"Breaking Bad" (5×08): Góra kasy i cała reszta
Marta Wawrzyn
8 września 2012, 22:02
Za nami kolejny znakomity sezon i kolejny świetny finał "Breaking Bad". Przed nami długie miesiące oczekiwania na ostatnich osiem odcinków, które wydają się tym straszniejsze, że okrutni scenarzyści przecięli sezon na pół mocnym cliffhangerem. Spoilery!
Za nami kolejny znakomity sezon i kolejny świetny finał "Breaking Bad". Przed nami długie miesiące oczekiwania na ostatnich osiem odcinków, które wydają się tym straszniejsze, że okrutni scenarzyści przecięli sezon na pół mocnym cliffhangerem. Spoilery!
Pamiętacie odcinek, który Walt i Jesse spędzili w całości, uganiając się za muchą i prowadząc prawie szczerą rozmowę o życiu i całej reszcie? Wspaniały to był odcinek, jeden z najlepszych w ciągu całego serialu. Teraz, kiedy historia powoli zbliża się do końca, pan White już nie ma z kim łapać much. Nie ma też z kim pogadać. Ani komu zaufać. Jak walec drogowy zniszczył wszystko, co stało mu na drodze i rozpoczął nowe życie z pyzatym, odrobinę zbyt cwanym chłopcem o imieniu Todd, który o nic nie pyta, któremu nic nie przeszkadza i który nie ma nic przeciwko "zrobieniu tej drugiej rzeczy". Tej, która pozostała do zrobienia, po tym jak auto Mike'a zamieniło się w anonimową kostkę metalu.
A kiedy już z Mike'a nic nie zostaje, Walter ma do pokonania jeszcze tylko dziewiątkę jego ludzi. I prawnika. Spotkanie Heisenberga z Lydią w knajpie to jedna z moich ulubionych scen z finału połowy sezonu "Breaking Bad". Trudno się nie uśmiechnąć, widząc ich oboje, zachowujących się, jakby grali w jakimś kiepskim filmie o tajnych agentach. Trudno się nie przerazić, widząc, co ta dwójka zdecydowanie zbyt nerwowych jak na tę branżę przebierańców planuje (swoją drogą, ciekawe, co o tym odcinku sądzą Czesi).
Jak zabić dziewięciu ludzi w dwie minuty? Walter White oczywiście ma spektakularny plan i potrafi za jego wykonanie odpowiednio zapłacić odpowiednim ludziom. A Vince Gilligan wie, że Nat King Cole pasuje do tego jak ulał. Sceny kolejnych morderstw przeplatające się z ujęciami kontrolującego czas Walta to małe dziełko, które zapamiętam na długo dzięki rewelacyjnemu montażowi i pomysłowo dobranemu "Pick Yourself Up".
I kolejna szalona scena – Walt bawi swoje malutkie dziecko, podczas gdy prezenterka w telewizji opowiada o morderstwach w więzieniach. Jeśli to nie jest wcielenie zła, to nie wiem, co nim jest. I wyraz twarzy Walta, kiedy Hank mówi, że oznaczanie drzew jest lepsze od gonienia potworów. I jeszcze jedna genialnie zmontowana scena z idealnie dobraną piosenką (Tommy James & The Shondells – "Crystal Blue Persuasion") – ta, w której Walt zostaje w końcu królem. Triumfuje, ale jednocześnie widać po nim zmęczenie (to przepracowanie czy rak?).
Też na początku sezonu naiwnie myśleliście, że przez sporą część lata 2012 będziemy oglądać Walta puszącego się na tronie? Ja właśnie tak to sobie wyobrażałam, a tu proszę, zaskoczenie. Królowanie okazało się malutkim epizodem, niewiele znaczącym w obliczu tego, co stało się przedtem i co stanie się potem. Góra forsy już jest – i co tego, skoro aż tak wiele ta góra w życiu głównego bohatera nie zmienia.
Dużo więcej zmieni, jak możemy się domyślić, jedna wizyta u lekarza i jeden głupi skan. Zapewne też zwróciliście uwagę na rozwaloną suszarkę w łazience. I zapewne pamiętacie równie dobrze jak ja, kiedy ostatnio Walt tak zareagował. Oczywiście, nie możemy powiedzieć na pewno, że rak wrócił, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi właśnie tak wskazują. Ba, przypuszczam, że właśnie to stoi za decyzją Walta o wycofaniu się z narkobiznesu (jeśli wierzyć Gilliganowi, Walt w rozmowie ze Skyler nie kłamał, on faktycznie chce się wycofać).
Właściwie cały odcinek "Gliding Over All" składał się ze scen świetnych wymieszanych z wybitnymi, ale moim zdaniem do najlepszych należy ta, w której Walt przychodzi do Jessego i panowie z nostalgią wspominają "stare dobre czasy", kiedy gotowali w psującym się co chwila kamperze. Nie wydaje się jednak, żeby oni mieli sobie teraz coś więcej do powiedzenia. Jesse nie ma już do swojego mistrza ani zaufania, ani sympatii. Boi się wręcz, że też zostanie przez niego potraktowany jak człowiek, który za dużo wie i którego trzeba wyeliminować.
Trudno też nie uwielbiać ostatniej sceny, tej, w której okrutnie zabawiono się z nami, pozostawiając nas na niemal rok w niewiedzy, co będzie dalej. Ten, kto wpadł na to, żeby Hank poznał prawdę o Heisenbergu, siedząc na "tronie" w domu państwa White, jest niewątpliwie dowcipnym człowiekiem, który zasługuje porządny aplauz. Ironia losu, poetycka sprawiedliwość – nazywajcie to jak chcecie. Można było się domyślić, że głównego bohatera "Breaking Bad" w końcu zgubi próżność i zamiłowanie do słuchania peanów pod swoim adresem. I wynikająca z tego nieostrożność. Gus czy Mike nigdy w życiu nie trzymaliby w dostępnym dla innych miejscu prezentu z dedykacją od współpracownika w nielegalnym biznesie. A arogancki, przekonany o swojej wyższości nad resztą rodzaju ludzkiego Walter jak najbardziej mógł taką głupotę popełnić.
Co dalej? Wielkie pytanie, na które odpowiedź nieprędko poznamy. Hank zapewne już wie, że powinien ścigać nie Walta Whitmana, a Waltera White'a. Prędko go jednak nie złapie, bo już wiadomo, że akcja serialu zakończy się za dziewięć miesięcy. To wielka niewiadoma, co się w ciągu tych wszystkich miesięcy wydarzy. Poza tym co z tego, że Hank zna prawdę, skoro nie jest w stanie w tej chwili niczego Walterowi udowodnić. Wbrew pozorom nic tu nie jest takie proste, jak na pierwszy rzut oka wygląda.
Szkoda, że sezon został przecięty na pół cliffhangerem, który rozbija coś, co jest jedną historią, i czyni czekanie na ciąg dalszy naprawdę strasznym. Zwłaszcza że wiemy już, w jakiej sytuacji będzie Walter White w dniu swoich 52. urodzin. Jak tu znieść wielomiesięczną przerwę?
Niestety, rzeczywistość jest nieubłagana, a dobre seriale to zwykle te, które nie mają setek odcinków. Jeszcze tylko rok, jeszcze tylko osiem epizodów – i znów będziemy narzekać, że nie mamy czego oglądać.