"Pachinko" to podróż przez dwa kraje i kilka dekad rodzinnej historii – recenzja serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
27 marca 2022, 10:18
"Pachinko" (Fot. Apple TV+)
Imigrancka epopeja, rodzinna saga, a może skromna opowieść o wyjątkowo długim powrocie do domu? "Pachinko" ma różne oblicza, wszystkie poruszające i zaskakująco uniwersalne.
Imigrancka epopeja, rodzinna saga, a może skromna opowieść o wyjątkowo długim powrocie do domu? "Pachinko" ma różne oblicza, wszystkie poruszające i zaskakująco uniwersalne.
Słysząc o serialu, którego fabuła obejmuje cztery pokolenia koreańskiej rodziny, przedstawiając jej losy na przestrzeni ponad osiemdziesięciu lat, nietrudno o przedwczesne wyrobienie sobie zdania na jego temat. Nic w tym zaskakującego, w końcu w ostatnim czasie koreańskie dramy, nie tylko te najgłośniejsze, przebijały popularnością wszystko inne, więc naturalne, że kolejny tego rodzaju tytuł automatycznie przywołuje oczywiste skojarzenia. W przypadku serialu "Pachinko", eleganckiego dramatu obyczajowego od Apple TV+, warto jednak wstrzymać się z opinią nieco dłużej.
Pachinko, czyli długie lata koreańskiego zesłania
Serialowa historia, którą oparto na bestsellerowej powieści koreańsko-amerykańskiej pisarki i dziennikarki Min Jin Lee, na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia szczególnie wyjątkowej. Ani pod względem treści, gdzie wygląda jak z grubsza każdy rodzinny dramat, ani formy, bo też rozciąganie fabuły na dłuższy okres nie jest przecież żadną nowością. Mocne punkty produkcji autorstwa Soo Hugh ("Terror") zaczynają się jednak ujawniać we wręcz lawinowym tempie od razu, gdy tylko poznajemy jego szczegóły. Scenariusz, kreacja postaci, aktorstwo, realizacja – wszystko tu stoi na tak wysokim poziomie, że aż dziwi, jak skromna idea znalazła się u podstaw serialu.
Słowo "skromna" pasuje tu tym lepiej, że opisuje ono również perfekcyjnie główną bohaterkę, z której perspektywy oglądamy większość wydarzeń, spotykając ją na różnych etapach życia. A tych jest kilka, co bynajmniej nie oznacza zagmatwania. "Pachinko" jest w tym względzie bardzo przyjazne widzowi, prezentując zaledwie dwie równolegle linie czasowe.
Pierwsza to lata 20. ubiegłego wieku, w których przenosimy się do znajdującej się wówczas pod japońską okupacją Korei, konkretnie w okolice Pusan. Tam w ubogiej, ale szczęśliwej rodzinie wychowuje się Sunja, którą oglądamy najpierw jako dziewczynkę (gra ją wówczas Yu-na Jeon), a następnie młodą kobietę (Kim Min-ha), gdy prowadzi proste życie, pomagając w prowadzeniu rodzinnego pensjonatu. Do czasu, który w tym przypadku wyznacza pojawienie się w okolicy przystojnego handlarza, Koh Hansu (Lee Min-ho).
Zanim jednak będziemy mogli się przekonać, co z tego wyniknie, serial rzuci nas wiele lat w przyszłość, a mianowicie do roku 1989, w którym naszą bohaterkę spotkamy w zupełnie innym miejscu i okolicznościach. Sunja jest już starszą kobietą (rolę przejmuje zeszłoroczna laureatka Oscara za "Minari", wspaniała Youn Yuh-jung), która mieszka z rodziną w Osace, a czas ekranowy dzieli ze swoim wnukiem, Solomonem (Jin Ha, "Devs"). Ten Koreańczykiem jest już tylko z pochodzenia, bo wychował się w Japonii, a wykształcenie zdobył w Stanach, z których właśnie wraca w rodzinne strony, żeby dopiąć w Tokio interes dla swojego pracodawcy. O ironio, współpracując przy tym z miejscowym Amerykaninem Tomem Andrewsem (Jimmi Simpson, "Westworld"). Inne czasy, inny świat.
