"Grimm" (2×01–2×04): Bohater z wadą produkcyjną
Bartosz Wieremiej
12 września 2012, 20:03
Jak na razie w 2. sezonie "Grimm", scenarzyści skupili się na wyjawianiu sekretów i rozwijaniu postaci drugoplanowych. Niestety kosztem głównego bohatera. Spoilery!
Jak na razie w 2. sezonie "Grimm", scenarzyści skupili się na wyjawianiu sekretów i rozwijaniu postaci drugoplanowych. Niestety kosztem głównego bohatera. Spoilery!
Premierowy sezon "Grimm" był całkiem przyjemnym zaskoczeniem. Odkrywanie przez Nicka Burkhardta (David Giuntoli) nowego, nieznanego i pełnego dziwnych kreatur świata miało w sobie zadziwiająco wiele uroku. Towarzysząca każdemu epizodowi mieszanka grozy, dramatycznych wydarzeń, zabawnych pomyłek i naiwnego, niezdrowego bohaterstwa stanowiła udany przepis na solidną rozrywkę, a w trakcie 22 odcinków produkcja dorobiła się kilku bardzo interesujących postaci.
Jednocześnie sprytny zabieg umiejscowienia Ameryki na marginesie walki o władzę dodał serialowi odrobiny unikalności. Staroświecki europocentryzm ma się w świecie wesenów całkiem nieźle, a w "Grimmowym" Portland o wpływy walczy książęcy bękart, a nie królewski potomek z prawego łoża. Zresztą, nawet gdyby największe miasto stanu Oregon miało stać się centrum globalnego konfliktu, to i tak każdy serial z akcją umiejscowioną poza Nowym Jorkiem jest niezwykle mile widziany.
Właśnie z powodu sympatii do produkcji stacji NBC, tak wielkim rozczarowaniem był dla mnie finał poprzedniego sezonu – "Woman in Black" (1×22). Wątek pojawiającego się znikąd rzekomo zmarłego rodzica jest jednym z najgorszych sposobów na pożegnanie widzów przed wakacyjną przerwą. Szczególnie jeśli poprzedzony został np. żmudnymi poszukiwaniami morderców owego zadziwiająco żywego rodzica.
Ponadto takie rozwiązanie finału nie wróżyło najlepiej 2. serii. Ujawnienie się Kelly Burkhardt (Mary Elizabeth Mastrantonio) jest przecież ogromną pokusą dla scenarzystów, by bezstresowo wyjaśnić wszelkie zawiłości tego dziwnego świata. Po co ktokolwiek miałby żmudnie wplatać strzępy informacji w kolejne odcinki, skoro wystarczy wpisać wszystko w pojedynczy monolog?
W wyemitowanych dotychczas 4 odcinkach 2. sezonu – "Bad Teeth", "The Kiss", "'Bad Moon Rising" i "Quill" – twórcom niestety nie udało się oprzeć wspomnianej pokusie. Krótka, dwuodcinkowa wizyta Kelly Burkhardt pozwoliła wytłumaczyć, jaki jest rodowód Grimmów, co otwiera pilnowany przez Nicka klucz i dlaczego 7 królewskich domów tak bardzo chce go zdobyć. Widzowie dowiedzieli się również, kim lub czym dokładnie jest kapitan Renard (Sasha Roiz) oraz mogli odpowiedzieć sobie na pytanie, co łączyło go z Adalind (Claire Coffee) i Catherine Schade (Jessica Tuck).
Z drugiej strony obecność matki Nicka miała swoje dobre strony. Pani Burkhardt spędziła trochę czasu na gonitwie za potworami, demolowaniu domów, znajdywaniu martwych agentów FBI oraz odkrywaniu tajemnic pewnej przyczepy kempingowej. Miała również problem ze zrozumieniem klucza, według którego jej syn dobiera sobie przyjaciół oraz definitywnie pożegnała z tego świata wspomnianą już Catherine.
Do innych plusów nowych odcinków zaliczyć można również uwagę poświęconą bohaterom drugoplanowym. Hank (Russell Hornsby) wreszcie dotrwał do końca swoich zahaczających paranoję przygód i ze stoickim spokojem przyjął informację o dodatkowej aktywności Nicka. Monroe (Silas Weir Mitchell) i Rosalee (Bree Turner) wciąż brną w międzygatunkowy(?) wątek miłosny. Renard dalej toczy swoje potyczki, a wysłannicy rodzin coraz większej liczbie pojawiają się w mieście. Nawet bezbarwna przez większość 1. sezonu Juliette (Bitsie Tulloch), po wybudzeniu ze śpiączki, nagle ma co robić. Wątek bardzo dziwnej wersji amnezji, prób odzyskania pamięci i małego śledztwa prowadzonego przez panią weterynarz wypada całkiem nieźle. Szczególnie że umożliwił powrót niektórym postaciom z poprzedniej serii jak np. Budowi (Danny Bruno).
Niestety, prowadzenie tak wielu wątków pobocznych spowodowało, że "Grimm" stracił głównego bohatera. Jego historia oparta o chęć wymierzenia sprawiedliwości mordercom swoich rodziców, zmaganie się z wyzwaniami związanymi z tym drugim światem oraz konieczność ochrony swojej tożsamości przed bliskimi ludźmi kompletnie się rozpadła. Nick stał się niepotrzebnym elementem doczepianym na siłę do każdej sceny. Przedstawiany jest jednocześnie jako zagubione dziecko i mentor – znawca świata wesenów. Jest wojownikiem, policjantem oraz zmagającym się z przeciwnościami losu nieszczęśliwym kochankiem. Na dodatek zyskał tylu sprzymierzeńców, że nawet za bardzo już nie musi lawirować pomiędzy oficjalną pracą a sekretną tożsamością. Jaki jest więc sens jego obecności na ekranie?
I pomyśleć, że gdy książęta (choć z nieprawego łoża) całują śpiące, niech będzie, królew… pacjentki, a w spokojnym Portland szaleje tzw. żółta plaga, twórcy zrobili wszystko, by ich główny bohater po prostu się rozsypał. W przenośni oczywiście.