpańska "Cała reszta".
Seriali o współczesnych 30-latkach było już wiele, więc coraz trudniej na tym gruncie o coś odkrywczego. O dziwo jednak "Cała reszta" znajduje swój własny język i stara się nie chodzić utartymi szlakami. Co prawda nie wszystkim może przypaść do gustu sposób, w jaki historia zostaje tutaj opowiedziana, ale nie można odmówić twórcom odwagi w podejściu do własnych bohaterów i przedstawianiu ich bez lukru.
Cała reszta — pierwszy hiszpański serial HBO Max
"Cała reszta", czyli pierwsza hiszpańska produkcja HBO Max, to historia o Dafne (Abril Zamora, "Bałagan, jaki zostawisz", "Uwięzione"), 36-letniej transpłciowej kobiecie. Scenarzyści przedstawiając główną bohaterkę postanowili nie bawić się w półśrodki – już na początku serialu uświadamia ona sobie, że jest zakochana w swoim najlepszym przyjacielu, co postanawia niespodziewanie wyznać mu w trakcie imprezy w klubie. Jak na serial "o życiu" to wręcz ekwiwalent hitchcockowskiego trzęsienia ziemi. Tyle że zanim poznamy jego skutki, najpierw cofniemy się o trzy tygodnie.
W ten sposób zaczynamy poznawać lepiej główną bohaterkę i widzimy, jakie wydarzenia doprowadziły do dość nieoczekiwanego wyznania. Dafne i rzeczony przyjaciel, César (Juan Blanco, "Słudzy Króla Midasa") mieszkają razem w Madrycie i jak szybko wyjaśnia prowadzący nas przez całą historię narrator, są sobie naprawdę bliscy. Przyłapujący-się-na-masturbacji-bliscy, ale także wspierający-podczas-tranzycji-bliscy. Ta dwójka mieszka ze sobą i podczas gdy Dafne właśnie rozstaje się ze swoim partnerem, z którym była związana jeszcze przed procesem tranzycji, César postanawia oświadczyć się swojej dziewczynie, co dodatkowo komplikuje sytuację.
Dafne, choć stara nieudolnie próbuje udawać przed znajomymi zadowoloną z życia, czuje się tak naprawdę niesamowicie samotna i nieszczęśliwa. Jej przyjaciel/współlokator/miłość wydaje się wręcz jednym z niewielu jasnych punktów w jej życiu. Widać, że tych dwoje czuje się w swoim towarzystwie wyjątkowo swobodnie i właściwie trudno nie kibicować im od samego początku.
Cała reszta to serialowe lustro dla 30-latków
Trzeba też oddać twórcom, że z ogromnym wyczuciem podeszli do kwestii transpłciowości głównej bohaterki. Otóż po prostu traktują ją jako rzecz zupełnie naturalną, nie robiąc wokół niej wielkiego zamieszania i nie traktując jako ciekawostki – Dafne nie jest w żaden sposób przez nią definiowana. Oczywiście, randkowanie i ogólnie rzecz biorąc życie wciąż potrafi być dla osób transpłciowych trudne, nawet jeśli mieszkają w Hiszpanii, nie w Polsce. Te trudności również wybrzmiewają w serialu, zostają zaakcentowane już w pierwszym odcinku, ale nie są jego główną osią fabularną.
"Cała reszta" skupia się po prostu na współczesnych 30-latkach, ludziach zagubionych w życiu, zupełnie innych od pokolenia swoich rodziców, gdy ci byli w tym samym wieku. Twórcy serialu mają wobec swoich bohaterów wiele empatii, ale potrafią też pokazywać ich bez nieraz w gorszym świetle. Gdy podejmują złe decyzje lub za bardzo użalają się nad sobą, serialowy narrator potrafi skwitować to w odpowiedni sposób. Zdecydowanie nie ma tutaj mowy o przedstawianiu wszystkiego w czarno-białym świetle. Przekaz jest całkiem prosty i wybrzmiewa odpowiednio – to nie zawsze świat jest zły, czasem sami sabotujemy własne życie.
Te płynące z offu komentarze, choć często bardzo celne, mogą razić niektórych widzów swoją teatralnością. Jasne, to z pewnością zamierzony efekt, ale nie wszystkim musi przypaść do gustu, sam potrzebowałem nieco czasu, aby przywyknąć do tego specyficznego sposobu narracji, który sprawia, że czasem "Cała reszta" przypomina dzieła Almodovara, a czasem telenowelę. W obu kreacjach jest jej jednak do twarzy, zwłaszcza że z ekranowymi bohaterami wyjątkowo łatwo się utożsamić.
Cała reszta — czy warto oglądać serial HBO Max?
To w końcu serialowi everymani – czasem nie stać ich na wynajem sensownego mieszkania, są spłukani, a gdy już mają pieniądze, wydają je na imprezy, gdzie na językach lądują tabletki, a w nosach biały proszek. Oczywiście są wśród nich ludzie, których życia zdają się poukładane, ale w większości to utracjusze, na dodatek emocjonalnie dysfunkcyjni.
Bo "Cała reszta" bardzo dobrze pokazuje, jak często to konkretne pokolenie ma problem z wyrażaniem swoich emocji, mówieniem wprost o uczuciach. Już w pierwszym odcinku widzimy, jak szczerość czy nadmierna ekspresyjność głównej bohaterki bywa traktowana jako coś w rodzaju faux pas. Wszelkie odchylenia od normy są niemile widziane, lepiej się uśmiechać i udawać, że wszystko jest w porządku, nawet jeśli taka gra czyni duże spustoszenie w psychice. I oczywiście, jako jednych z winowajców tego stanu rzeczy wskazuje się social media – nikt tu Ameryki nie odkrywa. Twórcy nieraz jednak zauważają trzeźwo, że bohaterowie "Całej reszty" sami lubią nieraz kąpać się w niezdrowych emocjach.
I to właśnie trzeźwe spojrzenie na to pokolenie jest chyba tym, co "Całej reszcie" wyszło najlepiej. Nawet jeśli czasem możemy mieć wrażenie, jakbyśmy oglądali bardziej pieprzną telenowelę, to jednak jest ona wyjątkowo mocno osadzona w rzeczywistości, niczego nie upiększa. Dodajmy do tego jeszcze z miejsca budzącą sympatię główną bohaterkę i mamy naprawdę udany serial, który może i nie należy do najbardziej odkrywczych, ale za to poważnie traktuje widza i nie próbuje mu wciskać kitu. Z "Całej reszty" bije autentyczność i choćby dlatego, mimo zalewu innych seriali, warto dać tej produkcji szansę.