Pachinko przedstawia splątane losy Korei i Japonii
Przeskakując zgrabnie między Solomonem a jego babką i jej przeszłością, serial opowiada więc kilka historii naraz, ale nigdy niczego sztucznie nie przyspiesza i nie pomija. Przeciwnie, czytelnie poprowadzona narracja (w czym duża zasługa reżysera, Kogonady) nie tylko nie pozwala się nigdzie w pierwszych trzech odcinkach zgubić, ale też w jasny sposób objaśnia wątki, które mogą być widzom obce, a więc te dotyczące polityki, kultury i społeczeństwa koreańskiego. Co jednak najistotniejsze, twórcy nie zapominają, że fundamentem opowieści są ludzie – często wyrwani z korzeniami z własnego środowiska, umieszczeni w obcym kraju i pozbawieni wszystkiego, co było im znane. Bez emocjonalnego podejścia się tu nie obejdzie i na szczęście "Pachinko" świetnie to rozumie.
Przedstawiana nam historia nigdy nie jest więc suchą relacją z trudnych dziejów dwóch azjatyckich krajów i życia rozproszonych między nimi ludźmi. Czy to w latach 20., gdy znienawidzony japoński okupant wprowadzał w Korei okrutny reżim, czy siedem dekad później, gdy młodzi są rozdarci między dwiema ojczyznami, historyczne wydarzenia stanowią wyłącznie tło dla prywatnych wątków. W nich zawiera się natomiast wszystko, co dla "Pachinko" najważniejsze – tęsknota za domem, pozbawienie wolności i ograbienie z poczucia przynależności. Innymi słowy, cały zestaw traumatycznych imigranckich doświadczeń.
Oczywiście te bardzo rzadko bywają ze sobą tożsame, szczególnie jeśli są przeżywane przez różne generacje. Inaczej do spraw podchodzi zatem Sunja czy inni przedstawiciele najstarszego pokolenia, którzy zostali osobiście zmuszeni do emigracji. Inaczej urodzony już poza Koreą syn bohaterki Mozasu (Soji Arai, "Cobra Kai"), właściciel salonu gier z automatami do tytułowego pachinka. A jeszcze inaczej najmłodszy, wychowany w zupełnie innej rzeczywistości Solomon. Imigracja jest dla nich wspólnym przeżyciem, które przejawiać może się jednak na bardzo różne sposoby. Bo jak porównać tęsknotę za miejscem, które wciąż żyje w czyjejś pamięci, do tej podświadomej, za nieznaną ojczyzną?
Pachinko jest bardziej uniwersalne, niż myślicie
Także pod tym względem jest "Pachinko" bardzo uniwersalną opowieścią, ale to tylko jeden z przejawów tej szczególnie ważnej cechy serialu. Uniwersalności w koreańsko-japońskiej, zatem na pozór bardzo specyficznej produkcji, można się bowiem doszukiwać wszędzie. Od zazwyczaj nieszczęśliwych wątków miłosnych, przez życiowe problemy towarzyszące każdej generacji, po kierujące bohaterami uczucia, ambicje i perspektywy (lub ich brak). Odnajdzie się tu zatem bez problemu widz szukający po prostu historii obyczajowej w dobrym wydaniu, jak i ten mający wobec serialu bardziej sprecyzowane oczekiwania.
Do tego wszystkiego dochodzi wreszcie warstwa aktorska i realizacyjna. W obydwu przypadkach stojąca na najwyższym poziomie i nie mam na myśli tylko kapitalnej czołówki (przypominającej bardzo mocno równie znakomite intro do "Peacemakera", co mam nadzieję, otworzy dyskusję o obowiązkowym dodawaniu takiego elementu do każdego serialu). Imponuje choćby sposób, w jaki prawie zupełnie niedoświadczone aktorki wcieliły się w młodsze wersje Sunji – szczególne brawa należą się Kim Min-ha, której dostały się najtrudniejsze zadania – ale z drugiej strony to do Youn Yuh-jung należy najbardziej pamiętna scena spotkania bohaterki z inną koreańską imigrantką. Pokazująca swoją drogą, że możemy być oddaleni o tysiące kilometrów i oddzieleni barierami kulturowymi, ale gdy świetna aktorka zachwyca się smakiem ryżu, to widz może niemal poczuć go w ustach.
Powiedzieć, że tak samo osobiście odczuwa się emocje i uczucia bohaterów pozbawionych domu i tożsamości, byłoby oczywiście przesadą, ale faktem jest, że "Pachinko" może być w tym względzie tak blisko rzeczywistości, jak żadne inne ekranowe przedstawienie wcześniej. A biorąc pod uwagę to, co dzieje się aktualnie w Polsce i za naszymi granicami, zrozumienie emocji i długotrwałych konsekwencji towarzyszących przymusowej imigracji i poszukiwaniu domu z dala od domu jest lekcją, którą koniecznie musimy sobie przyswoić. Czemu nie w koreańskim wydaniu?