"Peryferia" dodają nadprzyrodzony twist do westernu – recenzja serialu Amazona z Joshem Brolinem
Mateusz Piesowicz
16 kwietnia 2022, 11:22
"Poza granicą" (Fot. Amazon Prime Video)
Rywalizujący ze sobą ranczerzy, konflikt o ziemię, rodeo, przeganianie bydła. Wszystko we współczesnym westernie Amazona wyglądałoby zwyczajnie, gdyby nie pewna dziura.
Rywalizujący ze sobą ranczerzy, konflikt o ziemię, rodeo, przeganianie bydła. Wszystko we współczesnym westernie Amazona wyglądałoby zwyczajnie, gdyby nie pewna dziura.
Royal Abbott (Josh Brolin, ostatnio "Diuna") to jeden z tych twardych bohaterów westernów, których bardzo dobrze znacie. Mrukliwy człowiek niewielu słów, przywiązany do ziemi i rodziny, trzymający się zasad i gotowy zrobić wiele, żeby chronić to, na czym mu zależy. Wydaje się, że niewiele może w jego przypadku zaskoczyć, a jednak jest w jego życiu jakaś pustka. I nie mam na myśli tylko tej dosłownej, której w serialu "Peryferia" ("Outer Range") nie sposób przegapić.
Peryferia to nietypowy serialowy western
Nie zaczniemy jednak od niej, lecz od bardziej przyziemnych spraw, które dominują w dostępnych już w serwisie Prime Video dwóch premierowych odcinkach (1. sezon ma liczyć osiem) produkcji autorstwa debiutanta Briana Watkinsa. Oglądamy tu historię rodziny Abbottów, ranczerów z Wyoming, którym nie brakuje problemów – od zaginionych sztuk bydła począwszy, przez zatargi z sąsiadami o ziemię, po znacznie bardziej dotkliwe sprawy rodzinne. Niewiele mogłoby sugerować, że jest w tej fabule miejsce na coś niezwykłego. A jednak być musi, w przeciwnym razie jeszcze trudniej byłoby wyjaśnić otwierającą scenę, której towarzyszy monolog głowy rodziny, wspomnianego Royala, na temat Kronosa (tak, tego greckiego Kronosa).
Choć w sumie trzeba przyznać, że póki co wyjaśnić ją i tak dość ciężko, podobnie jak odgrywającą tu kluczową rolę dziurę w ziemi. Nie taką zwykłą, bo idealnie okrągłą, wypełnioną bezdenną czarną pustką i dymem. Ogólnie rzecz biorąc, dziwną. A już na pewno dziwną w zastanych okolicznościach, które wypełniają głównie takie atrakcje, jak przeganianie bydła, rodeo czy pijackie awantury w wykonaniu współczesnych kowbojów. No nijak dziura o nienaturalnych właściwościach tu nie pasuje, więc nie może dziwić, że odkrywający jej istnienie na swojej ziemi Royal również ma z nią problem.
Z drugiej strony, to też nie tak, że "Peryferia" nie daje żadnych sygnałów swojej inności. Przeciwnie, od początku wdzierają się one do ranczerskiej codzienności na różne sposoby. A to za sprawą Autumn (Imogen Poots, "To wiem na pewno"), podającej się za poetkę i mocno kontrastującej z surowym krajobrazem tajemniczej kobiety biwakującej za ranczu Abbottów. A to przez Wayne'a Tillersona (Will Patton, "Yellowstone"), walczącego z Royalem o ziemię sąsiedniego ranczera, który oprócz posiadania z miejsca odrzucających charakteru i powierzchowności, potrafi też w jakiś sposób wyczuć, że jest w spornym gruncie coś wyjątkowego. A to wreszcie z powodu niewyjaśnionych spraw z przeszłości głównego bohatera, zarówno tych bardziej, jak i mniej odległych.
Peryferia, czyli historia o wypełnianiu pustki
Ich konsekwencje dręczą tutaj zresztą nie tylko Royala, przykrywając zasłoną mroku całą jego rodzinę, a zwłaszcza starszego syna, Perry'ego (Tom Pelphrey, "Ozark"), którego żona zaginęła kilka miesięcy wcześniej. Mimo że wiele się na ten temat w domu Abbottów nie mówi, wyraźnie czuć niewidzialny ciężar, który spoczywa na barkach wszystkich domowników, od pozbawionej matki małej Amy (Olive Abercrombie, "Nawiedzony dom na wzgórzu"), przez drugiego syna Royala Rhetta (Lewis Pullman, "Paragraf 22"), po żonę Cecilię (Lili Taylor, "Perry Mason"). Każdy też stara się sobie z nim na swój sposób radzić, jednak raczej z marnym skutkiem, nieważne czy stosuje ucieczkę w religię, czy w alkohol i przygodny seks.
Mając to na uwadze, można "Peryferia" odczytywać jako historię o wypełnianiu wewnętrznej pustki, tutaj zmaterializowanej w postaci pustki jak najbardziej zewnętrznej, a przez to podskórnie niepokojącej. Tego rodzaju dojmujące uczucie wisi nad Royalem niczym gradowa chmura, budząc w nim niewytłumaczalny strach, którego bohater nie potrafi okiełznać znanymi sobie sposobami (zapamiętajcie: wrzeszczenie na dziurę w ziemi nie ma większego sensu), ani tym bardziej umieścić w zrozumiałych ramach.
Dla widzów powaga sytuacji jest z kolei wyczuwalna dzięki jak zawsze skromnym aktorskim środkom Josha Brolina, w tym wypadku działającym jednak naprawdę świetnie. Swoją drogą nie po raz pierwszy, bo można w jego kreacji dostrzec echa roli z coenowskiego "To nie jest kraj dla starych ludzi", gdzie także mierzył się z nieznanym, choć wówczas o ludzkim obliczu. Tutaj przyjmuje ono kształt dosłownej czarnej dziury, lecz będąc już niedosłownie traktowanym, oferuje różne warianty interpretacji. Może to szansa na zajrzenie w głąb siebie? Może okazja na porzucenie w zakamarkach duszy spraw, o których nie chcemy pamiętać? A może prosta droga do zguby? Jakiekolwiek wyjaśnienie przyjąć, sprawa wygląda całkiem intrygująco.
Peryferia – fantastyka czy metafizyka?
Rzecz jednak w tym, że "Peryferia" nie zatrzymuje się na metafizycznym wymiarze opowieści, dodając do niego i sprawy doczesne, i takie znacznie bardziej oderwane od rzeczywistości, co przynajmniej na razie składa się w nierówną całość. Raz twórca wydaje się w pełni skupiony na wewnętrznych przeżyciach bohaterów, zaraz potem przeskakuje do obyczajowej historii, wplatając w nią wątki kryminalne czy miłosne, a w końcu kieruje się w stronę mistyki i fantastyki, zazwyczaj żadnej kwestii nie poświęcając za dużo czasu.
Efekt jest nie tyle płytki, bo na takie wyroki jeszcze za wcześnie, co zwyczajnie kiepsko dopasowany. Nagłe zmiany tonacji o niemal 180 stopni nie wyglądają tu naturalnie, jak w udanych gatunkowych miksach, lecz przypominają elementy z różnych układanek, które przypadkowo zestawiono ze sobą, wmawiając nam, że wszystko idzie zgodnie z planem. Może rzeczywiście tak jest i na koniec zobaczymy większy obraz, którego każdy fragment znajduje się w odpowiednim miejscu, ale nawet to nie zmieni faktu, że początek tej historii dostajemy na zasadzie "zaufajcie mi, będzie dobrze".
A o ile naprawdę chciałbym twórcy serialu wierzyć, podczas niespełna dwóch godzin seansu natknąłem się na zbyt wiele potencjalnych sygnałów alarmowych (choćby w kulejącej warstwie logicznej scenariusza czy toporności niektórych dialogów), żeby ze spokojem wyczekiwać dalszego ciągu. Obietnica o wiele większego niż dotychczas zagmatwania spraw, którą otrzymujemy na koniec 2. odcinka, w przypadku serialu "Peryferia" wzbudza zatem we mnie więcej obaw niż entuzjazmu.
Trudno bowiem pozbyć mi się wrażenia, że serial radzi sobie tym lepiej, im mniej rzeczy podaje widzom na tacy, wypadając wręcz bardziej przekonująco jako nawet banalna metafora niż skomplikowana fabularna układanka. Wiele wskazuje jednak na to, że twórcze ambicje leżą zupełnie gdzie indziej. Oby słusznie, bo szkoda byłoby zmarnować to, co zdołało w krótkim czasie nieźle zadziałać, na jakieś niestworzone historie, co do których powodzenia nie mamy żadnych gwarancji.